Skip to main content

Przed startem eliminacji zakładaliśmy 18 punktów w meczach z San Marino, Andorą i Albanią. Nie były to założenia buńczuczne, a raczej realistyczne i wynikające z rzeczywistych możliwości poszczególnych reprezentacji. Sytuacja ułożyła się jednak tak, że przed meczem w Tiranie musieliśmy drżeć o wynik, szczególnie mając w pamięci przebieg pierwszego spotkania, na Stadionie Narodowym. Porażka praktycznie przekreśliłaby szanse biało-czerwonych na mundial w Katarze.

Na szczęście porażki nie było. Wprawdzie wynik jest gorszy niż ten w Warszawie, ale gra była lepsza. A może po prostu Albańczycy pokazali znacznie mniej. Tutaj poniekąd było to pewnie spowodowane osłabieniami. Z powodu kontuzji Edoardo Reja nie powołał Bekima Balaja i Berata Gjimsitiego. Zawieszony za kartki był Endri Cekici, a koronawirus wykluczył dwóch kolejnych piłkarzy – Klausa Gjasulę i Sokola Cikalleshiego. My jednak smak gry w osłabieniu w tych eliminacjach znamy doskonale, więc nie czas rozczulać się nad rywalem.

Sam mecz? Na pewno nie był to popis wielkiej piłki, jak choćby ostatnie finały Ligi Narodów. Ot, solidna gra w obronie Polaków, którzy znów w zestawieniu Bednarek – Glik – Dawidowicz pokazali się z więcej niż przyzwoitej strony. Nie pozwalaliśmy Albańczykom prawie na nic, ale sami w swoich atakach także byliśmy mało przekonujący. Pochwały na pewno nie należały się Grzegorzowi Krychowiakowi, który na początku notował praktycznie wyłącznie straty. Na minus niestety także Robert Lewandowski – niewidoczny, mało przekonujący i znów bez gola.

Na szczęście w drugiej połowie gola dla Polaków zdobył Karol Świderski. To kolejny raz kiedy Paulo Sousa trafia ze zmianą. Mało tego, asystę zaliczył inny zmiennik, Mateusz Klich, który zebrał świetne recenzje za swoje 45 minut. Jego wrzutkę na dalszym słupku zamknął rzeczony Świderski i był to… koniec meczu na ponad kwadrans. Fetujących gola Polaków miejscowi kibice (jeśli można użyć takiego słowa) obrzucili butelkami. Mecz został przerwany i długo trwały debaty, czy w ogóle zostanie wznowiony. W końcu gorące głowy albańskich fanów zostały opanowane i mecz wznowiono. Polacy grali po profesorsku. Nie dali zagrozić bramce Wojciecha Szczęsnego, bo trudno w ten sposób określić niezłą szarżę Armando Broji.

To było zwycięstwo trochę w stylu Jerzego Brzęczka. Zagraliśmy na zero z tyłu i nie prezentując wielkiej piłki dość zasłużenie zainkasowaliśmy trzy punkty. Czy na trudnym terenie? Z powodu sytuacji w grupie na pewno tak. Ale przede wszystkim na gorącym terenie, bo Bałkany znów pokazały swoją brzydszą twarz. Dobrze, że jednak finalnie zwyciężył sport i nie musieliśmy wygrywać walkowerem – zrobiliśmy to na boisku, w rywalizacji z przeciwnikiem.

Sytuacja w grupie jest już bardzo klarowna. Jeśli wygramy z Andorą (a innego rezultatu nie przewidujemy), a jednocześnie Albanią polegnie na Wembley (a innego rezultatu raczej nie przewidujemy), to już niezależnie od wyniku meczu z Węgrami, zapewnimy sobie baraże. Droga na MŚ 2022 jest jeszcze daleka, ale po wczorajszym wyniku jednak znacznie krótsza. I przez jakiś czas nikt na pewno nie będzie domagał się zwolnienia Paulo Sousy.

Related Articles