
To był ogromny hit 1/16 finału Ligi Europy, który można było nawet określić mianem przedwczesnego finału. Manchester United w starciu gigantów wyeliminował Barcelonę po bramkach nieoczywistych bohaterów – Freda i Antony’ego.
Pierwsza połowa w wykonaniu Manchesteru była mizerna. Zaczęli z animuszem, aktywnie i doskonałą szansę miał na przykład Fernandes, ale jego uderzenie obronił nogami ter Stegen. Problem zaczął się po stracie bramki… spuśćmy zasłonę milczenia na podyktowany rzut karny dla Barcelony, niech każdy sobie odpowie, czy takie lekkie szarpanie należy odgwizdywać. Cóż, Bruno dał malutkie podstawy, Balde dodał trochę od siebie i bardzo skrupulatny tego wieczoru Clement Turpin podyktował jedenastkę. Do niej podszedł Lewandowski, podrobił i z kłopotami pokonał Davida de Geę, który miał piłkę na rękawicy. Wpadła jednak do siatki i od tego momentu Manchester United przestał grać, jakby ich sparaliżowało. Nie było w ogóle chęci na odrobienie straty, a Barca przegapiła moment, żeby dosolić chwiejącemu się przeciwnikowi. Kompletnie zawodził Jadon Sancho, mało dawał też Marcus Rashford, Wout Weghorst przez 45 minut podał celnie tylko dwa razy, a David de Gea swoim “podaniem” omal nie podarował prezentu rywalom. Może tylko podziękować Casemiro za jego doskonałą, ofiarną interwencję.
Potrzebna była reakcja trenera. Erik ten Hag zdjął z boiska bezproduktywnego i przegrywającego pojedynki Weghorsta i wprowadził na boisko Antony’ego. Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę, bo to właśnie Brazylijczyk został później bohaterem spotkania na Old Trafford. Holenderski trener pokazał, że tutaj tkwi różnica w stosunku do opozycyjnego menadżera – Xaviego. Hiszpan nie potrafił zareagować na zmieniającą się sytuację boiskową. Krytykowany ostatnimi czasy Antony wreszcie miał swój wielki moment, ale do tego jeszcze wrócimy… bo najpierw na listę strzelców wpisał się inny Brazylijczyk – Fred. Często wyśmiewany środkowy pomocnik, nazywany przez lata “zapalnikiem”, u Erika ten Haga pełni trochę inną rolę, ma więcej swobody. Też bywa irytujący, ale już nie na taką skalę. Ładnie się podłączył do akcji, przyjął podanie od Bruno Fernandesa słabszą prawą nogą i nią też umieścił piłkę w siatce bardzo ładnym, plasowanym strzałem. Czerwone Diabły miały remis już po dwóch minutach drugiej połowy.
No i poczuły krew. Niewiele później Antony mógł dograć do pustej bramki do Marcusa Rashforda, ale zrobił to mało precyzyjnie. Manchester United był już o wiele groźniejszy, ambitniejszy i przede wszystkim przejął kontrolę nad tym, co działo się na boisku. Jeśli było bliżej 2:1, to na pewno właśnie dla gospodarzy. Barca przez jakieś 20 minut pozostawała cały czas ze swoim jedynym celnym strzałem z rzutu karnego. Aż do uderzenia głową Julesa Kounde. Tym razem David de Gea mógł się wykazać tym, co akurat potrafi robić świetnie – refleksem na linii bramkowej. Za chwilę jeszcze z dystansu uderzył Franck Kessie. Barcelona się zerwała, nareszcie coś tam zaczęło jej wychodzić, ale akcję meczową przeprowadził Manchester United, próbując na trzy razy. Najpierw zablokowany został Garnacho, potem Fred, aż w końcu Antony trafił perfekcyjnie. Połączył siłę z precyzją i wewnętrzną częścią lewej stopy przymierzył przy dalszym słupku ter Stegena. Niemiec wyciągnął się jak długi, ale był bezradny.
Old Trafford oszalało, bo miało ku temu podstawy. Ulubieńcy trybun odwrócili losy spotkania po niemrawej pierwszej połowie i teraz to oni mieli w garści awans. Pod koniec jeszcze Varane wybił piłkę z linii bramkowej po uderzeniu Roberta Lewandowskiego. Polak strzelił po prostu za lekko. Arbiter boczny i tak sygnalizował pozycję spaloną, ale powtórka pokazała, że były wątpliwości. W przypadku bramki zapewne VAR by to wszystko analizował i nie jest powiedziane, że gol byłby na 100% anulowany. Varane’a należy więc traktować jako jednego z bohaterów. Ten wieczór należał jednak głównie do Brazylijczyków. Fred i Antony zdobyli po bramce, ale to, co wyprawiał w środku pola Casemiro, zasługuje na najwyższe uznanie. Akurat tego dnia kończył 31 lat i po raz kolejny udowodnił, że nie jest żadnym “tłustym kotem”, który już nic nie musi. Zasuwał za dwóch i wykorzystał to, że u rywali brakowało Pedriego i Gaviego.
Manchester United zafundował kibicom kolejny wspaniały mecz. Po mundialu przegrał tylko w Premier League z Arsenalem, trzy spotkania zremisował, a oprócz tego odniósł aż 14 zwycięstw.