Skip to main content

Tydzień temu drżeliśmy o to, czy Robert Lewandowski zagra z Anglikami na Wembley, ale wówczas powodem absencji miały być przepisy dotyczące kwarantanny w Niemczech. Dziś wiemy już, że nie zagra, ale powód jest inny. Bardziej banalny i bolesny. Bolesny, bo w tym wypadku dało się tej katastrofy uniknąć. Nasz kapitan doznał kontuzji w meczu z Andorą.

Czy Paulo Sousa powinien był wystawiać na Andorę podstawowy skład? Patrząc na Twittera – zdania były i są podzielone. Dominuje jednak opinia, że była to słuszna decyzja. Szczególnie, że już post factum wiemy, że dwie bramki Lewandowskiego miały niebagatelne znaczenie dla przebiegu meczu i samego wyniku. Czy zatem Sousa zrobił dobrze?

Będę się upierał, że nie. Kalendarz tych eliminacji ułożył się tak, że dwa z czterech najważniejszych meczów gramy w przeciągu 7 dni – w czwartek w Budapeszcie z Węgrami, a potem w środę na Wembley z Anglią. Po drodze mecz u siebie z Andorą – reprezentacją pokroju Wysp Owczych, Liechtensteinu, niewiele lepszą od San Marino. Na pierwszy rzut oka, idealny moment, by powiedzieć Lewandowskiego, Zielińskiemu, Bednarkowi i paru innym, że mają wolne. W razie długo utrzymującego się 0:0, można przecież ich wpuścić. Koniec końców męczarni i tak nie uniknęliśmy, a Lewandowskiego w Londynie nie zobaczymy.

Sezon 2020/21 jest nieprawdopodobnie napięty. Mecze co 3 dni stały się codziennością. Lewandowski odpoczywa sporadycznie i kolejnych odpoczynków na horyzoncie nie było widać, bo przecież w Lidze Mistrzów jest elementem absolutnie niezbędnym, a w Bundeslidze walczy o pobicie rekordu Gerda Mullera. Flick może i chciałby mu dać wolne przeciwko Schalke czy Mainz, ale doskonale wiemy, że sam Robert tego nie chce, bo goni rekordy.

Czy mecz z Andorą nie był idealną okazją, by dać mu odrobinę odpoczynku, jednocześnie minimalizując ryzyko kontuzji? Zgoda – tej mógł się nabawić na treningu, a także wychodząc z autokaru, ale koniec końców chyba chodzi o rachunek prawdopodobieństwa. Gdy grasz „fyfdziesiąty” mecz w sezonie, w dodatku z ograniczonymi technicznie zawodnikami z Andory, ryzyko odniesienia urazu jest o stokroć większe niż podczas rozruchu czy gierki treningowej. Tak po prostu jest.

Są tacy, którzy twierdzą, że Lewandowski i cały najsilniejszy skład był niezbędny, żeby możliwie jak najwyżej pokonać Andorę, bo przecież w ostatecznym rozrachunku bilans bramkowy może mieć znaczenie. To oczywiście przy założeniu, że mamy szansę maksymalnie na 2. miejsce w grupie. Ok – przy takim podejściu faktycznie występ Lewandowskiego na Wembley nie ma znaczenia. Z góry zakładamy, że Anglia wygra grupę, więc skupiamy się na pokonywaniu innych. Bardzo minimalistyczne. Tym bardziej, że tworzenie mitu wszechmocnej Anglii wydaje się mocną przesadą. To oczywiście kadra silniejsza od polskiej, a Gareth Southgate ma pole manewru dużo szersze niż Sousa. Ale robienie z Synów Albionu ekipy nie ogrania to gruba przesada. W niedawnych eliminacjach sposób na Anglię znaleźli Czesi…

Odnoszę zresztą wrażenie, że przesadne wartościowanie naszego środowego rywala wynika z tego, że co tydzień oglądamy tych piłkarzy w Premier League, a to w końcu najlepsza liga świata. Ale czy Szczęsny, Glik, Zieliński, Krychowiak, Milik i Lewandowski nie załapaliby się do Premier League? Czy podstawowymi zawodnikami w swoich klubach nie są Klich i Bednarek? Czy Bereszyński nie mógłby grać na prawej obronie w jakimś West Bromie? Tak, Anglicy są drużyną lepszą, ale na pewno nie lepszą o lata świetlne. Wczoraj paskudnie męczyli się z Albanią, tak jak my z Andorą.

Uważam więc, że należało (a może nadal należy) mierzyć w wygranie grupy. Wtedy zimna kalkulacja podpowiada, że najlepsi z Andorą zaczynają (i docelowo kończą) na ławce. Okazję do gry dostają rezerwowi, którzy być może niższe umiejętności nadrobiliby większą ambicją niż „tłuste koty”, a pierwsza brygada jedzie na wojnę na Wembley. Dziś Anglicy odetchnęli z wielką ulgą, bo tak naprawdę bali się, że na własne oczy zobaczą wyższość Lewego nad Kanem.

Nie przekonuje mnie argument, że przecież piłkarz jest od tego, żeby grać. Z jakichś powodów trenerzy dają czasami swoim gwiazdom odpocząć. Tak, Messi czasem nie gra we pierwszych rundach Pucharu Króla, gdy nie jest to konieczne. Ba, przeambitny Cristiano Ronaldo także od czasu do czasu godzi się z rolą rezerwowego dla dobra sprawy – tak było niedawno w meczu z Lazio, gdy parę dni później Juve czekał bój z Porto.

Nie chodzi rzecz jasna o to, by w każdym przypadku meczu z „kelnerami” robić sobie przegląd kadr. Wtedy Lewandowski i spółka zagraliby 4 mecze w tych eliminacjach, a Andorę, San Marino i Albanię można by odpuścić. Chodzi po prostu o zdrowy rozsądek i logistykę. Nie było i nie będzie dogodniejszego terminu na „urlop” niż wczorajszy mecz przy Łazienkowskiej. Tę okazję zmarnowano. Na Wembley pozostaje modlitwa o dobry dzień Piątka. Tych od czasów wczesnego Milanu nie było zbyt dużo…

Related Articles