Gdyby ktoś przed startem rozgrywek Premier League powiedział, że na początku października Arsenal będzie liderem, a Liverpool do meczu z Kanonierami przystępować będzie jako drużyna środka tabeli, to pewnie uznany zostałby za wariata. Jednak nie dzwońcie do Tworek i nie szukajcie kaftana bezpieczeństwa. To dzieje się naprawdę!
Kanonierzy przegrali tylko jeden z ośmiu meczów – z Manchesterem United. Jeśli ktoś jednak sądził, że będą ogrywać słabszych, a tracić punkty z Big Six, to w zeszłą sobotę przyszła pozytywna dla The Gunners weryfikacja. Wygrali 3:1 starcie z Tottenhamem. Kibice z podniesionym czołem mogą paradować po północnym Londynie, a drużyna Mikela Artety utrzymała fotel lidera, mając punkt przewagi nad drugim Manchesterem City. 7 zwycięstw i 1 porażka. Chyba każdy kibic Arsenalu przed startem ligi brałby taki bilans w ciemno. Zresztą, doliczyć do tego trzeba dwa zwycięstwa w fazie grupowej Ligi Europy na dwa możliwe.
Podczas gdy Arsenal przeżywa istny renesans, Liverpool jest w dołku. Wprawdzie w ramach prologu do sezonu udało się zdobyć Tarczę Wspólnoty, ogrywając Manchester City, to jednak później było już tylko gorzej. The Reds mają w lidze zaledwie 2 zwycięstwa! Jedno z nich bezapelacyjne – 9:0 z Bournemouth. To drugie mocno szczęśliwie wyszarpane w pojedynku z Newcastle. Oprócz tego cztery remisy i porażka w meczu z Man Utd. To jest kandydat do mistrzostwa? Aż ciśnie się na usta (czy raczej klawiaturę) parafraza cytatu Uszata z Kilera. Zresztą, zmagania w Champions League Liverpool również rozpocząć kiepściutko – porażka 1:4 z Napoli to był bolesny cios. Udało się jednak wygrać z Ajaksem i Rangersami, więc bicia na alarm nie ma. Wszystko wskazuje na to, że ekipa Jurgena Kloppa zobaczymy w fazie play-off.
Podsumowując – jeśli Arsenal wygra na swoim terenie z Liverpoolem, będzie miał aż 14 punktów przewagi nad The Reds! Problem polega na tym, że Arsenal z Liverpoolem wygrywa w ostatnich latach bardzo rzadko. Żeby dokopać się do ostatniego zwycięstwa The Gunners, musimy sięgnąć pamięcią do sezonu covidowego. Tyle, że tamto 2:1 na The Emirates ma trochę wyblakły smak, bo Liverpool był już pewny mistrzostwa. Jedni odbywali więc rundę honorową, a drudzy grali na 100%. Wcześniejsza wygrana Arsenalu w lidze? Kwiecień 2015 roku! Trenerem Liverpoolu był jeszcze Brendan Rodgers! Londyńczycy wygrali wtedy 4:1. Później maksymalnie remisowali, ale i to rzadko. Zdarzało się za to przegrać 0:4 czy 1:5. Mało tego, w sześciu ostatnich meczach Liverpoolu z Arsenalem (wliczając w to krajowe puchary) Kanonierzy, wbrew swojemu przydomkowi, nie strzelili ani jednego gola – kolejno 0:0, 0:3, 0:4, 0:0, 0:2, 0:2.
Statystyki ostatnich meczów wyraźnie przemawiają więc za drużyną gości. Jeśli Mikel Arteta na poważnie myśli o mistrzostwie Anglii, musi odwrócić ten trend. Skoro Liverpool jest w kryzysie i nie potrafi wygrać z Brighton czy Evertonem, to okazja ku temu wydaje się naprawdę niezła. Tym bardziej, że Arsenal nie ma większych problemów kadrowych – poza grą są tylko Mohamed Elneny i Emile Smith Rowe. Obaj nie są jednak podstawowymi wyborami Artety. Z drugiej strony Klopp również ma dość komfortową sytuację – nie może wystawić tylko Curtina Jonesa, Naby Keity i Alexa Oxlade’a-Chamberlaina. O żadnym z nich również nie można powiedzieć, że to kluczowa postać w liverpoolskiej układance.
Liverpool swoje spotkanie w Lidze Mistrzów rozgrywał we wtorek, Arsenal w Lidze Europy grał dwa dni później. Czy to będzie atut po stronie gości? Raczej nie, bowiem Arteta w meczu z Bodo/Glimt dał odpocząć kilku podstawowym graczom, a wymienić tu należy Aarona Ramsdale’a, Bena White’a, Thomasa Partey’a, Martina Odegaarda, Bukayo Sakę czy Williama Salibę.
Wielkie emocje na Emirates Stadium w niedzielę od 17:30. Sprawdzimy czy tabela kłamie, czy może rzeczywiście Arsenal jest obecnie lepszym zespołem niż Liverpool.