2 maja kibice Wisły Kraków byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Pierwszoligowa „Biała Gwiazda” sięgnęła po Puchar Polski w okolicznościach, o których piłkarska Polska nie zapomni jeszcze długo. Nie minął miesiąc, a w Krakowie trwają rozliczenia. Fani są wściekli, bo ich ukochany klub nie awansował nawet do baraży o Ekstraklasę.
Ta podróż jest zupełnie niezwykła. Wisła w finale na Narodowym nie była gorsza od Pogoni Szczecin. To zresztą chyba dość zachowawcze stwierdzenie, a nie będzie też żadnym przekłamaniem napisać, że ekipa Alberta Rude dominowała na placu gry, zwłaszcza w pierwszej połowie. To jednak Portowcy zdobyli gola na kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry. Wisła nie potrafiła odpowiedzieć. Miała jedną stuprocentową sytuację, ale jej nie wykorzystała. Płynął czas, potem już także doliczony, a wynik nie ulegał zmianie. Wiśle pozostawało bicie głową w mur, a kibice Pogoni niecierpliwi spoglądali na zegarki – byli coraz bliżsi eksplozji radości po pierwszym w historii klubu zdobytym trofeum. Nic z tego. Jedna z wrzutek rozpaczy przyniosła krakusom gola i dogrywkę. W tej już na początku fatalny błąd popełnił Leo Borges. Z prezentu skorzystał najlepszy snajper „Białej Gwiazdy”, Angel Rodado. Prowadzenia 2:1 Wisła nie oddała już do końca, choć tym razem to Pogoń atakowała na wszystkie możliwe sposoby do samego końca.
Jednym wielka radość, drugim wielkim smutek. Nazajutrz w Szczecinie wielki kac, a pod Wawelem gigantyczna feta. Po latach upokorzeń Wisła znów mogła świętować z kibicami na Rynku Głównym. Nic dziwnego, że w Święto Konstytucji tenże rynek pękał w szwach.
Głupi byli jednak ci, w tym autor tego tekstu, którzy sądzili, że tam napompowana pozytywnymi emocjami Wisła, siłą rozpędu wręcz wjedzie do Ekstraklasy, roznosząc konkurencję w barażach. Bo bezpośredni awans był już wtedy poza zasięgiem punktowym ekipy Rude.
W perspektywie Wiślacy mieli wyjazdowe spotkanie z zamykającym tabelę i skompromitowanym Zagłębiem Sosnowiec. Morale fruwające na wysokości Kopca Kościuszki i rywal, który przegrywa mecz za meczem. Logika podpowiadała tutaj wysokie zwycięstwo krakowskiej jedenastki. Ale logika w polskim futbolu działa doprawdy rzadko.
Wisła przeważała w Sosnowcu niemal przez cały mecz. Już w 8. minucie Rodado zdobył gola, który został cofnięty przez VAR. Na nic zdało się prawie 30 strzałów, w tym 6 celnych, na nic zdało się blisko 65-procentowe posiadanie piłki i xG na poziomie 2. Mecz zakończył się remisem 1:1. Zagłębie wyszło na prowadzenie w 26. minucie po fenomenalnym strzale Maksymiliana Rozwandowicza. W końcówce wyrównał Rodado. W 5. z doliczonych minut „Biała Gwiazda” miała jeszcze rzut karny. Do piłki nie podszedł jednak Rodado, a Szymon Sobczak. Strzelił w kosmos. Dwa punkty przepadły.
Ale złośliwie można stwierdzić, że jeden udało się zainkasować. Złośliwie, ale nie bez oderwania od faktów. Był to jedyny punkt Wisły w końcówce sezonu. Jedyny! Od zdobycia Pucharu Polski drużyna Rude zremisowała z outsiderem ligowej tabeli i trzykrotnie przegrała.
W 32. kolejce do Krakowa przyjechała Lechia Gdańsk. Kibice przy Reymonta 22 obejrzeli świetny mecz. Wisła prowadziła 1:0 i 2:1, ale trudno marzyć o zwycięstwie, gdy popełnia się tak wiele błędów i kończy mecz w dziewiątkę. Czerwoną kartkę w 56. minucie obejrzał David Junca, a kolejną w 82. minucie Joseph Colley. Lechia wygrała 4:3. Sytuacja Wisły zrobiła się trudna, ale wciąż baraże były w zasięgu ręki. W końcu porażkę z liderem można wkalkulować w bilans strat.
33. kolejka? Wisła pojechała do Katowic, by rywalizować z rewelacją wiosny. „Gieksa” w 2024 roku głównie wygrywała. Wiadomo było, że ten mecz nie będzie dla zespołu Rude łatwy. Jeszcze trudniejszy stał się… w 5. minucie, gdy czerwoną kartkę obejrzał Eneko Satrustegui. Hiszpan był jednym z bohaterów finału na Narodowym – to on zdobył gola na 1:1. Tutaj został antybohaterem, a Wisła przegrała 2:5, choć przez chwilę prowadziła 1:0. Kolejne dwa gole strzelił Rodado. I po raz kolejny zdało się to zupełnie na nic.
Przed ostatnią kolejką „Biała Gwiazda” nie mogła liczyć już tylko na siebie – musiała wygrać z Bruk-Bet Termalicą Niecieczą i czekać na dobre wieści z innych stadionów. Tliła się jeszcze iskierka nadziei na awans do baraży, ale atmosfera była już nieporównywalnie gorsza od tej sprzed dwóch tygodni.
I po raz kolejny Wisła zawiodła. Znów mecz „ustawiła” szybka czerwona kartka – tym razem w 25. minucie z boiska wyleciał Marc Carbo. Goście w drugiej połowie wykorzystali przewagę liczebną, strzelając trzy gole i wywożąc z Reymonta pełną pulę. Kibice Wisły nie musieli nerwowo sprawdzać wyników innych meczów, bo ich ulubieńcy przegrywali u siebie 0:3… Trudne do uwierzenia.
Jeden z głównych kandydatów do awansu nie awansował nawet do baraży. Ba, zakończył sezon… w dolnej połowie tabeli. Po serii trzech porażek z rzędu i raptem punkcie zdobytym w czterech ostatnich meczach, Wisła wylądowała na 10. miejscu. Na koniec rozgrywek bliżej baraży znalazł się nawet GKS Tychy, a o Ekstraklasę zawalczy np. Odra Opole. Wisły tam nie będzie.
O sukcesie z 2 maja już wszyscy zapomnieli. Wprawdzie w lipcu Wisła wystąpi w Europie, ale z całą pewnością jako pierwszoligowiec. Nie tak miał wyglądać ten sezon. Nic dziwnego, że trwa „polowanie na czarownice”. Kibice domagają się rozliczeń. Obrywa się prezesowi, trenerowi i dyrektorowi sportowemu. Ten ostatni, czyli Kiko Ramirez, były trener Wisły, jest pierwszą ofiarą nieudanego sezonu. Jego projekt hiszpańskiej Wisły okazał się niewypałem – drugi sezon bez awansu to przecież istna katastrofa – sportowa, wizerunkowa i – co gorsza – finansowa. Królewski wysłuchuje i czyta podśmiechujki na temat sztucznej inteligencji, która miała wybierać Wiśle trenera i piłkarzy. Nie wiadomo czy Rude pozostanie na swoim stanowisku, czy AI do spółki z Królewskim niebawem wybiorą nowego szkoleniowca. Wszystko to, co zostało wypracowane 2 maja w Warszawie, w trzech kolejnych tygodniach zostało zmarnowane koncertowo. Na dodatek nie wiadomo, czy pod Wawelem uda się zatrzymać najlepszego strzelca całej ligi, Rodado.
Trzynastokrotny mistrz Polski zdobył po wielu latach przerwy Puchar Polski i powraca do europejskich pucharów po ponad dekadzie. Ale nikt w Krakowie już się z tego nie cieszy. Nastał krakowski spleen, o którym śpiewał kiedyś Maanam. I pewnie przed startem kolejnej pierwszoligowej kampanii Wisła znów będzie w gronie kandydatów do awansu. Do trzech razy sztuka? Na to pytanie odpowiedź poznamy najwcześniej za 10-11 miesięcy.