Skip to main content

Mamy dopiero 12 kolejek Premier League, a Liverpool ma ogromną – jak na ten etap – przewagę nad konkurencją. Manchester City traci osiem punktów, natomiast Chelsea, Arsenal i Brighton po dziewięć. “The Reds” w listopadzie są tak daleko z przodu, że stracili rywali z horyzontu.

Liverpool prawie się nie myli. Arne Slot odziedziczył po Jurgenie Kloppie zespół gotowy do wygrywania. Liverpool tak naprawdę… nie wzmocnił się nikim, bo trudno wzmocnieniem nazwać Federico Chiesę. Na razie pełni rolę ciekawostki i to do tego niezbyt ciekawej. Tak poza tym cała reszta zawodników “The Reds” pochodzi jeszcze z czasów Jurgena Kloppa. Potrzeba w nich było jednak jakiegoś nowego pierwiastka energii, pewnej odmiany. Być może doszło też do wypalenia. Ci sami zawodnicy nie byli w stanie wykrzesać z siebie ostatnich pokładów sił, by móc się cieszyć z mistrzostwa na koniec kadencji Jurgena Kloppa. Nie potrafili grać z taką intensywnością, jakiej oczekiwałby Niemiec. Po jego mowie ciała było widać bezradność, że nie potrafi z nich tego wydobyć. Teraz wyglądają jak odmienieni. Czasami potrzeba innego spojrzenia, wstrząsu, nowego pomysłu.

Co co tak naprawdę zmienił Arne Slot? Personalnie… nic. Nie ma żadnych nowych transferów, które brylują w składzie. Zbudował za to bardzo Ryana Gravenbercha. W poprzednim sezonie był to zawodnik do rotacji, ale nie żaden ważny element. O wiele chętniej Klopp stawiał na Wataru Endo, natomiast Gravenberch nie wyglądał jakby był odpowiednim piłkarzem na poziom Liverpoolu. Na 26 spotkań w Premier League aż 13 razy wchodził z ławki. Pograł sobie też trochę w Lidze Europy, ale nie pokazywał niczego nadzwyczajnego. Za to u Arne Slota jest to absolutny fundament. Dość powiedzieć, że w 2024 roku prawdopodobnie wyrówna liczbę minut z poprzedniego sezonu (1800). Więcej od niego gra tylko Virgil van Dijk. Slot nie wyobraża sobie składu bez Gravenbercha.

Alexis MacAllister zauważył ciekawą zmianę, że idea gry poprzez szybkie ataki jest taka sama, jednak największą różnicą jest elastyczność i większa cierpliwość w ataku pozycyjnym – Liverpool za kadencji Arne Slota częściej ma piłkę albo inaczej… częściej chce ją mieć. Przyznał też, że wcześniej grał jako samotny defensywny pomocnik i nie czuł się w takiej roli swobodnie, natomiast teraz dużo pomaga mu obecność Ryana Gravenbercha. “The Reds” grają bowiem dwoma środkowymi pomocnikami ustawionymi nieco głębiej. MacAllister nie musi się skupiać na tym, by pokrywać całą wielką strefę należącą do szóstki, ale może zająć się swoją stroną i odważniej włączać do akcji ofensywnych.

Arne Slot trochę bagatelizuje swoją rolę i docenia, że Klopp zostawił mu gotowy zespół. Bardzo ważną zmianą jest brak takiej intensywności. To już nie heavy metal football, a postawa bardziej stonowana, dzięki czemu Virgil van Dijk dużo spokojniej może kierować obroną i czyni to po profesorsku. Świadczy o tym zaledwie osiem straconych bramek w lidze. “The Reds” są świetni w tyłach i mają czas, by się dobrze tam ustawić. Nie są już tak agresywni w odbiorze, intensywni w pressingu, a bardziej wyczekują rywala. Dobitnie świadczy o tym statystyka pod względem szarż pressingowych w ostatniej tercji boiska. W poprzednim sezonie zajmowali trzecie miejsce w lidze, teraz to… 14. miejsce. Liverpool dużo częściej odzyskuje piłkę w samej defensywie, stojąc w niej szczelnie. Analitycy zwracają też uwagę na to, że Mohamed Salah nieco bardziej trzyma się prawej strony boiska niż robił to u Kloppa, gdzie wchodził momentami w rolę środkowego napastnika.

Liverpool jest niemal bezbłędny. Przegrał tylko jedno spotkanie w lidze – z rewelacyjnym Nottingham Forest. Z bilansem 10-1-1 i 31 punktami zajmuje zdecydowaną pozycję lidera. Potrafił ograć w Lidze Mistrzów aż 4:0 rewelacyjny Bayer Leverkusen. Potrafi też pokazać charakter i odrobić stratę, kiedy nie idzie. Tak było dwa razy w meczu z Arsenalem, a ostatnio z Brighton, wcześniej z Milanem czy West Hamem, czy teraz świeżo z Southampton. Akurat w ostatnim meczu “Święci” sami oddali to zwycięstwo kuriozalnymi błędami, ale Liverpool potrafi z takich prezentów korzystać. To nie przypadek, że aż tyle razy odrobił stratę bramki.

Rywale też są daleko w tyle. Liverpool nie zna na razie pojęcia kryzys. Kiedy Arsenalowi nie szło, to w ofensywie bił głową w mur. Nie potrafił sobie poradzić bez swojego najważniejszego zawodnika. Nie da się opisać wpływu Martina Odegaarda na grę Arsenalu. To piłkarz nie do zastąpienia – świetne stałe fragmenty gry, czucie przestrzeni, łatwość w znalezieniu najmniejszej szczeliny. Grę Norwega ogląda się z największą przyjemnością – jest w swoich ruchach dostojny, elegancki i trudno w ogóle wyłapać jakieś jego złe zagranie, głupią stratę, nierozsądne podanie. Jest jednocześnie efektowny, efektywny i odpowiedzialny. Potrafi kreować grę jak mało kto. W zeszłym sezonie Premier League wykreował kolegom 17 tzw. “wielkich szans”, ale też nie tylko o nie chodzi.

Odegaard pomaga w przebiciu się przez szczelną defensywę, znalezieniu luki. Czegoś takiego bardzo brakowało w meczu z Newcastle. Arsenal nie zwykł grać takich spotkań, w których nie miał nic do powiedzenia z przodu. Tak było też z Bournemouth – i to nawet w 11 na 11. Pomocnik nie grał przez dwa miesiące, ponieważ wypadł z kontuzją w trakcie meczu kadry. Arsenalowi brakowało jego kreatywności – przegrał z Newcastle, przegrał z Bournemouth i przegrał z Interem. O Manchesterze City nie ma się już co powtarzać, bo tam nie gra jakieś 10 elementów. Brak Rodriego w środku pola jest aż nadto widoczny, nawet średnio udaną kontrą można “Obywatelom” strzelić gola. Skrzydłowi z przodu mają fatalne liczby.  Szczegółowa analiza dostępna pod tym linkiem. Liverpool korzysta ze słabości największych przeciwników i odjechał do przodu z punktami.

Related Articles