To przede wszystkim batalia o przedłużenie swoich szans na utrzymanie w dywizji A Ligi Narodów. Być może także o utrzymanie posady selekcjonera przez Michała Probierza. Jednak dzisiejszy mecz nierozerwalnie kojarzy się z grą o honor. Przede wszystkim trzeba się podnieść po piątkowej klęsce w Porto, która poza boiskiem została “okraszona” kilkoma wizerunkowymi wtopami ze strony sztabu oraz samych piłkarzy. Dobra wiadomość jest taka, że remis będzie tym zwycięskim, jeśli tak można powiedzieć w przypadku listopadowego zgrupowania pierwszej reprezentacji Polski.
Matematyka jest po stronie drużyny Michała Probierza. Jest ona także pełna paradoksów. Póki co jesteśmy na trzecim miejscu w grupie 1, co oznaczałoby grę w barażach o utrzymanie. Dodatkowo już remis daje nam pozostanie na tej lokacie, dzięki faktowi wygranej w Glasgow z 5 września. 3:2 na Hampden Park może okazać się kluczowe, gdyż to jak dotąd jedyne zwycięstwo biało-czerwonych w obecnej edycji Ligi Narodów. Co prawda i Polska, i Szkocja mają po cztery punkty w tabeli, to jednak mecz bezpośredni jest tutaj kluczowym aspektem. Różnica jednak dla obu drużyn jest istotna w kontekście tego, o co grają. Nasza kadra jedynie o utrzymanie, zaś Szkoci muszą wygrać, dzięki czemu nie tyle mogą przeskoczyć na trzecie miejsce, co znaleźć się nawet na… drugim. Jakim cudem? Ano takim, że aktualnie mają remisowy bilans meczów bezpośrednich z Chorwacją i tylko dwie bramki straty w bilansie do ekipy z Bałkanów. Krótko mówiąc każda wygrana drużyny Steve’a Clarka i każda porażka Chorwatów oznacza zrównanie się właśnie w tym kontekście. Oczywiście tam mogą decydować niuanse, ale wyspiarze nadal zachowali szansę na grę nawet o zwycięstwo w Lidze Narodów, chociaż paradoksalnie dzisiaj mogą z niej także… spaść.
45 minut dobre i 45 minut do zapomnienia
Adam Małysz kiedyś wspominał, że jego celem jest oddać dwa dobre i równe skoki. Idąc tą analogią, piłkarze powinni mieć cel zagrać dwie równe połowy. W piątkowy wieczór na Estadio do Dragao połowy w wykonaniu Polski były diametralnie różne. Najpierw naprawdę niezłe i bezbramkowe 45 minut, które dawało nadzieje na wywiezienie czegoś więcej niż bagażu bramek. Niezłe okazje mieli przecież Bartosz Bereszyński, Nicola Zalewski czy Krzysztof Piątek. Patrząc na jakość sytuacji bramkowych, wydaje się, że to Polacy byli bliżsi prowadzenia do przerwy. Niestety z kontuzją musiał zejść Jan Bednarek, który ucierpiał w jednej z akcji po wejściu Cristiano Ronaldo. Zszedł także Mateusz Bogusz, a ich miejsce zajęli Sebastian Walukiewicz i Dominik Marczuk. Tylko ten drugi miał jakiekolwiek powody do uśmiechu po meczu. Wychowanek Podlasia Biała Podlaska dwukrotnie strzelał z dystansu. Przy stanie 0:0 chybił, a przy 0:5 zdobył honorową bramkę w swoim debiucie. Zresztą to był mecz debiutów, bowiem w drugiej połowie na boisku zameldował się także Antoni Kozubal.
Niestety biało-czerwoni pozwolili rozpędzić się Portugalczykom. I to dosłownie. Tak było w 59. minucie, gdy gospodarze wyprowadzili kontrę po rzucie rożnym, a idealną wrzutkę Nuno Mendesa wykorzystał bezproduktywny wcześniej Reafael Leao. Potem już koncert gospodarzy, którzy pomiędzy 72. a 87. minutą wrzucili cztery kolejne gole. Trafienia Bruno Fernandesa zza pola karnego oraz przewrotka Cristiano Ronaldo tylko dobiły naszych kadrowiczów. Skończyło się laniem 1:5 i najwyższą porażką reprezentacji za kadencji Michała Probierza. To też niestety kłopot, gdyż kadra ma kłopoty z traceniem goli. Owszem, głównie gra z drużynami z górnej półki, ale bilans nie jest korzystny dla selekcjonera. Kadra traci 1,56 bramki na każde 90 minut, a co ciekawe tylko trzy razy z szesnastu gier udało się zachować czyste konto. Poza Walią byli to rywale z niskiej półki – Łotwa oraz Wyspy Owcze. Niestety także przekłada się to na rezultaty w Lidze Narodów, gdzie straciliśmy 14 bramek. Po pięciu meczach tylko Bośnia ma słabszą defensywę w dywizji A – 16 straconych goli, a na podobnym poziomie jest Izrael – 13.
Nie koniec portugalskich wpadek
Żeby skończyło się “tylko” na 1:5 na boisku to prawdopodobnie nie byłoby o tym meczu aż tak głośno. Owszem, taka kompromitacja zawsze będzie bolała, ale raczej każdy przygotowywał się po prostu na porażkę z tak jakościowym rywalem. Niestety degrengolada miała miejsce przed, w trakcie i po meczu. Jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, ale przed spotkaniem błąd popełnił team manager Łukasz Gawrijołek, który omyłkowo nie wpisał do kadry meczowej Karola Świderskiego. Napastnik grający w MLS przeleciał osiem tysięcy kilometrów po to, by finalnie przy linii środkowej dowiedzieć się, że nie może wejść na boisko, gdyż formalnie nie ma go zgłoszonego jako uczestnika tego spotkania. Na tym jednak nie koniec wizerunkowych wpadek. Owszem pomylenie spodenek to najmniejszy kłopot, chociaż przy takich kwestiach każdy błąd będzie dolewał oliwy do ognia. W ten sposób Marcin Bułka na bluzie miał numer 12 – swój – a spodenki miał z numerem 1, czyli od stroju Łukasza Skorupskiego. Jakby tego było mało, po meczu doszło do jeszcze jednej dziwnej sytuacji. Wtedy to Piotr Zieliński i Nicola Zalewski stawali do zdjęcia z Cristiano Ronaldo niczym uczniowie przy swoim idolu. Można zrozumieć, że chcieli mieć pamiątkę ze spotkania ze światową gwiazdą, ale trzeba czasem mieć po prostu wyczucie. W pewnych momentach niektóre zachowania po prostu nie wypadają. Tym bardziej, że obaj grają w Serie A, gdzie mieli okazje mierzyć się z CR7. Dodatkowo Zieliński był w tym meczu kapitanem reprezentacji Polski, a po rozegraniu kompromitującego spotkania uznał, że dobrym pomysłem jest fotografować się z jednym z rywali. Nie czas i miejsce na takie rzeczy, ale najwyraźniej nikt mu tego nie uzmysłowił, bowiem na niedzielnej konferencji prasowej Zieliński nie widział w tym nic złego. Krzywdy nikomu nie zrobił, ale trochę to pokazuje podejście i mental przy okazji tak dotkliwych porażek biało-czerwonych.
Gramy o utrzymanie
Biało-czerwoni do utrzymania się w dywizji A potrzebują aż trzech meczów. Tak bowiem wygląda ścieżka w obecnej edycji. Najpierw trzeba pozostać na trzecim miejscu, czyli przynajmniej zremisować ze Szkotami. Na tym jednak nie koniec. Drużyny z trzecich miejsc dywizji A spotkają się z wicemistrzami grup w dywizji B. Dopiero wygranie tego dwumeczu gwarantuje pozostanie wśród 16 najlepszych ekip Ligi Narodów. Z jednej strony pojawiają się głosy, że to zbyt wysoki dla nas poziom i bez sensu dostawać lanie. Z drugiej trzeba pamiętać, że LN może pomóc w awansach na duże turnieje w przypadku kłopotów w kwalifikacjach. Dlatego tak istotne jest pozostanie w najwyższej dywizji.
Na kogo mogą wpaść Polacy w barażach? Na pewno są już tam Grecy oraz Austriacy. Pierwsi przegrali minimalnie – bilansem meczów bezpośrednich – awans z Anglikami. Tych nawet pokonali na wyjeździe w jednym ze spotkań, co pokazuje, że nie byłby to łatwy rywal. O Austrii wiemy znacznie więcej przez częste spotkania w ostatnim czasie. Przecież to z nimi przegraliśmy na Euro 2024 w Berlinie. Pozostałych dwóch rywali poznamy po ostatniej kolejce w dwóch grupach, gdzie sytuacja jest mocno zagmatwana. W jednej prowadzą Czesi(8pkt), a za nimi Gruzja i Albania – po 7pkt. Krótko mówiąc każdy może awansować z tego grona i każdy może wpaść do baraży o relegacje do dywizji C. Dodatkowo za ich plecami Ukraina(5pkt), która także może wskoczyć do baraży, a póki co jest na drodze do spadku! Nieco mniejsze zamieszanie w grupie B4. Tam Turcja ma 11pkt i dwa “oczka” zapasu nad Walią, która ma taki sam zapas nad Islandią, z którą zmierzy się bezpośrednio.
***
Szkocja całkiem nieźle nam się kojarzy i jest zespołem, z którym regularnie graliśmy w ostatniej dekadzie. To już łącznie pięć spotkań przez 10 lat, co w piłce reprezentacyjnej to dużo, a przecież dzisiaj czeka nas szóste. Zaczęliśmy od sparingu w 2014 roku przegranego 0:1. Wtedy w podstawowym składzie kadry grali m.in. Waldemar Sobota czy Tomasz Brzyski, a z ławki weszli Marcin Robak, Łukasz Teodorczyk, Michał Masłowski. Poza nimi byli tam przecież Maciej Wilusz z GKS-u Bełchatów czy Piotr Celeban grający wówczas w Rumunii. Kilka miesięcy później zagraliśmy już w ramach eliminacji do Euro 2016. W Warszawie skończyło się remisem 2:2 po golach Krzysztofa Mączyńskiego oraz Arkadiusza Milika. Jednak taki sam remis na Hampden Park w Glasgow smakował zupełnie inaczej. Wtedy rozpoczął Robert Lewandowski i znowu musieliśmy gonić wynik. Lewy grą do końca i siłą woli wepchnął piłkę do siatki po stałym fragmencie gry w 94. minucie, co de facto dało nam idealną sytuacje przed ostatnią kolejką, gdy graliśmy w Warszawie z Irlandią o awans i go wywalczyliśmy bez konieczności gry w barażach.
Na tym samym obiekcie graliśmy dwa lata temu mecz towarzyski, zakończony… kolejnym remisem. Tym razem 1:1, a bramkę znowu strzeliliśmy w 94. minucie i znowu po stałym fragmencie. Krzysztof Piątek wykorzystał rzut karny i uniknęliśmy porażki. W końcu jednak udało się wygrać na tym terenie i… znowu po golu w doliczonym czasie gry. Prowadziliśmy tej jesieni 2:0 po trafieniach Sebastiana Szymańskiego i Roberta Lewandowskiego, ale Szkoci doprowadzili do wyrównania piłkarzami Napoli – Billym Gilmourem i Scottem McTominayem. Jednak w 97. minucie olimpijskim spokojem wykazał się Nicola Zalewski. Zawodnik Romy wtedy i teraz pokazuje, że jego dyspozycja klubowa nijak się ma do tego, co robi w kadrze. W reprezentacji trudno sobie wyobrazić lewe wahadło bez niego, co potwierdza w niemal każdym spotkaniu.
***
Początek meczu na Narodowym o godzinie 20:45.