Michał Skóraś został mistrzem Belgii, choć tak naprawdę jego Club Brugge zdobył aż o dziewięć punktów mniej niż Union SG. Podział punktów po rundzie zasadniczej zredukował jednak sporą różnicę. W Belgii oczywiście mamy zażarte dyskusje i debaty nad mistrzem sezonu 2023/24. Skąd my to znamy…
Legia Warszawa w sezonie 2012/13, w której występowali: Dusan Kuciak, Inaki Astiz, Miroslav Radović, Jakub Kosecki czy Danijel Ljuboja długo była ostatnim mistrzem Polski wyłonionym w normalnych zasadach – czyli 30 kolejek każdy z każdym. Później w Ekstraklasie wprowadzony został koszmarny podział punktów po rundzie zasadniczej. Po pierwsze to korzystniej było mieć nieparzystą liczbę punktów, bo zaokrąglali ją o +1, zatem ten, kto zdobył 40 punktów i 39 punktów kończył i tak z 20 oczkami. Legia Warszawa wypracowała wtedy aż 10 punktów przewagi po rundzie zasadniczej, ale została ona zredukowana o połowę. Już sezon później doszło do najbardziej absurdalnej sytuacji przy owym podziale. Legia zdobyła w 2014/15 o punkcik więcej niż Lech Poznań, ale przegrała tytuł przez redukcję punktów. Dlatego mocno ten system był krytykowany. W końcu Zbigniewa Bońka naszła refleksja i zdecydowano się znieść podział punktów, a od 2020/21 całkowicie zrezygnowano z robienia TOP8 – strefy mistrzowskiej i spadkowej. Pozostała normalna tabela i normalne 30 kolejek.
Następnie dołączyły dwie dodatkowe ekipy, powiększono liczbę uczestników Ekstraklasy i od tej pory gra się 34 kolejki. To, co miało uatrakcyjnić całą ligę, rzeczywiście to zrobiło, ale spowodowało, że w sezonie fazy zasadniczej nie warto było budować znaczącej przewagi, skoro i tak redukowała się ona potem o połowę. Przykładowo – masz 60 punktów, a przeciwnik 50. Rozpoczynasz fazę po podziale z 30 oczkami, a on z 25. Wystarczą dwie porażki i dwa zwycięstwa rywala i przeskakuje cię w tabeli. Niektóre zespoły za wszelką cenę chciały się wdrapać do ósemki, żeby móc tam plażować. Często robiła to Pogoń Szczecin, chciało też Podbeskidzie w sezonie 2015/16, ale przegrało tylko różnicą małych punktów pomiędzy Lechią, Ruchem i Podbeskidziem. Wszyscy mieli po 38, dlatego w grę wchodziła mała tabela. Podzielono punkty, Podbeskidzie przegrało prawie wszystkie mecze i zleciało z hukiem.
W Belgii przerabiają właśnie coś takiego i to z jeszcze bardziej grubej rury. Mistrzem został zespół, który po zsumowaniu wszystkich wyników zająłby trzecie miejsce. Royale Union Saint-Gilloise w sezonie 2021/22 zdobył najwięcej punktów w sezonie i… przegrał mistrzostwo. Teraz sytuacja jest identyczna, a może i nawet jeszcze głośniejsza, gdyż zdobył on w sumie aż o dziewięć punktów więcej niż Club Brugge. Starzy i doświadczeni wyjadacze, wielokrotni mistrzowie Belgii w XXI wieku wiedzą z czym to się je. Prawdziwa bitwa zaczyna się wiosną, jesień można trochę olać. Problem Unionu jest taki, że zaczyna mocno, a kończy źle. Miał znowu doskonałą rundę zasadniczą, ale po podziale punktów przegrał cztery mecze z rzędu. Club Brugge za to ani jednego w 10 kolejek, co pozwoliło mu na wywalczenie mistrzostwa z punkcikiem przewagi. Union i jego fani mogą być najbardziej źli z powodu zasad.
Krótko jeszcze trzeba wspomnieć o Michale Skórasiu. Polak nie będzie się przecież przejmował tym, że matematycznie zdobył mniej punktów. Zasady to zasady i można było odtrąbić sukces. Zwłaszcza, że polski skrzydłowy długo pracował na zbudowanie swojej pozycji. Ronny Deila nie chciał na niego stawiać. Polski zawodnik mu się z jakichś względów nie podobał. Wpuszczał go na kilka minut, a to nie jest za dużo czasu, by móc się pokazać. Club Brugge zdobył ten tytuł do tego w dramatycznych okolicznościach, ponieważ sędziowie na VAR sprawdzali przez pięć-sześć minut, czy piłka całym obwodem nie przekroczyła linii bramkowej (nie ma goal-line). Chodziło o bramkę na 1:0 dla rywala derbowego – Cercle Brugge. Gdy arbiter odgwizdał spalonego, wówczas na Jan Breydel Stadium zapanowała euforia. Skóraś zdobył dwie bramki i zanotował dwie asysty u nowego szkoleniowca, który okazał się rewelacją. Nicky Hayen wskoczył jako strażak prosto z rezerw w straconym sezonie i… wywalczył mistrzostwo Belgii!
To zwiększa atrakcyjność, ale czy jest uczciwe? Długo się będzie jeszcze dyskutować nad reformą rozgrywek w Belgii. Atrakcyjność atrakcyjnością, jednak jest to na pewno absurd, że zespół, który ma de facto dziewięć punktów więcej… nie zdobywa mistrzostwa. Choć z drugiej strony… ktoś może powiedzieć, że w tenisie przecież też można przegrać dwa sety po 0:6, by potem wyrwać zwycięstwa po tie-breakach i doprowadzić do stanu 2:2. I liczba punktów niekoniecznie będzie miała przełożenie na tenisowy wynik. Ci, którym podoba się ten sposób rozgrywania sezonu mogą też powiedzieć, że przecież wszyscy znali zasady od początku, a Union nie musiał przegrywać aż czterech spotkań z rzędu. Za późno się w tej końcowej fazie obudził. Royale-Union wciąż czeka na mistrzostwo kraju. W tym sezonie stuknie już 90 lat oczekiwania. Zasady punktowania są przeciwko niemu.