Tydzień temu Arsenal wskoczył na fotel lidera Premier League i miał przed sobą dwumecz z Bayernem, w którym nie tylko nie był skazywany na pożarcie, ale był również minimalnym faworytem. W ciągu ośmiu dni Kanonierzy mogą jednak zawalić sezon 23/24. Czy to będzie podróż z nieba do piekła?
W niedzielę podopieczni Mikela Artety przegrali u siebie z Aston Villą 0:2. Ok, wiadomo, że The Villans to nie pierwsze lepsze ogórki, ale mając wszystko w swoich rękach nie wolno przegrywać u siebie takich meczów. Szczególnie, gdy przez całą pierwszą połowę tłamsisz rywala i brakuje ci jedynie przysłowiowej kropki nad „i”. Oczywiście potknięcie Arsenalu (i Liverpoolu) wykorzystał bezlitośnie Manchester City, który wjechał właśnie na autostradę po kolejne mistrzostwo Anglii. Nic nie jest jeszcze przesądzone, ale Kanonierzy mają trudny terminarz i stracili pole position.
A dziś mogą stracić szansę na triumf w Champions League. Tu też nic nie jest jeszcze rozstrzygnięte, bo w północnym Londynie padł remis 2:2, ale na odpowiedź nie będziemy czekać tak długo, jak w przypadku losów rywalizacji w Premier League. Dziś wieczorem przekonamy się, czy Bayern przedłuży swoje marzenia o uratowaniu sezonu czy w grze pozostanie jednak Arsenal.
Jak wspomnieliśmy, przed rozpoczęciem dwumeczu wydawało się, że więcej atutów mają wicemistrzowie Anglii, którzy byli w dobrej formie, w przeciwieństwie do ustępujących mistrzów Niemiec. Nie można powiedzieć, że przez kilka dni wszystko zmieniło się o 180 stopni. Arsenal w pierwszym meczu nie ustrzegł się błędów, ale generalnie zagrał swoją piłkę. W przywoływanym meczu z Aston Villą pierwsza połowa również była bardzo dobra – problemy zaczęły się w drugiej. To wciąż nie jest żaden kryzys, ale na pewno pojawiły się rysy na szkle, szczególnie w defensywie, która do tej pory uchodziła za ogromny atut Arsenalu. Duet Saliba – Gabriel grał jak z nut, a w ostatnim czasie popełnił kilka kosztownych błędów.
A Bayern? W niedzielę patrzył jak mistrzostwo Niemiec pieczętuje w wyśmienitym stylu Bayer Leverkusen. Ponad 10-letnia dominacja Bawarczyków zakończyła się z przytupem. Przygoda z Pucharem Niemiec zakończyła się jeszcze wcześniej. Dziś Liga Mistrzów to ostatnia nadzieja na uratowanie sezonu. Mało kto wierzy, że po tak marnym sezonie Bayern może podnieść 1 czerwca uszaty puchar. Ale nadzieja umiera przecież ostatnia. W miniony weekend ekipa Thomasa Tuchela pokonała Koeln 2:0, ale trener niemieckiego giganta dał odpocząć niemal wszystkim podstawowym zawodnikiem. Wyjątkiem był Harry Kane, który próbuje gonić za niezwykłym rekordem Roberta Lewandowskiego, który strzelił 41 goli w jednym sezonie.
Jeśli Bayern skończy sezon bez trofeum, a przecież nie wygrał nawet Superpucharu Niemiec, Kane nie uniknie dyskusji o klątwie, jaka na nim ciąży. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odejmuje mu wielkiego talentu i ogromnych umiejętności. Faktem jest jednak to, że nie wygrał on w klubowej piłce żadnego trofeum. Zresztą, z reprezentacją Anglii póki co również. Transfer do Monachium miał zakończyć tę wieloletnią gehennę Kane’a. Póki co zapowiada się jednak, że kapitan Anglików nadal nie będzie mógł się pochwalić żadną zdobyczą, podczas gdy piłkarze tacy jak Messi czy Cristiano Ronaldo mają ich dziesiątki.
Co może napawać kibiców Arsenalu optymizmem w kontekście dzisiejszego meczu? Za kartki wisi Alphonso Davies, a z powodu kontuzji nie zagrają Kingsley Coman i Serge Gnabry. To spore osłabienia, bo wszyscy trzej byli kandydatami do gry od pierwszej minuty. W Arsenalu prawdopodobnie bez żadnych nowych absencji, nie licząc niegrającego od początku sezonu Jurriena Timbera.
Początek dzisiejszej rywalizacji na Allianz Arenie o 21:00.