
Trudno będzie przebić w tej edycji Champions League widowisko, jakie zapewnili nam Real Madryt i Manchester City. Działo się tam wszystko. Prowadzili raz jedni, raz drudzy, padło aż sześć bramek z czego połowa z kategorii “orlikowe szmaty”, a połowa z kategorii “stadiony świata”.
Wszystko to rozpoczęło się dla Realu Madryt fatalnie. Nie dość, że po 40 sekundach Aurelien Tchouameni złapał żółtą kartkę na Jacku Grealishu i nie zagra przez to w rewanżu, to jeszcze Bernardo Silva pokonał w sprytny sposób z rzutu wolnego Andrija Łunina. Ukrainiec nie przyzwyczaił nas do takich “baboli”. Przygotował się na dośrodkowanie, zostawił odsłonięty słupek, a Portugalczyk wykorzystał tę lukę i całkowicie go zaskoczył. Real nie potrzebował wiele czasu na odpowiedź. Swoje zrobił brak Kyle’a Walkera. Manchester City trochę naiwnie zagrał wysoką obroną i nadziewał się na zabójcze kontry. Przegrywał jednak przez.. dwa rykoszety. Najpierw uderzył Camavinga i piłka odbiła się od Rubena Diasa (oficjalnie samobój), potem ledwie wturlała się do bramki po uderzeniu Rodrygo. Piłka przetoczyła się po nodze Manuela Akanjego, zmyliła Stefana Ortegę i powolutku wleciała do siatki.
W 14. minucie było już 2:1 dla Realu i przez całą tę część meczu znacznie bliżej zdobycia przez gospodarzy bramki na 3:1. Praktycznie każda kontra śmierdziała czymś groźnym. Haaland był w tym meczu bezużyteczny i Antonio Rudiger tylko sobie na nim wyrabiał statystyki. Podobnie też w przypadku Jude’a Bellinghama, który nie potrafił przejąć funkcji lidera. “Królewscy” odzyskiwali piłkę i zrobili kilka groźnych kontr, jednak strzelali najczęściej w sam środek bramki. Do przerwy powinni prowadzić na Santiago Bernabeu więcej niż 2:1 i mogą sobie pluć w brodę po tym, co wydarzyło się w drugiej części. Ten czas przed gwizdkiem na przerwę to moment, w którym aż prosiło się o wykorzystanie totalnie rozproszonych gości, popełniającego dziwnie dużo błędów Rodriego, czy też niepewą defensywę, w której nie miał się kto ścigać przy kontrach, co uwydatniło się przy trafieniu Rodrygo. Real marnował wszystkie dobre szanse.
Tak jak w pierwszej części padały popularnie nazywane na orliku “szmaty”, tak w drugiej połowie były to już tylko przepiękne bramki. Z lewej nogi przyłożył Phil Foden, który dotychczas “zniknął” w tym spotkaniu. Cztery minuty później poprawił Josko Gvardiol i to prawą, słabszą nogą! Dla Chorwata była to debiutancka bramka w barwach Manchesteru City. I od razu zrobił to na Santiago Bernabeu. Real potrafił na to jeszcze odpowiedzieć fantastycznym uderzeniem z woleja w wykonaniu Fede Valverde. Urugwajczyk to najbardziej ekspolatowany piłkarz przez Carlo Ancelottiego. Nikt nie ma więcej rozegranych minut niż on. Real Madryt i Manchester City zapewnili wszystkim mnóstwo emocji. Real wciąż pozostaje niepokonany na swoim obiekcie. Podobnie jest z Rodrim, który śrubuje serię 66 spotkań bez porażki. Po meczu przyznał jednak w wywiadzie, że… potrzebuje odpoczynku. Najpewniej dostanie go w lidze z Luton Town.