Skip to main content

Liverpool po ubiegłotygodniowym remisie w starciu Manchester City – Arsenal wskoczył na fotel lidera i póki co trzyma gaz. W środku tygodnia The Reds, bez niespodzianki, pokonali Sheffield United. Do upragnionego mistrzostwa Anglii pozostało im więc osiem kroków, a pierwszy z nich to wizyta na Old Trafford. Normalnie napisalibyśmy, że to nomen omen diabelnie ciężka próba, ale nie wolno oszukiwać czytelników.

Manchester United straszy głównie nazwą. W tym sezonie ligowym team Erika ten Haga wygrał tylko co drugi mecz (15 na 30). To jeszcze nie katastrofa, ale aż 12 porażek to już zdecydowanie wynik skandaliczny jak na aspiracje i kadrę zespołu. Z 48 punktami na koncie Czerwone Diabły są na 6. miejscu, z coraz bardziej lichą perspektywą na grę w Lidze Mistrzów – piąty Tottenham ma 9 punktów więcej. Z ostatnich pięciu spotkań Premier League Man Utd wygrało tylko jedno…

W czwartkowy wieczór ekipa ten Haga rywalizowała z Chelsea na Stamford Bridge. Najpierw zapowiadało się na klęskę, bo gospodarze szybko objęli dwubramkowe prowadzenie, a potem zapowiadało się na piękny comeback, gdy Czerwone Diabły wyszły na prowadzenie 3:2. Jednak w doliczonym czasie gry rządził Cole Palmer, który w 100. minucie wyrównał z rzutu karnego, a minutę później trafił na 4:3, przy okazji kompletując hat-trick. Manchester United przeszedł więc drogę z piekła do nieba… i z powrotem. Ot, taki los Czerwonych Diabłów w tym sezonie.

I naprawdę ciężko znaleźć argumenty, które przemawiają za ekipą gospodarzy w niedzielnym klasyku ligi angielskiej. Nie chcemy smucić kibiców Arsenalu i Manchesteru City, którzy na pewno liczą na potknięcie lidera, ale po prostu racjonalny argument jest chyba tylko jeden – atut własnego boiska. Poza tym wszystko przemawia za Liverpoolem, który chce napisać piękną historię na pożegnanie trenera Kloppa. W garści jest już Puchar Ligi, a poza tym The Reds są w grze o Ligę Europy i przede wszystkim mistrzostwo kraju. Do tej pory Kloppowi tylko raz udało się zatrzymać wielki Manchester City Pepa Guardioli – było to w sezonie 2020/21. Czy w pożegnalnym sezonie „Kloppo” i jego kapela z Anfield zrobią to po raz drugi?

Na pewno Liverpool jest odporny psychicznie. W tym sezonie często oglądamy sytuację, w której ekipa z miasta Beatlesów przegrywa lub remisuje w newralgicznym momencie meczu, by potem wyjść z tego zwycięsko. Może nie są to aż tak spektakularne powroty jak Bayeru Leverkusen czy Chelsea z ostatniego czwartku, ale krok po kroku Mo Salah i spółka punktują. Przed nimi jednak trudna droga, bo czekają ich jeszcze tacy rywale jak Tottenham czy Aston Villa. Trudne mogą być też derby miasta z Evertonem. No i wreszcie trudny może być niedzielny klasyk z United.

Bo przecież abstrahując od jednoznacznie negatywnej oceny postawy Red Devils w tym sezonie, to wciąż ekipa o dużej sile rażenia. Marcus Rashford, Bruno Fernandes, Mason Mount, Alejandro Garnacho, Rasmus Hojlund to gracze, którzy są w stanie narobić kłopotów każdej defensywie w Premier League. Sęk w tym, że jako zespół Czerwone Diabły bardzo rzadko przypominają monolit czy tym bardziej dobrze funkcjonującą maszynę. Potencjał przeważnie jest marnowany.

Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że w grudniu na Anfield Road było 0:0, a raptem dwa tygodnie temu w ćwierćfinale Pucharu Anglii to Manchester United triumfował 4:3 po dogrywce, zdobywając gola na wagę zwycięstwa tuż przed końcem dodatkowego czasu gry – po solowym rajdzie trafił wtedy Amad Diallo. Może więc są jednak pierwiastki optymizmu dla kibiców trzech ekip – Man Utd, Arsenalu i Man City, którzy zgodnie jak jeden mąż czekają na porażkę albo przynajmniej remis Liverpoolu w niedzielnym hicie.

Hicie, który rozpocznie się 30 minut przed 17:00. Spotkanie poprowadzi Anthony Taylor.

Related Articles