Koniec mistrzostw, do widzenia. Legia Warszawa skompromitowała się u siebie, bo inaczej tego nazwać nie można. Kacper Tobiasz znów zawalił, ale na pewno nie tak, jak Radovan Pankov zaangażowany w stratę trzech goli. Z przodu Legii też brakowało pazura. Efekt? Marne 0:3 w plecy, co daje zasłużone odstrzelenie z Ligi Konferencji przez Molde.
W Molde Legia przegrywała 0:3 w 25. minucie. Teraz był przynajmniej jakiś progres, bo po 20 minutach było “tylko” 0:2. Piłkarzom “Wojskowych” w pierwszych połowach tego dwumeczu przydałyby się jeszcze jakieś śpiwory. Na wyjeździe udało się jeszcze wyjść z twarzą i konkretnie przycisnąć w drugiej części gry. To był bardzo fajny pokaz charakteru. W Warszawie nic takiego nie miało miejsca. Jeden strzał celny trudno nazwać zrywem. Maluteńka szansa byłaby, jeżeli Tomas Pekhart trafiłby w 51. minucie z główki na 1:2. Problem w tym, że Czech cofał się po piłkę po wrzutce Morishity i praktycznie z trzech metrów uderzył obok bramki. Akurat on, doskonale grający głową, świetnie czujący się w tym elemencie, zmarnował taką patelnię. Z tyłu czaił się na piłkę Yuri Ribeiro. Gdyby tylko Pekhart się uchylił… Wielki minus występu “Legionistów” jest taki, że była to tak naprawdę jedyna tak groźna okazja z ich strony.
Legia Warszawa przegrywała od 61. sekundy. Ironicznie można powiedzieć, że rzutem na taśmę udało się przetrzymać minutę bez straty bramki. Oczywiście nikogo już nie dziwi, że we wszystko jest zamieszany Kacper Tobiasz. Fredrik Gulbrandsen nieźle sobie podrasował statystyki z tego sezonu, bo w pierwszym meczu z Legią zdobył dwie bramki i w drugim także. Chłop po dwóch meczach z polskim zespołem ma już na koncie tyle bramek w Lidze Konferencji, co na przykład Hans Vanaken i Igor Thiago z Club Brugge. Tyle, że oni rozegrali po sześć meczów, a Gulbrandsen dwa i pewnie chętnie jeszcze raz by zagrał z Legią, to za chwile stałby się królem strzelców Ligi Konferencji (liczone są bramki od fazy grupowej).
Trochę to przykre, że Legię nie wyrzuca z pucharów żaden Olympiakos albo Ajax, tylko Molde, a więc przeciwnik, po wylosowaniu którego wszyscy skakali tak wysoko w górę ze szczęścia, że można było przebić sufit. Jeszcze bardziej przykre, że nie odpada po żadnej walce, ale będąc zespołem pięć razy gorszym. Molde udzieliło “Wojskowym” lekcji futbolu. To nie był wyrównany pojedynek. Piąta drużyna ostatniego sezonu ligi norweskiej przyjechała do Warszawy, zabrała małym chłopcom w białych koszulkach lizaki i tyle. Na defensywę Legii jak zawsze można liczyć… patrząc z perspektywy napastników rywali oczywiście. Nie za bardzo udało się Legii wypromować Kacpra Tobiasza po tym dwumeczu. Jeżeli jakiś skaut obejrzy sobie spotkanie albo chociaż skrót, to co najwyżej złapie się za głowę, przeżegna, wyśmieje cenę pięciu milionów euro i pojedzie szukać konkretów na jakąś Słowację.
Jak patrzy się na defensywę Legii, to w ogóle nie widać tam ładu i składu. Asekuracja to słowo obce. Dziury między obrońcami są większe niż na niejednej drodze powiatowej po zimie. Po takim meczu Radovan Pankov powinien mieć już spakowaną torbę do Serbii, bo jego występ to kryminał. Prawie wszystko szło jego stroną. Zapraszał Norwegów do zabawy i nie za bardzo im przeszkadzał. Ogólnie trio stoperów: Pankov-Kapuadi-Ribeiro to bardziej zespół grający muzykę electro w latach 90. Każdy grał indywidualnie własny mecz, nie ma żadnej asekuracji, zwarcia, szczelności. Po prostu istny dramat. Nie da się z taką obroną na poważnie grać w piłkę. No chyba, że gramy dla jaj, to okej. Do tego jeszcze w bramce stał Kacper Tobiasz, który, no cóż… nie pomaga swoimi interwencjami, a do tego nawet utrudnia.
Ale i tak przebił go inny zawodnik. MVP dziadostwa został Radovan Pankov. Obrońca, który kryje rywala plecami do niego. Wysłać go trzeba do trenera ośmiolatków, żeby mu wytłumaczył podstawy krycia. Pankov skiksował i zostawił za sobą autostradę do bramki. Przy innej akcji miał szczęście, bo nie padła z tego bramka, ale w jego strefę wbiegł Magnus Wolff Eikrem. I znowu, ile tam było miejsca… Wystarczyło jedno podanie, które minęło kilku zawodników. Pankov grał wyraźnie na MVP meczu dla Molde. W kolejnej akcji bramkowej w słupek strzelił Markus Andre Kaasa. Piłka odbiła się tak, że trafiła na lewe skrzydło. I w żółwim tempie, kryjąc na radar, Pankov “doskoczył” do przeciwnika, próbując zablokować dośrodkowanie jakieś półtora metra od chłopa i nawet nie wystawiając nogi. Przy golu na 0:3 oczywiście także nasz stoper błyskawiczny dał się okiwać. Brawo. Fredrik Gulbrandsen powinien oddać mu statuetkę dla najlepszego piłkarza meczu.
Legia odpada w absolutnie żenującym stylu. Nie będzie już polskich czwartków. Można w spokoju oglądać “Farmę” na Polsacie. Pankov z Tobiaszem chyba oglądają.