To ogromna sensacja, jedna z największych w XXI wieku w całym Pucharze Azji. Aż do finału tej imprezy dotarła niespodziewanie reprezentacja Jordanii. W półfinale uporała się z Koreą Południową i to grając zdecydowanie lepiej.
Półfinał Pucharu Azji. Z jednej strony jeden z faworytów pod wodzą Jurgena Klinsmanna z liderem na boisku – Son Heung-Minem z Tottenhamu. To nie wszystko, bo napastnik Spurs miał do pomocy dwóch znanych kolegów, czyli Hwanga Hee-Chana z Wolverhampton i robiącego w PSG furorę Lee Kang-Ina. Na co mogła odpowiedzieć skromna reprezentacja Jordanii? Jedynym względnie rozpoznawalnym zawodnikiem jest Mousa Al-Tamari z Montpellier, nieobcy fanom ligi francuskiej. Jordańczyk gra w pierwszym składzie Montpellier, a w sezonie 2023/24 najbardziej zasłynął dubletem z Olympique Lyon. Zatem można go jako tako kojarzyć. Reszta to raczej postacie anonimowe, które jednak ośmieszyły kadrę Jurgena Klinsmanna. Dość powiedzieć, że w strzałach celnych było… 7:0 dla Jordanii. Taką statystykę podaje “SofaScore”.
Son Heung-Min był zdruzgotany, rozbity. Nie po to przyjechał do Kataru na turniej, żeby dać się wyeliminować Jordanii. To nie była jednak wcale przypadkowa porażka. Ten kraj zasłużył na to postawą całej drużyny, dzięki czemu zagra w finale Pucharu Azji. Wcześniej nigdy nie dotarł nawet do półfinału, jedynie dwukrotnie zatrzymywał się na ćwierćfinale. Jordania to zespół sklasyfikowany na 84. miejscu w rankingu FIFA, a więc dużo niżej niż taka Japonia (20.), Iran (24.), czy Korea Południowa (27.) lub Australia (29.). Czarnych koni można było upatrywać bardziej w Arabii Saudyjskiej czy też gospodarzu Katarze (to się akurat sprawdziło), ale Jordanii nikt poważny nie traktował jako kandydatów do walki o medale. Zresztą, oni w stylu Portugalczyków z Euro 2016 prześlizgnęli się przez fazę grupową z trzeciego miejsca. Zdobyli tam co prawda cztery punkty, ale w tabeli wyprzedziła ich Korea Południowa i Bahrajn.
Żeby dotrzeć do finału, trzeba pokonać więcej niż jednego rywala. Korea była tym najtrudniejszym, co nie znaczy, że cała droga nie zasługuje na uznanie. Jordania zaczęła od efektownej wygranej z Malezją – 4:0. Wygraną, która została doceniona później. Mousa Al-Tamari z Montpellier i mniej znany Mahmoud Al-Mardi z rodzimej ligi zgromadzili po dublecie. Nikt się specjalnie tym nie ekscytował, bo Malezja to jedna z najniżej rozstawionych ekip na tym turnieju, dokładniej mówiąc – trzecia najgorsza. Potem okazało się, że potrafi zagrać na nosie faworytom. W niesamowity sposób wyrwała punkty Korei Południowej, strzelając gola na 3:3 w… 105. minucie. W taki sposób, jak Korea zyskała punkt z Jordanią, straciła właśnie z Malezją. Jordania z czterema punktami weszła do 1/8 finału, jako najlepsza ekipa spośród trzecich miejsc (przechodziło 4/6 trzecich lokat; formuła znana choćby z naszego Euro).
Piękny sen Jordanii to też zasługa drabinki turniejowej. Wychodząc jako najlepsza ekipa spośród trzecich miejsc, trafiła na Irak. Z jednej strony zespół, który w grupie poradził sobie z Japonią i wyszedł dalej z dziewięcioma punktami, ale z drugiej jakoś nie znaczyli za dużo na arenie całego kontynentu, oprócz zwycięstwa w 2007 roku. To więc taka ekipa stawiana gdzieś w drugim szeregu – może coś tam namieszać, ale raczej nie wygrać. Jordańczycy zrobili coś niebywałego. Jeszcze w 95. minucie przegrywali 1:2. Irak pakował się już do kolejnej rundy. To, co się wydarzyło od tego momentu, jest idealnym odzwierciedleniem tego, jak niesamowity jest to turniej. Jordania strzeliła gola na wagę dogrywki, ale to jej nie wystarczyło. Poszła za ciosem i wcisnęła kolejnego. Nizar Al-Rashdan uderzył technicznie z 20 metrów na 3:2 i awans. W ćwierćfinale zagrała ze sobą zupełnie abstrakcyjna para: Jordania vs Tadżykistan. Jordańczycy wykorzystali drabinkę i słabego rywala. Potem była już wyżej opisywana zasłużona wygrana z Koreą.
Takiego finału mało kto się spodziewał. Katar, czyli gospodarz, zmierzy się w nim z Jordanią. Warto zerknąć na ten mecz 10 lutego. To już jest najpiękniejsza przygoda Jordanii w historii, a jeszcze przecież sen się nie skończył. Nie ma nic do stracenia.