Newcastle i Manchester United zmierzą się w sobotę w najciekawiej zapowiadającym się meczu 14. kolejki Premier League. Po trudach meczów w Lidze Mistrzów, pora na ważny i ciężki mecz w lidze. A w kolejnych tygodniach łatwiej nie będzie…
Obaj sobotni rywale w tygodniu zremisowali swoje mecze w Champions League. Newcastle podzieliło się punktami z PSG, podczas gdy Manchester United zremisował w Stambule z miejscowym Galatasaray. Przed ostatnią kolejką oba angielskie kluby są w trudnym położeniu. Wciąż mogą awansować do 1/8 finału, ale jest to zadanie z kategorii bardzo trudnych. W obu przypadkach los Anglików nie zależy już tylko od nich samych.
Zanim jednak Sroki zagrają z Milanem, a Czerwone Diabły z Bayernem, czekają ich jeszcze mecze w lidze. Ten sobotni jest szalenie istotny, ale Newcastle ma już w perspektywie starcia z Evertonem i Tottenhamem, a to też nie będą rurki z kremem. Z kolei przed Man Utd jeszcze spotkania z Chelsea i Bournemouth. I cóż – to też nie będzie spacerek po plaży w lekko słoneczny dzień.
Na obu frontach Newcastle i Manchester United muszą walczyć na całego. O sytuacji w Champions League już wspomnieliśmy, ale w lidze również nóż delikatnie smaga gardziel obydwu trenerów, którzy celują w kolejny sezon w piłkarskiej elicie Europy. Teoretycznie powinno być trochę łatwiej, bo Liga Mistrzów powiększona będzie do 36. zespołów i z Premier League awansuje do niej aż pięć zespołów. Ale wciąż do piątki tej trzeba awansować, a poza niemal pewnymi Manchesterem City, Arsenalem i Liverpoolem, w gronie chętnych jest też Tottenham, Aston Villa, Brighton czy Chelsea. Na dziś Man Utd zajmuje 6. miejsca, Newcastle jest oczko niżej, mając punkt mniej.
Czerwone Diabły wygrały wprawdzie trzy ostatnie mecze, ale kibice mają mnóstwo zastrzeżeń do gry swoich ulubieńców. Z Fulham i Luton udało się wymęczyć 1:0. Okazalsza była wygrana z Evertonem (3:0), ale gra zespołu Erika ten Haga wcale nie była zachwycająca, a The Toffees długimi momentami byli równorzędnym rywalem dla wyżej notowanego zespołu z Old Trafford. Ozdobą tego meczu był jednak niewątpliwie fantastyczny gol Alejandro Garnacho strzelony przewrotką. Porównania do słynnej bramki Wayne’a Rooney’a z derbów Manchesteru były całkowicie uzasadnione.
Wyniki się zgadzają (w miarę), gra niekoniecznie. Dużo krytyki spada na Andre Onanę i całą formację obronną. Onana miał być jednym z najważniejszych wzmocnień United w przerwie letniej, tymczasem póki co trudno go w ogóle zaliczyć do kategorii wzmocnień. Nawet będąca jego wizytówką w Interze świetna gra nogami, w ostatnim czasie przypomina raczej rosyjską ruletkę – raz się udaje, raz wychodzi klops. David De Gea może delikatnie się uśmiechnąć i dalej szukać sobie nowego pracodawcy.
A Newcastle? Wiele osób twierdzi, że zeszłosezonowe 4. miejsce i awans do Ligi Mistrzów były wynikiem ponad stan i przedwczesnym sukcesem. Tak czy owak – Eddie Howe wprowadził Sroki do piłkarskiego raju po wielu latach przerwy i dziś ekipa znad rzeki Tyne jest już odbierana w kategoriach czołowego klubu Premier League. Big Six to już historia – dziś trzeba mówić o Big Seven, bo przecież za Newcastle przemawia nie tylko udany sezon 22/23, ale przede wszystkim ogromne zaplecze finansowe, które zlokalizowane jest w Arabii Saudyjskiej. Sroki póki co nie wykorzystują jeszcze swoich potężnych możliwości, ale pewnie zimą udadzą się na zakupy, bo w drużynie kontuzja goni kontuzję, a na domiar złego zawieszony jest Sandro Tonali, który miał być jednym z ważniejszych graczy w układance Howe’a.
Obaj trenerzy mają zresztą sporo problemów kadrowych. W Newcastle oprócz Tonaliego zabraknie najprawdopodobniej również Harvey’a Barnesa, Svena Botmana, Dana Burna, Calluma Wilsona, Joe Willocka czy Jacoba Murphy’ego. W zespole gości prawdopodobne są absencje Casemiro, Christana Eriksena, Jonny’ego Evansa, Masona Mounta, Lisandro Martineza, Tyrella Malacii. Ponadto skłócony z ten Hagiem Jadon Sancho nie ma już czego szukać na Old Trafford i zimą może być łakomym kąskiem dla innych klubów.
Początek sobotniego szlagieru Premier League o 21:00.