Mecze Manchesteru City z Arsenalem stały się w ostatnim czasie bardzo powszechne i jednocześnie szalenie istotne. W niedzielne popołudnie kolejna odsłona tej rywalizacji. Stawką może być fotel lidera tabeli Premier League.
Na chwilę obecną pierwszy jest Manchester City. Urzędujący mistrz kraju przegrał wprawdzie w miniony weekend z Wolves, ale sześć wcześniejszych meczów drużyna Pepa Guardioli wygrała. Arsenal jak do tej pory nie zaznał smaku ligowej porażki, ale zremisował 2:2 z Fulham i Tottenhamem. Kanonierzy zajmują trzecie miejsce, mają tyle samo punktów co Spurs (i niemal identyczny bilans bramkowy) i punkt mniej niż City. Jeśli Citizens wygrają na Emirates Stadium, utrzymają się na prowadzeniu. Jeśli wygra Arsenal, być może to on przejmie pozycję lidera – wtedy będzie to jednak zależne od rezultatu sobotniego meczu Luton – Tottenham.
Ważniejsze niż tymczasowa tabela są jednak po prostu punkty i przewaga psychologiczna, którą można sobie wypracować. Jeszcze kilka dni temu wydawało się zresztą, że to Arsenal przystąpi do tego spotkania mocniejszy mentalnie – w końcu Kanonierzy gładko pokonali Bournemouth i zmniejszyli stratę do lidera, który potknął się na Wilkach. Jednak w środku tygodnia rozegrane zostały mecze 2. kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów – Arsenal przegrał z Lens, a Man City wygrał z RB Lipsk. Kolejna wolta i dziś trudno przewidzieć, kto będzie czuł się mocniejszy, wychodząc na murawę stadionu w północnym Londynie. Na pewno dzień odpoczynku więcej mieli Kanonierzy – to niezaprzeczalny atut w ręku.
Z kolei bilans ostatnich meczów bezpośrednich daje moc ekipie Guardioli. W zeszłym sezonie City wygrało wszystkie trzy pojedynki z Arsenalem – 1:0 w Pucharze Anglii, 3:1 i 4:1 w lidze. Co z tego, że to The Gunners prowadzili w rozgrywkach przez większą część sezonu, skoro przegrali bezpośrednie pojedynki i na koniec sezonu dali się wyprzedzić rywalom? Ekipa z błękitnej części Manchesteru notowała osiem z rzędu zwycięstw z Arsenalem w bezpośrednich starciach, ale zmieniło się to 6 sierpnia. W meczu o Tarczę Wspólnoty padł remis 1:1 (szczęśliwy dla Arsenalu, wywalczony rzutem na taśmę w doliczonym czasie gry), a rzuty karne na swoją korzyść rozstrzygnęli londyńczycy. Formalnie nie należy tu zapisywać zwycięstwa ekipie Artety, ale przynajmniej fatalna seria porażek została przerwana, a trofeum trafiło do gabloty na The Emirates.
Jak będzie w niedzielne popołudnie? Trudno wyrokować. Trenerzy znają się jak łyse konie, bo przecież Arteta uczył się trenerskiego fachu u boku Guardioli. Zawodnicy też w ostatnim czasie rywalizowali ze sobą tak często, że raczej nie mają przed sobą tajemnic, a już w szczególności Gabriel Jesus i Oleksandr Zinczecnko, którzy wcześniej reprezentowali barwy City. Dużym osłabieniem mistrzów Anglii są niewątpliwie absencje pomocników – kontuzja eliminuje z gry Kevina De Bruyne, a z powodu czerwonej kartki zawieszony jest Rodri. To dwie fundamentalne postaci zespołu Obywateli. W Arsenalu zabraknie Jurriena Timbera, który podobnie jak KDB leczy poważną kontuzję. Holender nie zdążył jednak odcisnąć swojego piętna na grze drużyny i jego nieobecność trudno kategoryzować jako duże osłabienie gospodarzy.
Choć w ostatnich latach dużo częściej wygrywali piłkarze Manchesteru City, to historycznie rzecz biorąc, Arsenal wygrał zdecydowanie więcej bezpośrednich starć z tym rywalem. Pora na kolejna odsłonę, czyli starcie dwóch najpoważniejszych kandydatów do tytułu mistrza Anglii w sezonie 23/24. Start o 17:30 czasu polskiego.