Skip to main content

Kiedy wydawało się, że osiągnęliśmy totalne dno i gorzej już być nie może, to nasza reprezentacja wychodzi na mecz w Tiranie i każe potrzymać piwo. Co? Jak to nie może być gorzej? No to zoba teraz…

Reprezentacja Polski była w tych eliminacjach losowana z pierwszego koszyka. Mało kto już pamięta, prawda? Wyżej niż Czechy, wyżej niż Albania, wyżej niż Mołdawia. Tylko co z tego, skoro dziś te kraje nas wyprzedzają w tabeli? Kiedy wyciągnięto kulki z tymi państwami (plus Wyspy Owcze), to jakieś 98% osób, mniej więcej zainteresowanych piłką nożną, skwitowało to uśmiechem politowania i uznało, że to “grupa śmiechu”. Czesi trochę groźni, ale i tak bezpośrednio awansują dwie ekipy. Okazuje się, że największym klaunem w “grupie śmiechu” jest Polska, która z bilansem 2-0-3 zajmuje czwarte miejsce, wyprzedzając tylko Wyspy Owcze. Sytuacja nie jest nawet dramatyczna, bo to zbyt łagodne. Jak zatem należy ją nazwać? Nie ma na to odpowiednich słów. Tak źle nie było od 14 lat. Reprezentacja ludziom kojarzy się teraz ze wszystkim, co najgorsze. Dobrze, jeżeli tylko obojętnieje, a nie obrzydza… obojętność jest teraz wręcz pożądana. To dużo lepiej niż obrzydzenie!

Grobowa i śmierdząca atmosfera przypomina schyłkowy okres Leo Beenhakkera i eliminacje do MŚ 2010, w których wygraliśmy jeden poważny mecz na osiem. Nikt przecież nie będzie liczył San Marino, chociaż akurat kopciuszka udało się efektownie zlać – 10:0. Stefan Majewski musiał pełnić rolę szkoleniowca tymczasowego, a ogólnonarodowy bunt sprawił, że na ostatni mecz ze Słowacją mało kto się wybrał i Stadion Śląski świecił pustkami. Dopełnieniem beznadziei był samobój Seweryna Gancarczyka, granie na śniegu i Słowacy, którzy pokonali nas.. nie oddając celnego strzału. Holender został zwolniony wcześniej – 9 września 2009 roku, po blamażu (0:3) w Mariborze. Słynny, długi monolog wygłosił Dariusz Szpakowski, nazywając pracę Leo Beenkahhera małżeństwem “nie z rozsądku, a z musu”. Grzegorz Lato zwolnił Holendra totalnie bez klasy, na żywo w telewizji.

Przegraliśmy z Albanią, oddając zaledwie jeden celny strzał na bramkę Strakoshy. Znów z zazdrością patrzyło się na rywali. Szybszych, bardziej walecznych, ambitnych. A u nas? Szara beznadzieja. Co ma być, to będzie. Coś tam pokopiemy. Może się uda… Który raz refren brzmi tak samo? Tego się nawet nie chce komentować. Fernando Santos wychodzi na konferencję i nie wie o co chodzi, przecież jest super i się rozwijamy, tylko jesteście jacyś ślepi. Na uznanie zasługuje strzał życia Assaniego, bo był przepiękny. Szczęsny nie miał nic do powiedzenia. Robert Lewandowski zaprezentował się superhiperturbomegaultra beznadziejnie, jakby go w ogóle nie było w Tiranie. Został schowany do kieszeni przez Adriana Ismajliego z Empoli i kapitana Albańczyków – Berata Djimsitiego z Atalanty. Tomasz Ćwiąkała zaprezentował jego brutalne statystyki do przerwy – zero strzałów, zero kluczowych podań, zero wywalczonych fauli, cztery celne podania i 10 kontaktów z piłką.

Może czterech Polaków zasłużyło nie na pałę, ale dwóję na szynach: Cash, Zieliński, Szymański i Kiwior. Przy czym to subiektywna opinia autora artykułu. Ktoś może np. oczekiwać od “Ziela” więcej, bo niewiele pokazał. Z Wyspami Owczymi dużo więcej brał na siebie. Tu tego nie dźwignął. Podobnie z Szymańskim. Szaleje w nowym klubie, błyszczy formą, ale tego nie udowodnił. Cash był najbardziej zadziorny, Zieliński chociaż chciał grać, posłał dwa kluczowe podania i oddał nasz jedyny celny strzał w tym meczu. Gratulacje. Dobrze, że bramkarz rywali musiał się pobrudzić. Kiwior to jedyny polski obrońca, który umie wyprowadzić piłkę i w miarę rozsądnie podać. Szymański błysnął ze dwa razy, kiedy wygrał pojedynek 1 vs 1 z rywalem, a w drugiej połowie dograł na głowę Kuby Kamińskiego. Ale to wszystko kwestia gustu, sympatii, uprzedzeń. Znajdą się i tacy, którym podobała się gra Grzegorza Krychowiaka czy Bartosza Bereszyńskiego. Na pewno nie znajdą się za to fani Tomasza Kędziory i jego “lagi” do przodu. Zmiany też nic nie dały. A nie, zaraz, dały przecież! Grosicki na dzień dobry stracił piłkę i od razu padł gol dla Albanii.

Przegraliśmy z Czechami, Mołdawią i Albanią, ale te eliminacje nie mają sensu, bo przecież i tak pół Europy zakwalifikuje się na EURO 2024. Nie wejdą klasycznie: San Marino, Liechtenstein, Wyspy Owcze, Gibraltar, Malta, Łotwa, Andora i tym podobne “potęgi”. Najśmieszniejsze, że nadal można opowiadać bajeczki o potencjalnym awansie, barażach skrojonych pod tę żenującą sytuację. Za taką postawę powinniśmy dostać kopa w dupę i mieć EURO w telewizji, bo taka pseudogra nie zasługuje na awans. Ale… zasady są takie, że nawet najgorsza kadra Polski od schyłkowego Beenkahhera dostanie szansę w barażach przez Ligę Narodów. Możemy przegrać wszystkie trzy mecze i mogą nas nawet wyprzedzić Wyspy Owcze, ale dzięki grze w Lidze Narodów A, na 99,999% uchylą nam się lekko kuchenne drzwi. O awans nie będzie oczywiście łatwo, bo trzeba przejść półfinał i finał w swojej drabince, jednak już sam fakt, że grając taką “padakę” mamy nadal szansę na turniej główny, jest po prostu arcyśmieszny i żałosny.

Related Articles