Skip to main content

Legia Warszawa zremisowała u siebie z FC Midtjylland 1:1. W dogrywce bramki nie padły, więc o awansie do fazy grupowej Ligi Konferencji musiały zadecydować rzuty karne. Jedna interwencja Kacpra Tobiasza wystarczyła warszawiakom do szczęścia.

6:5. To ewidentnie ulubiony wynik Legii Warszawa. Oczywiście nie chodzi o podstawowy czas gry, a rezultat w konkursie jedenastek. Te ostatnio są dla “Wojskowych” szczęśliwe. 6:5 było z Rakowem w finale Pucharu Polski, później 6:5 jeszcze raz z Rakowem w Superpucharze Polski, a teraz 6:5 z FC Midtjylland. Piłkarze Legii muszą lubić ten wynik, skoro przynosi im tyle radości. Wszyscy po kolei trafiali swoje jedenastki aż do próby Stefana Gartenmanna. Kacper Tobiasz rzucił się w swoje prawo i nie było mowy o tym, że zrobił to nieprawidłowo. Odbił się od linii bramkowej i wiedział, że to interwencja na awans. Wszyscy ruszyli w jego kierunku. Zdjął koszulkę, prezentując ją kibicom w stylu Leo Messiego i występu z El Clasico. Tyle, że Argentyńczyk pokazał ją przeciwnikom, a Tobiasz fanom swojej drużyny. W Legii po kolei trafili wszyscy: Slisz, Muci, Pankow, Kramer, Josue i Rosołek.

Praktycznie nie da się, by spotkanie było bardziej wyrównane niż to. Posiadanie piłki? Obie ekipy po 50%. Liczba wszystkich strzałów? Po osiem. Liczba celnych strzałów? Po cztery. Do tego jakość wszystkich okazji na bardzo zbliżonym poziomie. Jedynie goście częściej wybijali piłkę na rzut rożny. Pierwsza połowa ze wskazaniem na FC Midtjylland, druga wyrównana, a dogrywka to dominacja Legii, która przy wsparciu trybun dążyła do tego, by jednak wszystko nie rozstrzygało się w konkursie karnych. Duńczycy najgroźniejsi byli w czasie doliczonym pierwszej połowy. Wtedy Kacper Tobiasz musiał się popisać jedną interwencją po strzale Olssona z główki.

W drugiej połowie Legia szybko objęła prowadzenie. Asysta Pawła Wszołka? Norma, szara codzienność. Prawy wahadłowy zbiera je jak grzyby po deszczu. Dwie w pierwszej kolejce Ekstraklasy z ŁKS-em, po jednej w każdym ze spotkań z Ordabasami, podanie do Rosołka na 4:2 z Austrią Wiedeń, a ostatnio przemyślana wrzutka do Guala na wyjeździe z FC Midtjylland. Teraz dorzucił kolejną asystę, siódmą w tym sezonie. Niektórzy domagali się nawet powołania dla Wszołka, ale Fernando Santos nie widział go w składzie. Mówi się – uderz tam, skąd przyszła. Właśnie to zrobił Pekhart, gdy dośrodkował prawy wahadłowy. Weszło idealnie. Goście wyrównali bardzo szczęśliwie, po rykoszecie, gdy strzał próbował blokować Augustyniak. Piłka jeszcze odbiła się od słupka. Tobiasz nie miał szans. Od 70. minuty utrzymywał się wynik 1:1, a to przy zniesieniu zasady premiowania goli na wyjeździe oznaczało karne. Piłkę meczową miał jeszcze na stopie Patryk Kun, gdy zamknął akcję na lewym skrzydle, ale minimalnie nie trafił. W dogrywce bramki nie padły, a potem jedna tylko interwencja wystarczyła do świętowania.

W czwartki będziemy oglądać dwie polskie ekipy. Na pewno przez kilka tygodni, bo zarówno Raków, jak i Legia zagrają po sześć spotkań w fazie grupowej. Mistrz Polski oczywiście w bardziej prestiżowej Lidze Europy, a legioniści w Lidze Konferencji. Dawno czegoś takiego w Polsce nie było. Ostatnio mieliśmy taką sytuację w sezonie 2015/2016. Wtedy grały Legia Warszawa i Lech Poznań. Obie drużyny nie dostały się do play-offów. Co ciekawe, Legia wtedy też mierzyła się z FC Midtjylland i to z Duńczykami odniosła jedyne zwycięstwo, zdobywając w grupie cztery punkty. Pewnie dobrze pamiętacie piękną bramkę Gonzalo Higuaina na Łazienkowskiej. To dokładnie w tamtym sezonie i tamtej grupie. Lech za to sensacyjnie zwyciężył na Stadio Artemio Franchi we Florencji, ale też była to dla niego jedyna wygrana w grupie i z pięcioma punktami pożegnał się na tym etapie.

Related Articles