Trzy polskie kluby są po pierwszym meczu II rundy eliminacji do Ligi Konferencji. Najlepszą sytuację przed rewanżem ma Pogoń Szczecin, dwubramkowej przewagi na wyjeździe będzie bronił Lech, a Legia Warszawa… cóż, rozczarowała, a remis uratował jej sędzia.
Jeśli wystawiać jedną ocenę za pracę w grupie trzech polskich klubów w Lidze Konferencji, to będzie to czwórka z minusem. Przy czym największe pretensje należy kierować do Legii Warszawa, która zdecydowanie tę ocenę zaniżyła. Koledzy mogą mieć pretensje za nieprzygotowanie, bo przez to dostali do dzienniczka niższy stopień. Podsumowując pokrótce – Pogoń jest już niemal pewna, że zagra w III rundzie z Gent. Belgowie mają jeszcze większą zaliczkę przed rewanżem. Lech Poznań mógł wygrać więcej niż 3:1, ale po straconej bramce trochę przysiadł. Za to Legia zaprezentowała się ze wspomnianej trójki najgorzej. Zremisowała tylko dlatego, że nie było VAR-u, bo Blaż Kramer otrzymał podanie do przodu.
Zacznijmy od meczu Pogoni Szczecin, która wygrała w Belfaście z Linfield aż 5:2. Jedno nazwisko – Grosicki. Kapitan “Portowców” miał udział przy czterech bramkach. Wykorzystał karnego, asystował w doliczonym czasie i bił stałe fragmenty, po których Pogoń strzeliła dwa gole. Szczecinianie byli bardzo skuteczni. Co stworzyli, to wykorzystali. Po jednej bramce na swoim koncie zapisali: Grosicki, Gamboa, Malec, Koulouris oraz Fornalczyk. Pogoń strzelała po stałych fragmentach, ale też po nich traciła. Raz fatalny błąd popełnił Dante Stipica, co pobudziło gospodarzy. Wynik nie musiał tak dobrze wyglądać, bo Linfield w 87. minucie strzeliło gola na 3:4. Nie został uznany, bo jeden z zawodników przeszkadzał Stipicy w interwencji i znajdował się na spalonym. Potem Kowalczyk podał prostopadle do “Grosika”, ten wystawił Fornalczykowi i Pogoń ma bardzo dobry wynik przed rewanżem w Szczecinie.
Nieźle zaprezentował się też Lech Poznań, choć oglądając to spotkanie, można było odnieść wrażenie, że trafią do siatki trochę więcej razy. Pierwsza połowa rozbudziła apetety. Poznaniacy prowadzili aż 3:0. Już w 11. minucie doskonałą akcją popisały się dwa nowe nabytki – z lewej strony dośrodkował Elias Andersson, a z główki strzelił filigranowy, nawet nie 170-centymetrowy Dino Hotić. Bośniak popisał się świetnym timingiem. Lech miażdżył Żalgiris Kowno, tworząc kolejne okazje. Hotić mógł mieć dublet, a Sousa piękną bramkę zdobytą nożycami. Szymczak też trafił w poprzeczkę… Antonio Milić pozostał w polu karnym po stałym fragmencie i zaskoczył rywali, a kilka minut później Radosław Murawski przyładował z dystansu. Dlatego apetyty na drugą połowę były większe, ale Lech już niewiele zdziałał. Grał dużo gorzej, a gdy gola im strzelił Fase, to Litwini poczuli trochę krwi i pewności siebie. Lech wygrał 3:1, ale mimo takiego wyniku, jest jakiś niedosyt.
Najgorzej wypadła Legia, która po 48 minutach przegrywała z Ordobasami Szymkent 0:2. Usevalad Sadovski zaskoczył Kacpra Tobiasza już w pierwszej połowie dość wysokim lobem. Bramkarz Legii trochę niepotrzebnie wybiegł z bramki i mógł się w tej akcji zachować lepiej. Drugie trafienie to udany rzut rożny, dokładne dośrodkowanie na głowę Pape Mamadou Mbodjego, który nie dał najmniejszych szans Tobiaszowi. A w 55. minucie… “Wojskowi” powinni przegrywać już 0:3, tylko piłka po lobie Bauyrzhana Islamkhana wylądowała na poprzeczce. Polacy mieli szczęście już do końca tego spotkania. Gola kontaktowego strzelił skuteczny ostatnio Pekhart, a na 2:2 wyrównał wspomniany już Kramer, choć po ewidentnym ofsajdzie. Sędzia boczny biegł tak żenująco ustawiony, że nie miał prawa tego zobaczyć, a VAR-u nie było. Legia będzie więc musiała rozstrzygnąć sprawę w rewanżu i nie ma tak spokojnej głowy, jak dwa pozostałe polskie kluby.