Japońska reprezentacja od początku tegorocznej edycji Ligi Narodów grała świetną siatkówkę. Kropkę nad „i” postawiła zdobywając brązowy medal. W meczu o trzecie miejsce pokonała nie byle kogo, bo aktualnych mistrzów świata, czyli Włochów.
Japonia na arenie światowej największe sukcesy święciła w latach 60. i 70. XX wieku. Na igrzyskach olimpijskich zdobyła medal każdego koloru (złoto 1972 r., srebro 1968 r., brąz 1964 r.), a na mistrzostwach świata dwukrotnie stanęła na najniższym stopniu podium (1970 r. i 1974 r.). Od tamtej pory próżno było szukać Japończyków w TOP 3. Mówimy stricte o światowych turniejach, tj. igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata oraz Liga Światowa/ Narodów. Medale Japonia zdobywała, ale tylko na imprezach azjatyckich.
Przez 27 edycji Ligi Światowej ani razu nie stanęła na podium. Jak wiemy, od 2018 r. rozgrywki te zastąpiła Liga Narodów. W pierwszych trzech edycjach drużyna „Kraju Kwitnącej Wiśni” była hen daleko (12. i dwukrotnie 10. miejsce). Na początku 2022 r. doszło do przetasowań w sztabie trenerskim. Funkcję pierwszego trenera objął Philippe Blain, który wcześniej był asystentem Yuichiego Nakagaichiego (2017-2021). Francuz jest dobrze znany polskich kibicom, bo w 2014 roku sięgnął z Polakami po mistrzostwo świata, będąc drugim trenerem u boku Stephane’a Antigi. Efekty „nowej miotły” widoczne były błyskawicznie. W 2022 r. Japonia wygrała dziewięć z 12 spotkań i fazę grupową zakończyła na wysokiej piątej pozycji. Wyprzedziła m.in. reprezentację Brazylii. W ćwierćfinale Japończycy trafili na aktualnych mistrzów olimpijskich, czyli Francuzów. Niestety przegrali 0:3, ale nie oddali spotkania bez walki. W pierwszym secie „Trójkolorowi” wygrali dopiero po grze na przewagi. Ostatecznie podopieczni Blaina rozgrywki zakończyli na tym samym miejscu, co pierwszą rundę. Mistrzostwa świata już nie poszły po myśli Japończyków. Azjaci uplasowali się na odległej 12. pozycji.
Tegoroczną edycję Ligi Narodów rozpoczęli obiecująco. Szli jak burza. Wygrywali mecz za meczem. Nie straszna im była Francja, Brazylia, czy też Argentyna. I tak przez 10 kolejek. Ciągle liderowali w tabeli. Dopiero w 11. kolejce ulegli Włochom, a w 12. Polakom. Przez to spadli na drugie miejsce, które i tak to mogli uznać za wielki sukces. Uzbierali 27 „oczek” i byli największą sensacją fazy grupowej. W ćwierćfinale bez straty seta pokonali Słowenię, a w półfinale trochę krwi napsuli Biało-Czerwonym. Pierwszego seta wygrali do 19, a w drugim minimalnie przegrali na przewagi (26:28). Trzecia partia zdecydowanie należała do Polaków (17:25), a w czwartej Japończycy jeszcze walczyli, ale jedyne co im się udało, to ugranie 21 punktów.
Przegrana w półfinale oznaczała, że Japonia nie miała szans na złoty medal, ale mogła nadal stanąć na podium. Trzeba było pokonać Italię w meczu o brąz. Jedni i drudzy walczyli o swój pierwszy, historyczny medal Ligi Narodów. Japonia wygrała dwa pierwsze sety (do 18 i 23), ale Włosi rozkręcili się i doprowadzili do tie-breaka. Trzecią i czwartą partię wygrali przy tym dość łatwo. Na szczęście dla Japończyków nie spełniło się powiedzenie siatkarskie: Kto nie wygrywa 2:0, ten przegrywa 2:3. W tie-breaku Azjaci bardzo dobrze zagrali blokiem. Zdobyli tym elementem trzy punkty, gdzie w poprzednich czterech partiach udało się to zaledwie raz. Japończycy przejęli kontrolę i piąta odsłona zdecydowanie należała do nich (wygrana do 9). – Już sam fakt, że awansowaliśmy tak daleko był dla nas historycznym wydarzeniem. A teraz zdobyliśmy medal i to jeszcze pokonując aktualnych mistrzów świata w meczu o brąz. To niesamowity moment dla całej japońskiej siatkówki – powiedział dziennikarzom po meczu trener Philippe Blain. Trener mocno się wzruszył, nie mógł ukryć łez. Wiedział, że dla tego kraju to pierwszy od 46 lat medal międzynarodowego turnieju. Dokonał wielkiej rzeczy.
Z 14-stki powołanej na turniej finałowy, tylko trójka zawodników gra poza granicami swojego kraju. We włoskiej SuperLega występują Ran Takahashi (Vero Volley Monza) oraz Yuki Ishikawa (Allianz Milano), a Kento Miyaura broni barw Paris Volley we francuskiej Ligue A. Najważniejszym zawodnikiem Japonii w Lidze Narodów był Ishikawa. Wiadomo, że sam meczów nie wygrywał, ale bez niego na pewno nie byłoby medalu. Japoński przyjmujący to siatkarz kompletny. Obok Aleksandra Śliwki został wybrany do „dream teamu” Ligi Narodów. Nie raz i nie dwa łapaliśmy się za głowę, patrząc, co wyczynia. Był najlepiej punktującym zawodnikiem w całym turnieju. Zdobył 275 punktów (237 atakiem, 17 blokiem, 21 serwem). Drugi Yuri Romano miał aż o 52 „oczka” mniej. Ishikawa najwięcej punktów zdobył w starciu z Brazylią i w ćwierćfinale ze Słowenią, wówczas zapunktował po 27 razy. Zdeklasował także konkurencję w rankingu najlepiej atakujących. Jak już chwilę wcześniej wspomnieliśmy, skończył 237 ataków, a drugi Romano 185. W rankingu najlepiej zagrywających Ishikawa znalazł się w TOP 3. Ustąpił miejsca tylko Nimirowi Abdel-Azizowi (25) oraz Yuriemu Romano (22). Z kolei w rankingu najlepszych przyjmujących Japończyk zajął drugie miejsce za Jani Kovaciciem. Statystyki tylko potwierdzają, że to bardzo ważne ogniwo w japońskiej kadrze. Nawet test oka na kilka lub kilkanaście piłek wystarczył jednak, by ujrzeć w nim lidera.
Dzięki świetnemu występowi w Lidze Narodów Japonia poprawiła swoją pozycję w rankingu FIVB. Awansowała na piąte miejsce, wyprzedzając m.in. Francję, czy Argentynę. Z racji tego, że Japonia grając z drużynami wyżej notowanymi nie była faworytem, to za wygranie otrzymywała dużo punktów. Tak też triumf z Francją dał jej aż 10,44, ze Słowenią 8,79, a mistrzami świata 7,53. Japonia udowodniła, że ubiegłoroczny awans do rundy finałowej nie był wypadkiem przy pracy. Drugi rok z rzędu znalazła się w najlepszej ósemce turnieju. A co najważniejsze… pokonała mistrzów świata, którzy przecież grali podstawowym składem. Narodziła się nowa siła?