Skip to main content

Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie – powiedział niegdyś Roman Dmowski, co stało się zarówno jednym z jego najsłynniejszych cytatów, jak i dziś poletkiem do tworzenia memów. Ten bon mot przywódcy endecji dobrze nadaje się jednak na motto piłkarskiej Ekstraklasy. Nikt przecież nie łudzi się, że zobaczymy tu akcje jak w La Liga, tempo jak w Premier League czy choćby podstarzałe gwiazdy jak w Saudi Pro League. A jednak wciąż żadna z zagranicznych lig nie może podskoczyć oglądalnością naszej „ekstraklapie”, jak często złośliwie nazywa się ligę, która po raz kolejny startuje już w najbliższy piątek.

TRUDNIEJSZE ZADANIE RAKOWA
Mówi się, że utrzymać się na szczycie jest ciężej niż na niego wejść. Obronić mistrzostwo ciężej niż zdobyć je po raz pierwszy. Istnieje wiele przykładów, potwierdzających tę tezę. Nie trzeba daleko szukać. Poprzedni mistrz kraju, Lech Poznań, w zeszłym sezonie praktycznie nie uczestniczył w wyścigu o tytuł. Dość szybko poniósł tak duże straty, że odjeżdżający Raków i próbująca go gonić Legia były poza zasięgiem poznańskiej „Lokomotywy”.

Jednym z powodów, dla których tak się dzieje, jest konieczność dzielenia swojej uwagi na ligę i puchary. Raków w zeszłym sezonie dzielnie walczył o fazę grupową Ligi Konferencji, ale na samym finiszu musiał uznać wyższość Slavii Praga. Trener Marek Papszun w niedawnej rozmowie z Kanałem Sportowym zdradził, że jego zdaniem, gdyby wtedy udało się przejść Czechów, o mistrzostwo kraju byłoby dużo trudniej. Gdy Lech mierzył się z kolejnymi rywalami w Europie, a Legia dopiero uczyła się futbolu wg Kosty Runjaicia, częstochowianie szli jak burza, wypracowując sobie punktową zaliczkę. Po rundzie jesiennej Raków miał 9 punktów przewagi nad drugą Legią i dokładnie z takim zapasem zakończył sezon. Wiosna była więc już znacznie bardziej wyrównana.

Teraz istnieje spora szansa, że Raków będzie grał w fazie grupowej europejskich pucharów. Jeśli przejdzie Karabach, będzie to pewne. Jeśli nie, wciąż będzie jeszcze spora szansa. Konieczność gry w Europie, nowy trener i poważna kontuzja Iviego Lopeza – to naprawdę sporo argumentów, które każą sądzić, że w maju przyszłego roku kolejnej fety pod Jasną Górą nie będzie.

Z drugiej strony Raków to wciąż najmądrzej zarządzany polski klub, który nie zaniedbał letniego okienka transferowego, solidnie uzupełniając skład. W czwartek gruchnęła informacja o transferze Sonny’ego Kittela z HSV, a mówi się, że to nie koniec i do Częstochowy może trafić jeszcze napastnik. Wydaje się to oczywisty ruch, bo z obsadą tej pozycji Raków ma nieustanny problem, a już pierwsze mecze tego sezonu pokazały, że opieranie swoich nadziei o Fabiana Piaseckiego czy Łukasza Zwolińskiego może być przejawem niepoprawnego optymizmu. Nawet mimo dubletu tego drugiego w Tallinie.

JEŚLI NIE RAKÓW, TO KTO?
Nie odbierając szans na „reelekcję” częstochowianom, musimy rozejrzeć się za potencjalnym nowym mistrzem. I tutaj oczywiste kierunki są dwa – Warszawa i Poznań. W obu klubach jest stabilnie – nie zmienił się trener, nie było exodusu gwiazd, a nawet udało się pozyskać ciekawych piłkarzy. Byłoby dużego kalibru niespodzianką, gdyby na koniec sezonu Legii i Lecha zabrakło na podium ligi. Bukmacherskie kursy widzą nawet w Legii faworyta nr 1 do tytułu mistrza kraju. Wózek ma ciągnąć Josue, który pozostaje przy Łazienkowskiej 3. Wprawdzie rywali wrzutkami z lewej strony i „plaskaczami” po meczach niepokoić nie będzie już Filip Mladenović, ale przecież już parę miesięcy temu Legii udało się zakontraktować Patryka Kuna, przy okazji osłabiając Raków. Z kolei z Jagiellonii Dariusz Mioduski i jego ludzie wyciągnęli Marca Guala, króla strzelców poprzedniego sezonu. Hiszpan „wyposażony” w serwis asyst Portugalczyka Josue – to może być śmiercionośny duet dla każdej defensywy w tej lidze. Na dodatek Josue dostaje wsparcie w osobie Jurgena Eltima. Nowy nabytek Legii zebrał świetne recenzje w sparingach i mówi się o nim, jako o bardziej mobilnym Josue. Runjaić wygrywając Puchar i Superpuchar, odkleił od siebie łatkę „zero tituli”. Teraz jednak pora na poważniejsze wyzwanie – grę o ligowy tron, a przy okazji awans do europejskich pucharów. Legia w ostatniej rundzie eliminacji nie będzie rozstawiona, więc zadanie jest trudne.

A Lech? Po pięknej przygodzie w Europie apetyty w Poznaniu są duże. Kibice byli w stanie wybaczyć drużynie i trenerowi Johnowi van den Bromowi słabszą postawę w Ekstraklasie, bo w zamian dostali wielkie emocje i wspaniałe chwile w Lidze Konferencji. Nawet przejście Fiorentiny i awans do półfinału rozgrywek było przez chwilę całkiem realne. Jednak po utracie mistrzostwa, teraz w stolicy Wielkopolski na pewno będzie ciśnienie, by wrócić na szczyt. Nie pomogą w tym już Michał Skóraś i Pedro Rebocho, ale z ich odejściem w Poznaniu pogodzono się już dawno. Zresztą, po Rebocho chyba nikt nie będzie wylewał krokodylich łez. Dużo większą stratą jest zawieszenie Bartosza Salomona za doping. Stoper Lecha prawdopodobnie ma z głowy ten sezon i kto wie, czy nie jest to w ogóle koniec jego poważnej kariery. Do Poznania przychodzą więc obrońcy – Elias Andersson, który w tym roku zadebiutował w reprezentacji, prawdopodobnie zabezpieczy lewą stronę defensywy. Na środku grać może za to Miha Blazić, reprezentant Słowenii, ściągnięty ze spadkowicza Ligue 1 – Angers. Blaziciowi w aklimatyzacji z pewnością pomoże polska narzeczona – Weronika Marzęda. Kibice Lecha dużo obiecują sobie przede wszystkim po irańskim pomocniku, Alim Gholizadehu, który występował nawet na ostatnim mundialu. Problem w tym, że Irańczyk jest kontuzjowany i przy dobrych wiatrach wróci do gry pod koniec sierpnia. Trudno oczekiwać, że od razu będzie w życiowej formie. Do gry z miejsca może być za to Dino Hotić, ściągnięty z ligi belgijskiej.

CZWARTY DO BRYDŻA
Jest jeszcze Pogoń Szczecin. Portowcy również na dniach rozpoczynają zmagania w kwalifikacjach do Ligi Konferencji i ponownie są w gronie kandydatów do podium. Ale czy do mistrzostwa? Kamil Grosicki wyjawił niedawno, że tak jak Leo Messi na koniec kariery poprowadził Argentynę do mistrzostwa świata, tak on chciałby zakończyć karierę prowadząc Pogoń do mistrzostwa Polski. Marzenie zrealizować będzie jednak bardzo ciężko. Wydaje się, że personalnie Pogoń jest słabsza od trójki Raków, Legia, Lech. Klub opuścili latem Pontus Almqvist, Damian Dąbrowski, Michał Kucharczyk i Kostas Triantafyllopoulos. Oczywiście, trudno o każdym z nich powiedzieć, że był wiodącą postacią zespołu w ostatnim sezonie, ale póki co bilans zysków i strat w Szczecinie to duży znak zapytania. Jeśli Grek Efthýmios Koulouris wypali i będzie taśmowo trafiał do siatki, wówczas powinno być nieźle. W przeszłości był nawet królem strzelców w Grecji, ale jego kariera toczy się tak, że nigdzie poza Atromitosem nie potrafi zabłysnąć. O zabezpieczenie tyłów ma zadbać inny nowy nabytek Portowców – Joao Gamboa. Portugalczyk jest defensywnym pomocnikiem, a ostatnią rundę spędził w Estoril. Do Szczecina wracają z kolei Mariusz Fornalczyk i Wojciech Lisowski. Pytanie, czy Jens Gustafsson zbuduje z tego ekipę, która może rzucić wyzwanie trzem głównym faworytom. Stawiając na tytuł dla Portowców można pomnożyć swój wkład 10-krotnie, co jest z jednej strony atrakcyjną ofertą, a z drugiej strony wyrazem powątpiewania w potencjał Pogoni.

BENIAMINKI DO SPADKU?
Na ogół przed startem nowego sezonu w gronie potencjalnych spadkowiczów wymienia się przede wszystkim beniaminki. Nie inaczej będzie i tym razem. Zarówno ŁKS Łódź, jak i Ruch Chorzów, mają mocne zaplecze kibicowskie i są znaczącymi klubami w historii polskiej piłki, ale kadry tych drużyn na pewno nie napawają wielkim optymizmem. Dużym wydarzeniem dla fanów Niebieskich jest powrót Filipa Starzyńskiego. Niestety – oklaskiwać go będzie trzeba na stadionie w Gliwicach, bowiem póki co to będzie „dom” Ruchu.

U siebie grać nie będzie również trzeci z beniaminków – absolutny debiutant w Ekstraklasie i największa sensacja baraży. Puszcza Niepołomice musi spełnić szereg wymogów infrastrukturalnych, by piłka w najlepszym ligowym wydaniu mogła zagościć na kameralnym obiekcie w podkrakowskiej miejscowości. Póki co Puszcza będzie korzystać z gościnności Cracovii, a fani piłki w Grodzie Kraka znów będą mieli mecze Ekstraklasy co tydzień, nawet mimo tego, że Wiśle nie udało się wrócić do elity. Na dziś wydaje się, że największym atutem Puszczy w walce o utrzymanie jest osoba trenera Tomasza Tułacza, który prowadzi zespół od 8 lat i zbudował w Niepołomicach ekipę, która potrafiła w barażach ograć rzeczoną Wisłę, a potem Bruk-Bet Termalicę. Mimo wszystko wiara w utrzymanie Puszczy może być dziś przejawem nieuzasadnionego i niepoprawnego optymizmu.

Jak co roku kandydatem do spadku jest też Stal Mielec. Czy znów na Podkarpaciu zanotują nadspodziewanie udaną rundę jesienną, po której wiosną będzie można odcinać kupony? Latem przez szatnię Stali przeszedł istny tajfun. Łatwiej wymienić tych, którzy zostali, niż tych, którzy odeszli. Oczywiście mielczanie sprowadzili też wywrotkę zawodników, ale czy znajdzie się tam choć kilku wartościowych? Skoro do ligi wraca nagle Łukasz Wolsztyński, to znaczy, że w Mielcu pachnie desperacją. Ale to tylko Ekstraklasa, która często wymyka się logice i jeśli Kamil Kiereś zamelduje się ze swoją drużyną w środku tabeli, to prędzej beznamiętnie wzruszymy ramionami niż będziemy ogłaszać wielką sensację.

WRACAJĄ DERBY
Derbów Krakowa nie będzie, derby Poznania zostają, choć ciągle z Wartą grającą w Grodzisku Wielkopolskim. Do Ekstraklasy wracają jednak derby Łodzi – to zresztą pierwszy poważny szlagier początku sezonu. Starcie Widzewa z ŁKS-em rozegrane zostanie w 4. kolejce, już 12 sierpnia. Komplet widzów pewny jak w banku. Miesiąc później, w 8. kolejce dojdzie do innego starcia, na które ostrzą sobie zęby fani obu ekip – wielkie śląskie derby pomiędzy Górnikiem Zabrze i Ruchem Chorzów z pewnością zapełnią zabrzański stadion. Szkoda tylko, że stadion wciąż niedomknięty czwartą trybuna. Ta w optymistycznym wariancie będzie gotowa za około 2 lata. Czekając na to, być może doczekamy się jeszcze powrotu kolejnych meczów derbowych w Ekstraklasie – na zapleczu zagra w tym roku nie tylko Wisła Kraków, ale również Polonia Warszawa!

WIĘCEJ NIŻ SOLIDNIE?
Wiemy mniej więcej, kto powalczy o tytuł, wiemy też, po kim możemy spodziewać się wycierania ligowej podłogi. A kto zajmie bezpieczny środek i ewentualnie wyskoczy jak Filip z konopi do góry? Tutaj najłatwiej wskazać na Piasta Gliwice, który zaliczył kapitalną wiosnę pod wodzą trenera Aleksandara Vukovicia. W Gliwicach lato było bardzo spokojne. „Vuko” będzie pracował z bardzo podobnym materiałem ludzkim, więc nie można wykluczyć, że Piastunki będą w czubie tabeli.

Zaskoczeniem nie będzie też dobra postawa drużyny, którą prowadzi były szkoleniowiec Piasta. Mowa oczywiście o Zagłębiu Lubin i Waldemarze Fornaliku. Miedziowi sprowadzili m.in. Marka Mroza, Damiana Dąbrowskiego i mającego bardzo ciekawe CV Juana Munoza. Hiszpański napastnik w poprzednim sezonie Segunda Division strzelił 7 bramek, będąc drugim strzelcem zespołu. Not great, not terrible. Ale faktem jest, że teoretycznie znacznie słabsi gracze z Półwyspu Iberyjskiego sprawdzali się w Ekstraklasie czy wręcz zostawali jej gwiazdami. Fornalik w swoim drugim sezonie w Lubinie może ulepić z tego naprawdę ciekawą paczkę.

Pamiętając o udanej wiośnie można jeszcze wspomnieć o Koronie Kielce, która w spektakularnym stylu uratowała się przed degradacją, będąc jedną z solidniejszych ekip w rundzie rewanżowej. Ale czy team Kamila Kuzery utrzyma taką formę? Kadrowo wciąż bida i więcej osób spodziewa się raczej kolejnej batalii o utrzymanie, a nie fajerwerków. Warto zawiesić oko na Adrianie Dalmau. Nowy napastnik Korony był niegdyś trzecim snajperem Eredivisie (tak, tak – to nie pomyłka). Był to jednak jego sezon życia, a od tego czasu kariera Hiszpana, eufemistycznie mówiąc, nie potoczyła się najlepiej, czego najlepszym dowodem jest transfer do Korony. Z całym szacunkiem do kieleckiego klubu.

NAJLEPSZY NA ŚWIECIE
Jak bardzo nie zaklinalibyśmy rzeczywistości i jak bardzo nie chwalilibyśmy transferowych ruchów naszych klubów, faktów nie nagniemy. Naszej lidze jeszcze bardzo, bardzo daleko do europejskiego topu, a i średniakiem ciężko nas określić. Czekamy na dobre występy polskich drużyn w Europie, które poprawiłyby trochę nasze samopoczucie i przede wszystkim coś bardziej wymiernego – ranking. Ale już dziś, niezależnie od tego, czy Raków, Legia, Lech i Pogoń dadzą koncert czy raczej koncert nieudolności, możemy pochwalić się najlepszym na świecie sędzią. Szymon Marciniak pokazał wielką klasę na mundialu, a potem potwierdził ją na finiszu Ligi Mistrzów, prowadząc spotkania Manchesteru City z Realem i finałowy Citizens z Interem. Mimo intratnej oferty z Arabii Saudyjskiej, Marciniak pozostaje w Ekstraklasie. W zeszłą sobotę prowadził mecz o Superpuchar Polski, a już w najbliższą sobotę będzie rozjemcą spotkania Piast – Lech. Cieszmy się taką gwiazdą światowego formatu, skoro innych nie mamy.

I przede wszystkim cieszmy się startem nowego sezonu. Ekstraklasa nigdy nie jest tak piękna, jak dzień przed startem, gdy jeszcze wszyscy mamy nadzieję, że będzie naprawdę extra…

Related Articles