To transfer, który boli rozsądnych kibiców Chelsea. Mason Mount był w tym klubie od szóstego roku życia, jednak czuł się pominięty i niechciany. Manchester United wykorzystał tę okazję i sprowadził do siebie.
Ostatnie pół roku było trudne dla Masona Mounta. Chelsea najpierw obiecała mu długoterminowy kontrakt, jeszcze przed mundialem. Wszystko układało się fajnie. Poprzedni kontrakt wygasał pod koniec sezonu 2023/24, ale wydawało się, że przedłużenie, z korzystną dla piłkarza opcją, to formalność. Wychowanek chciał zostać w klubie swojego życia i dostać podwyżkę. Nikt raczej nie zakładał, że gracz o takim profilu i z taką przeszłością może opuścić Chelsea. Przechodził gorszy okres w karierze, nie grał już tak świetnie, ale to przecież serce drużyny. Za kadencji Thomasa Tuchela wiele razy pełnił rolę prawdziego lidera i zachwycał kreatywnością w drugiej linii. Dotychczas zarabiał 100 tys. funtów tygodniowo, a nowi piłkarze często z marszu dostawali więcej. To miało się zmienić. Jeszcze wtedy miał prawo czuć się ważny.
Ale… Chelsea po mundialu wycofała się z ustnego porozumienia i przeciągała sprawę. Od początku 2023 roku Mason Mount czuł się niechciany w swoim ukochanym miejscu. Widział, jak klub kontraktuje kolejnych zawodników, którzy od razu dostają dwa lub trzy razy wyższe tygodniówki. Sterling, Koulibaly, Fofana, Cucurella… a nawet Mudryk czy Chukwumeka zarabiali tuż po podpisie podobne kwoty. Inny wychowanek, Reece James, przedłużył latem umowę do 2028 roku, która gwarantowała mu zarobki rzędu 250 tysięcy tygodniowo. Mount miał… ponad dwa razy mniej. Różne źródła podające “salary cap” wskazywały, że Anglik może inkasować od 80 do 100 tysięcy funtów. Chciał, by zarobki wzrosły dwukrotnie, ale nie o samą kasę tu chodziło, tylko o to, że obserwował, co dzieje się obok i nie czuł doceniony.
Za to Erik ten Hag był pod wrażeniem Masona Mounta już od… sezonu 2017/18, gdy ich drogi skrzyżowały się w lidze holenderskiej. Mason był wypożyczony do Vitesse, a ten Hag prowadził Utrecht. Manchester United uczynił z niego cel transferowy numer jeden. Dyrektor piłkarski United, John Murtough, cały czas trzymał rękę na pulsie, bo Anglikiem zainteresowanych było też kilka innych klubów z czołówki. Determinacja Manchesteru sprawiła, że Mount chciał dołączyć właśnie tam. Wiedział to już w maju. Pozostawała jeszcze kwestia dogadania się klubów. Początkowo “Czerwone Diabły” oferowały 40 milionów funtów, jednak skończyło się na trzeciej ofercie. 60 milionów plus pięć baniek bonusu. Zapłata drugiej kwoty byłaby już przyjemnością, bo jest ona na wypadek… zwycięstwa w Premier League i kluczowej w tym roli Mounta.
Mason podpisał z Manchesterem United taki kontrakt, jaki początkowo oferowała Chelsea… słownie. Długoterminowy, bo aż do 2028 roku i z tygodniówką wynoszącą około 200 tysięcy funtów. Saga transferowa trochę trwała w tym konkretnym przypadku, ale wreszcie klub oficjalnie zatwierdził transfer i poinformował o tym w mediach społecznościowych. Dziwnie jest widzieć Mounta w czerwonej koszulce z logiem United, ale pomału trzeba się do tego przyzwyczajać. W Chelsea czuł się niechciany i olany, a Manchester sprawił, że poczuł się naprawdę wartościowym i pożądanym piłkarzem. To jasne, że woli pracować w takich warunkach. Ten Hag marzył o takiej “ósemce”, ale nie spodziewał się, że będzie nią akurat Mount. Pomocnik też się pewnie tego nie spodziewał jeszcze w 2022 roku…
A w Chelsea prawdopodobnie pozostanie w składzie tylko czterech zawodników, którzy wygrali Ligę Mistrzów w 2021 roku: Kepa, Ben Chilwell, Reece James oraz Thiago Silva. Reszty albo już nie ma (np. Kante, Havertz, Jorginho, Rudiger, Mendy, Kovacić), albo za chwilę nie będzie (np. Pulisić, bo klub nie wiąże z nimi przyszłości.