Podopieczni Nikoli Grbicia w drugim turnieju zanotowali identyczne wyniki jak w pierwszym. Dwie wygrane po tie-breaku, przegrana 0:3 oraz wygrana 3:1. Na chwilę obecną Polacy zajmują piąte miejsce w tabeli ogólnej rozgrywek.
Do Rotterdamu Biało-Czerwoni polecieli jako szósta drużyna Ligi Narodów. W pierwszym turnieju zanotowali trzy zwycięstwa (Francja, Iran, Bułgaria) oraz jedną porażkę (Serbia). W Nagoi zagrali w eksperymentalnym składzie, czyli szansę dostali mniej doświadczeni zawodnicy. W porównaniu z pierwszym turniejem, zmieniło się aż 9 na 14 zawodników. Tak przedstawiała się kadra na turniej w Rotterdamie: Grzegorz Łomacz, Jan Firlej (rozgrywający), Bartosz Kurek, Bartłomiej Bołądź (atakujący), Wilfredo Leon, Bartosz Bednorz, Tomasz Fornal, Artur Szalpuk (przyjmujący), Sebastian Adamczyk, Jakub Kochanowski, Karol Urbanowicz, Norbert Huber (środkowi), Paweł Zatorski oraz Kamil Szymura (libero). Jak poradzili sobie w konkretnych spotkaniach? O tym poniżej.
Niemcy – Polska 2:3 (21:25, 25:22, 14:25, 25:17, 10:15)
Biało-Czerwoni sparingami z Niemcami zainaugurowali sezon reprezentacyjny. W dwumeczu padł remis (1:1), a obydwa spotkania zakończyły się dopiero po tie-breakach. Różnica była taka, że Polska wówczas nie grała najsilniejszym składem. Oczywiście w Lidze Narodów nadal nie jest to podstawowy skład, ale już część zawodników powróciła. Tym razem znów obejrzeliśmy aż pięć setów. Polska dwukrotnie prowadziła w spotkaniu (1:0, 2:1), ale za każdym razem pozwalała Niemcom na wyrównanie. Ten mecz to taka typowa przeplatanka. Pierwszy set wygrany przez Biało-Czerwonych do 21, a drugi przegrany do 22. Ciekawiej było w trzeciej odsłonie, bowiem Polacy zdominowali zachodnich sąsiadów w każdym elemencie. Wygrali aż do 14 i tylko jeden set dzielił ich od wygrania spotkania za trzy punkty. Po tak udanej partii, kolejną zagrali kiepsko i przegrali do 17. O zwycięstwie musiał zadecydować tie-break. W nim Polacy kontrolowali grę od początku (0:3) do końca (10:15). W polskiej ekipie najwięcej punktów zdobył Wilfredo Leon, który skończył 16/38 ataków (42% skuteczności). Do tego dorzucił po dwa punktowe bloki i asy serwisowe. Bardzo dobrze zagrali także Bartosz Kurek (53%) oraz Bartosz Bednorz (50%), którzy łącznie zdobyli 32 punkty. Niestety Polska popełniła bardzo dużo ogólnych błędów (34), a większość z nich to zepsuta zagrywka (21). Dla porównania Niemcy popełnili 25 błędów, w tym 16 w polu serwisowym. Jeżeli chodzi o grę blokiem, to tutaj już było wyrównanie. Podopieczni Nikoli Grbicia zapunktowali 15 razy, a Michała Winiarskiego – 12. Biało-Czerwoni męczyli się z przeciwnikiem, który do tego czasu wygrał zaledwie jedno spotkanie w Lidze Narodów (Kanada). Słabo to wyglądało…
Holandia – Polska 2:3 (25:22, 18:25, 25:18, 22:25, 11:15)
Szósty mecz i czwarty tie-break. Męczą się nam ostatnio Polacy w pięciosetówkach, ale też powoli zaczynają wyrastać na mistrzów tego piątego seta. Ten mecz to popis Jakuba Kochanowskiego. Polski środkowy skończył 10/11 ataków, co dało mu rewelacyjną skuteczność na poziomie 91%. Bardzo dobrze spisał się także w polu zagrywki. Na 21 prób tylko dwa razy się pomylił, a posłał aż pięć asów serwisowych. W jego przypadku mocna zagrywka jest naprawdę pewna. Nie jest zawodnikiem, który podchodzi do serwowania i cztery z rzędu wali w siatkę. Dwukrotnie też zablokował rywali. W holenderskiej ekipie, jak to zwykle bywa, pierwsze skrzypce grał Nimir Abdel-Aziz. Sam praktycznie wygrał seta, bo zapunktował aż 23 razy. To był kolejny mecz, który pokazał, że gra Polaków jest nadal nieregularna. Daleko do optymalnej formy. Przeplatają dobre sety słabymi. Podobnie jak w meczu z Niemcami, w tym także wygrali wysoko jednego seta, a zaraz potem takim samym stosunkiem przegrali kolejnego. Holandia jednak prezentuje się nieco lepiej niż Niemcy, ale i tak nie jest to zespół z najwyższej półki. Punktem kulminacyjnym spotkania był tie-break, który do pewnego momentu był bardzo wyrównany. Dopiero autowy atak Abdel-Aziza dał Polsce cenne dwa oczka przewagi (6:8). Gra punkt za punkt nie pozwoliła Holandii przejąć inicjatywy. Podopieczni Nikoli Grbicia wygrali pewnie do 11. Tym razem nie byli ekipą, która popełniła więcej błędów (32). Holendrzy oddali naszej reprezentacji o sześć „oczek” więcej. Przede wszystkim obydwie ekipy bardzo często myliły się w polu serwisowym (P:24, H:27). Oczywiście asów było o wiele, wiele mniej (P: 5, H:7). Z kolei gra blokiem była bardzo wyrównana (P: 8, H:7). W kolejnym meczu Polacy męczyli się ze słabym przeciwnikiem, a przed nimi były starcia z USA i Włochami…
Polska – USA 0:3 (22:25, 18:25, 19:25)
Deklasacja. Już sam wynik pokazuje, że było to bardzo słabe spotkanie w wykonaniu Polaków. Nic im nie wychodziło (dwa asy serwisowe, sześć bloków). Mecz skończyli z atakiem na słabym poziomie (38%), gdzie Amerykanie mieli skuteczność rzędu 52%. Wyraźnie brakowało lidera, który pociągnąłby grę Polaków. – To był bardzo dobry mecz, praktycznie bezbłędny i był naprawdę grany na wysokim poziomie – problem, że po amerykańskiej stronie, a nie po naszej. Nie dorównaliśmy przeciwnikowi chyba w żadnym elemencie. Widać było, że na tym etapie są drużyną lepszą, grają lepszą siatkówkę – skomentował podczas rozmowy z TVP atakujący Bartosz Kurek. Trudno z nim się nie zgodzić. Biało-Czerwoni dobrze weszli w to spotkanie, bo prowadzili 4:0. Nie przygasiło to jednak Amerykanów, którzy bez większych problemów odrobili straty, a w końcówce przejęli inicjatywę i wygrali inauguracyjnego seta do 22. W kolejnych wygrywali pewnie do 18 i 19. Polacy nie mieli żadnych argumentów, które przemawiałyby na ich korzyść. Przypominało to mecz z półfinału ubiegłorocznej edycji Ligi Narodów. Wtedy także Stany pokonały Polskę 3:0, a najbardziej dotkliwy był trzeci set, którego nasi przegrali do 13…
Włochy – Polska 1:3 (19:25, 26:28, 25:18, 20:25)
Po słabym meczu ze Stanami Zjednoczonymi, dzień później podopieczni Nikoli Grbicia zmierzyli się z aktualnymi mistrzami świata. To był naprawdę udany mecz, najlepszy, jaki dotąd rozegrali w Lidze Narodów. Włosi do Rotterdamu przyjechali w najsilniejszym składzie. Nie zabrakło gwiazd typu Michieletto, Giannelli, Lavia, czy Romano. Tak więc wygrana za trzy punkty dobrze smakuje. Ostatni raz Biało-Czerwoni zmierzyli się z tym przeciwnikiem w ubiegłorocznym finale mistrzostw świata. Jak pamiętamy, górą wówczas byli siatkarze z półwyspu Apenińskiego. Pierwszy set to pewna wygrana Biało-Czerwonych. W połowie seta odskoczyli na trzy punkty (15:18) i już do końca nie oddali prowadzenia. Druga partia była już bardziej wyrównana i dopiero gra na przewagi zadecydowała o zwycięstwie Polaków. Trzecia odsłona to zdecydowanie lepsza gra Italii. Michieletto i Giannelli poprowadzili swoją drużynę do zwycięstwa. Dzięki czemu Włosi przedłużyli jeszcze losy tego spotkania. W kolejnej partii powróciła wyrównana gra. Dopiero as Jakuba Kochanowskiego dał Polakom cenne dwa oczka więcej (11:13). Po skutecznych atakach Bartosza Kurka Biało-Czerwoni prowadzili już siedmioma punktami (14:21). Co prawda dystans zmniejszył się jeszcze, ale Polacy nie oddali prowadzenia i to oni byli górą po efektownym asie Kochanowskiego (20:25). Jeżeli spojrzymy na statystyki, to pod tym względem mecz był wyrównany. Polacy zapunktowali blokiem osiem razy, a Włosi dziewięciokrotnie. Nieco lepiej w polu zagrywki poradzili sobie Biało-Czerwoni. Posłali siedem asów serwisowych, a popełnili 18 błędów (bilans -11). Z kolei Azzurri zapunktowali zagrywką tylko czterokrotnie, przy czym pomylili się aż 19 razy (bilans -15). Bardzo dobry poziom utrzymywał Jakub Kochanowski, który skończył 8/10 ataków (80%). Do tego dorzucił cztery punktowe bloki oraz dwa asy serwisowe. Nie on jednak był najlepiej punktującym w naszej ekipie. Bartosz Kurek zdobył 19 punktów i zakończył mecz ze skutecznością w ataku na poziomie 54%. Nieco mniej, bo 16 „oczek” wywalczył Wilfredo Leon. Grzegorz Łomacz równo rozdzielał piłki. Niektórzy twierdzą, że był to udany rewanż za finał na mundialu. Wygrana z Włochami zawsze cieszy, ale na rewanż przyjdzie jeszcze czas, najlepiej w finale dużej imprezy.
Ostatnia kolejka zmagań odbędzie się, uwaga… na Filipinach. Rywalami Biało-Czerwonych będą Słoweńcy (5.07. o 13:00), Brazylijczycy (7.07. o 05:00), Kanadyjczycy (8.07. o 09:00) oraz Japończycy (9.07. o 13:00). Jak już wcześniej wspomnieliśmy, po drugiej rundzie Polska zajmuje piąte miejsce z 14 punktami. Co ciekawe, szósta Argentyna i siódme Włochy mają więcej punktów niż podopieczni Nikoli Grbicia, ale zanotowali mniej zwycięstw, dlatego są niżej w tabeli. Gdybyśmy brali pod uwagę tylko punkty, to Polska byłaby na siódmym miejscu. Takie jednak są przepisy, najważniejsze są zwycięstwa, a potem dopiero punkty. Liderem nadal jest Japonia, która dzięki kompletowi zwycięstw zdobyła 22 punktów (Iran, Serbia, Bułgaria, Francja, Kanada, Kuba, Brazylia, Argentyna). Drugie miejsce zajmują Stany Zjednoczone, które przegrywają z drużyną „Kraju Kwitnącej Wiśni” jednym „oczkiem”. TOP 3 uzupełnia Brazylia z 19 punktami. Jak na razie największym zaskoczeniem jest brak w TOP 8 aktualnych mistrzów olimpijskich, Francuzów. „Trójkolorowi” wygrali zaledwie trzy mecze. Oni jednak celują w igrzyska, a tam gospodarz ma zapewniony start.