Skip to main content

Podopieczni Nikoli Grbicia rozpoczęli Ligę Narodów od trzech zwycięstw. W czwartym meczu jednak zmiażdżyła ich Serbia. Zajmują szóstą pozycję w ogólnej tabeli. Bez względu jednak na to, na którym miejscu zakończą pierwszą rundę, to jako gospodarz mają zapewniony awans do turnieju finałowego. Pozostaje więc bronić rankingu.

Siatkarzy czeka długi i wyczerpujący sezon reprezentacyjny. Po Lidze Narodów wezmą udział w mistrzostwach Europy, a na koniec zostanie rozegrany turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich. Grbić nie ma wątpliwości, że priorytetem jest awans na IO. Tam medalu brakuje nam najbardziej. Nic więc dziwnego, że na pierwszy turniej Ligi Narodów serbski szkoleniowiec wysłał kilku mniej doświadczonych zawodników. Tym bardziej, że sezon ligowy także był wyczerpujący. Nie dość, że PlusLiga została powiększona z 14 do 16 zespołów, to play-offy już od ćwierćfinałów były rozgrywane do trzech zwycięstw. Nie mówiąc już o tym, że ZAKSA i Jastrzębski „tłukli” się do końca w Champions League. Skoro awans do fazy pucharowej Ligi Narodów Biało-Czerwoni mają zapewniony, to tym bardziej można eksperymentować ze składem. Taki to pozytyw. Jak zatem wypadł eksperyment w pierwszym tygodniu w Lidze Narodów?

Polska – Francja 3:1 (25:23, 18:25, 35:33, 25:15)
Biało-Czerwoni tegoroczną Ligę Narodów rozpoczęli od starcia z mistrzami olimpijskimi z Tokio. Chociaż… tak naprawdę tylko dwóch siatkarzy grających aktualnie w Lidze Narodów, było w kadrze na tamtych igrzyskach (Tille i Bultor). Francja do Japonii nie zabrała najmocniejszego składu, podobnie jak Polska. Trener Grbić na pierwszy turniej powołał mniej doświadczonych. W kadrze nie znaleźli się chociażby zawodnicy Jastrzębskiego Węgla, czy ZAKSY. Można więc powiedzieć, że było to starcie “drugich garniturów”. Polacy szybko wypracowali czteropunktowe prowadzenie (11:7). To był dopiero początek… Francuska reprezentacja starała się doprowadzić do remisu i po serii punktów zdobytych przez Théo Faure’a w ataku i polu serwisowym, udało się im zbliżyć na jedno „oczko” (17:16). Za kilka chwil, po bloku na Szalpuku, doprowadzili do remisu (20:20). Końcówka zapowiadała się nerwowo. Ostatecznie jako pierwsi piłkę setową otrzymali Polacy po autowej zagrywce Theo Faure’a (24:23), a wykorzystał ją Karol Butryn punktowym blokiem. Do połowy drugiego seta Biało-Czerwoni byli minimalnie lepsi (13:12). Od tego momentu jakby stanęli, a Francuzi złapali wiatr w żagle. Skuteczna gra Theo Faure’a i Timothee Carle’a w ataku pozwoliła im wysunąć się na pięciopunktowe prowadzenie (16:21). Biało-Czerwoni mieli problem z punktowaniem. W efekcie przegrali do 18.

Trzeci set był najbardziej wyrównany i miał znaczący wpływ na czwartą partię. Prawie przez całą odsłonę prowadzili Polacy. W pewnym momencie mieli już dziewięciopunktową przewagę (19:10). Niestety… Podopieczni trenera Andrei Gianiego wrócili do dobrej dyspozycji, a serią punktów popisał się Théo Faure, natomiast po polskiej stornie gorsza dyspozycja dopadła Kamila Semeniuka. Nagle na tablicy pojawił się wynik 19:17 i wygrana Francuzów stała się realna. Rozpoczęła się zacięta walka punkt za punkt, żadna z drużyn nie miała zamiaru odpuszczać. Pierwsi piłkę setową wywalczyli Francuzi po asie serwisowym Kevina Tillie (23:24). Okazało się, że potrzebna będzie gra na przewagi, w której raz jedna, raz druga ekipa miała szanse na zakończenie partii. Skuteczny atak Karola Butryna dał kolejną piłkę setową Polsce (34:33), a następnie blok Biało-czerwonych ją zakończył. Ufffff… W czwartej odsłonie Biało-Czerwoni poszli za ciosem i od początku do końca dominowali. Byli zdecydowanie lepsi, co pokazuje wygranie seta do 15. Co pomogło Polakom w wygraniu meczu? Na pewno gra blokiem, którym zapunktowali aż 13 razy. Francuzi zablokowali ich siedmiokrotnie. Nieco lepiej spisali się także w polu zagrywki. Polacy posłali osiem asów serwisowych, a pomylili się 19 razy (bilans -11). Z kolei Francuzi zapunktowali zagrywką trzykrotnie, a zepsuli 21 (bilans -18). W polskiej ekipie najlepiej spisał się Artur Szalpuk, który zdobył 25 punktów (58%). Nie był on jednak najlepiej punktującym zawodnikiem w meczu. Theo Faure’a zapunktował aż 28 razy (62%)!

Polska – Iran 3:2 (23:25, 23:25, 25:20, 25:15, 15:13)
Nikola Grbić postanowił trochę porotować składem i na to spotkanie wyszedł nieco inny skład. Przede wszystkim w podstawie zabrakło Artura Szalpuka i Karola Kłosa. Dopiero od trzeciego seta zaczęli grać regularnie, a wcześniej wchodzili na pojedyncze akcje. Dwa pierwsze sety były bardzo wyrównane. Żadna z drużyn nie potrafiła przejąć wyraźnej inicjatywy. Dwukrotnie Irańczycy okazali się lepsi w końcówkach. Polacy stanęli przed bardzo trudnym zadaniem. Przegrywali już 0:2 i “tylko” jeden set dzielił rywali od zwycięstwa. Trzecią odsłonę Biało-Czerwoni rozpoczęli słabo, bo od przegrywania 0:2. Gdy na potrójny blok nadziali się Irańczycy, to Polacy złapali wiatr w żagle. Po asie serwisowym Dulskiego prowadzili już sześcioma “oczkami” (10:4). Naciskani Irańczycy zaczęli popełniać coraz więcej błędów, ale nie odpuszczali. W pewnym momencie drużyny dzieliło zaledwie jedno “oczko”, ale po bloku Bieńka znowu reprezentacja Polski znalazła się w lepszej sytuacji (23:20). Tej przewagi już nie oddała.

Czwarta odsłona to kontynuacja bardzo dobrej gry Polaków. Dominowali w każdym elemencie i pozwolili rywalom na ugranie tylko 15 punktów. O zwycięstwie zadecydował tie-break. W niego lepiej weszli Biało-Czerwoni. Po asie serwisowym Dulskiego prowadzili trzema “oczkami” (5:2). Po sprytnym ataku Mortezy był remis (9:9). Rozpoczęła się zacięta końcówka, z której zwycięsko wyszli Biało-Czerwoni. Mecz zakończył autowy atak Poriya. Come-back zakończony sukcesem. Podczas tego meczu nie było wyraźnego lidera w polskiej ekipie, ale aż czterech zawodników przekroczyło granicę 13 zdobytych punktów: Kamil Semeniuk (16), Mateusz Bieniek (16), Artur Szalpuk (14) oraz Dawid Dulski (16). Oni stanowili o sile polskiego ataku. Warto wspomnieć także o Karolu Kłosie, który dał bardzo dobrą zmianę. Skończył 7/7 ataków (!) oraz dwukrotnie zablokował rywali. Biało-Czerwoni lepiej spisali się w polu zagrywki. Co prawda posłali tylko sześć asów serwisowych (I: 3), ale popełnili mniej błędów (P: 16, I: 20). Zatem bilans Polaków wynosił -10, a Irańczyków -17. Pozostałe statystyki były już bardziej wyrównane.

Polska – Bułgaria 3:2 (25:27, 25:19, 22:25, 25:22, 15:11)
Festiwal błędów w wykonaniu obydwu drużyn. Bułgarzy popełnili ich aż 41, a Polacy 34. Obydwie reprezentacje większość tych błędów popełniły w polu zagrywki. Biało-Czerwoni przy ośmiu asach pomylili się 23 razy (bilans -15). Z kolei Bułgaria oddała nam aż 31 punktów zagrywką! A najgorsze dla nich jest to, że asów serwisowych posłali tylko trzy (bilans -28). Fatalna dyspozycja w tym elemencie. Mecz nie był widowiskowy pod względem sportowym, ale czego się spodziewać skoro obydwie ekipy popełniły aż 75 błędów? Tak im dobrze szło oddawanie punktów, że potrzeba było tie-breaka do wyłonienia zwycięzcy. W polskiej ekipie ponownie dobrze spisali się rezerwowi, którymi tym razem byli Karol Kłos, Kamil Semeniuk oraz Dawid Dulski. Łącznie zdobyli 21 „oczek”. Na stałe zameldowali się na parkiecie dopiero w czwartym secie. Pierwszą partię Biało-Czerwoni przegrali minimalnie, bo na przewagi, jednak była to porażka na własne życzenie, bowiem wygrywali już 24:22. Przez błędy dali Bułgarom przejąć inicjatywę. Po drugim, gładko wygranym secie do 19, można było spodziewać się, że Polacy zrobią więcej w trzeciej partii. Otóż nie… Po raz kolejny musieli gonić wynik, bo przegrywali w setach 1:2. Czwartą i piątą odsłonę nasi reprezentanci zagrali na zdecydowanie wyższym poziomie. Na pewno przyczyniły się do tego dobre zmiany, o których wcześniej wspomnieliśmy. Popełnili siedem błędów, a ich rywale aż dwa razy więcej. Po raz kolejny okazało się, że dobra ławka to klucz do sukcesu.

Polska – Serbia 0:3 (21:25, 19:25, 14:25)
To był najgorszy mecz w wykonaniu polskich siatkarzy. Zresztą, wystarczy spojrzeć tylko na wynik. Z seta na set gra naszej reprezentacji wyglądała coraz gorzej. Szczególnie kompromitująca była trzecia partia, którą Biało-Czerwoni przegrali do 14. Serbowie uporali się z Polakami w nieco ponad godzinę. W każdym elemencie podopieczni Nikoli Grbicia wypadli gorzej od rywali. Przede wszystkim popełnili więcej ogólnych błędów (P: 19, S:12). Polacy nie popisali się także w polu serwisowym. Posłali zaledwie trzy asy, a pomylili się dziesięć razy (bilans -7). Ich rywale tym elementem zapunktowali sześciokrotnie (bilans -3). Zdecydowanie gorszy mecz miał Artur Szalpuk. Skończył 6/17 ataków, co dało mu zaledwie 35% skuteczności. Nie zawiedli nasi środkowi, którzy utrzymali równy poziom. Karol Kłos (70%) oraz Mateusz Bieniek (60%) łącznie zdobyli 18 punktów. Zawsze trzeba szukać jakichś pozytywów… Niestety naszym reprezentantom nie udało się wyjechać z Nagoi z kompletem zwycięstw.

Drugą rundę fazy grupowej podopieczni Nikoli Grbicia rozegrają w Holandii. Tam zagrają z Niemcami (21.06. o 20:00), gospodarzami (22.06. o 20:00), USA (24.06. o 13:00) oraz Włochami (25.06. o 12:30). Jak już wcześniej wspomnieliśmy, po pierwszej fazie Polska zajmuje szóste miejsce z siedmioma punktami. Liderem jest Japonia, która dzięki kompletowi zwycięstw zdobyła 12 punktów (Iran, Serbia, Bułgaria, Francja). Drugie miejsce zajmują Stany Zjednoczone, które przegrywają z drużyną „Kraju Kwitnącej Wiśni” trzema „oczkami”. Różnice punktowe są tak niewielkie, że dużo będzie się jeszcze w tabeli zmieniało. Tyle samo punktów, co Amerykanie mają aż trzy zespoły (Argentyna, Słowenia, Brazylia). Jak na razie dwoma największymi zaskoczeniami jest brak w TOP 8 aktualnych mistrzów świata (Włosi) oraz mistrzów olimpijskich (Francuzi). Azzurri wygrali dwa spotkania i tyle samo przegrali. Z kolei „Trójkolorowi” tylko raz triumfowali, a aż trzy raz schodzili pokonani. W tym roku w rozgrywkach debiutują Kubańczycy. Jak na razie grają słabo. Mają taki sam bilans meczowy jak Francuzi.

Related Articles