Podopieczne Stefano Lavariniego fenomenalnie rozpoczęły tegoroczną edycję Ligi Narodów. Z Turcji wyjechały z kompletem zwycięstw. Na chwilę obecną zajmują pierwsze miejsce! Do ćwierćfinałów jednak długa droga, bo do rozegrania jeszcze osiem meczów.
Przypomnijmy, że drugi sezon z rzędu w fazie grupowej Siatkarskiej Ligi Narodów obowiązują zmienione zasady. Na tym etapie bierze udział 16 reprezentacji. Jest jedna tabela, według której osiem najlepszych drużyn awansuje do rundy pucharowej. Rywalizacja toczyć będzie się przez trzy tygodnie z tygodniową przerwą między kolejnymi fazami. Zespoły zostały podzielone na dwie grupy po osiem reprezentacji, które rozegrają między sobą po cztery spotkania w ramach turniejów grupowych. W każdym tygodniu odbędą się dwa turnieje organizowane przez poszczególnych uczestników. Łącznie odbędzie się ich sześć. To tak drogą wstępu. Teraz przejdźmy do meczów Polek w pierwszej rundzie.
Polska – Kanada 3:2 (20:25, 25:23, 20:25, 25:23, 15:13)
Podobnie jak poprzednią edycję Ligi Narodów, tę także Biało-Czerwone rozpoczęły od meczu z Kanadą. W tamtym roku wygrana przyszła zdecydowanie łatwiej. W tym trzeba było się zdecydowanie bardziej napocić. Polki świetnie weszły w to spotkanie, bowiem wypracowały pięciopunktowe prowadzenie (7:2). Kanadyjki zaczęły skutecznie blokować i doprowadziły do remisu (8:8). W dalszej części partii to one przejęły inicjatywę i do stanu 16:21 spokojnie kontrowały przebieg gry. Nieco słabiej zaczęła grać Gray i Polki w głównej mierze dzięki jej autowym atakom traciły tylko jeden punkt (20:21). W decydującym momencie jednak już się nie myliła i całego seta zakończyła z dorobkiem 10 punktów, a jej drużyna zwyciężyła do 20. Biało-Czerwone kolejnego seta zagrały zdecydowanie lepiej i wygrały do 23. Niestety, trzeciego już rozpoczęły fatalnie, bo od 0:6. Tak to bywa w żeńskiej siatkówce, że taka przewaga, to… żadna przewaga. Punkty zdobywane są seriami. Polki ruszyły w pościg i zaraz było 12:12. Po wyrównanym fragmencie gry, to Kanadyjki pierwsze wyszły na trzypunktowe prowadzenie (18:21), którego do końca nie oddały, a nawet je powiększyły (20:25).
W czwartej odsłonie, do stanu 15:18, to kanadyjska drużyna była minimalnie lepsza. Polki, na czele z Magdaleną Stysiak, wrzuciły piąty bieg i wyrównały (18:18). Więcej zimnej krwi w końcówce zachowały nasze zawodniczki i wygrały ponownie do 23. Wydawało się, że tie-break będzie spokojny, bo Polki prowadziły 10:6. Sprawy w swoje ręce wzięła Alexa Gray, która rozgrywała znakomite zawody i swoimi atakami doprowadziła do wyrównania (12:12). Po trafieniu Czyrniańskiej podopieczne Lavariniego miały meczbola. Wykorzystała go również Czyrniańska, posyłając asa serwisowego. Gra Polek nie zachwyciła, ale ważne, że udało się wyszarpać to zwycięstwo. Jeśli spojrzymy na statystyki, to pod tym względem mecz był wyrównany. Polki posłały cztery asy serwisowe, a Kanadyjki trzy. Biało-Czerwone zdobyły 13 punktów, a rywalki 10. Obydwie ekipy popełniły dużo błędów (P:27, K:25). Największe brawa należą się Gray, która zdobyła aż 37 punktów. Sama wywalczyła praktycznie tyle samo „oczek”, co łącznie Magdalena Stysiak (21) i Olivia Różański (18). Kanadyjka skończyła 36/71, co dało jej skuteczność na poziomie prawie 50%. Do tego dorzuciła jeszcze jeden punktowy blok. Zdecydowanie najlepsza zawodniczka w tym spotkaniu.
Polska – Włochy 3:1 (21:25, 25:20, 25:14, 25:18)
W drugim meczu Polki dokonały niemałej sensacji. Pokonały obrońcę trofeum, aktualne mistrzynie Europy i wicemistrzynie świata. Warto jednak zauważyć, że Włoszki do Turcji nie przyleciały w optymalnym składzie. Zabrakło największych gwiazd, głównie oczywiście Paoli Egonu. To jednak nie umniejsza sukcesu Biało-Czerwonych. Liczy się zwycięstwo, trzy punkty i dodatkowe „oczka” w rankingu FIVB, bowiem każdy mecz Ligi Narodów jest punktowany do międzynarodowej klasyfikacji. A ta może mieć kluczowe znaczenie w kontekście kwalifikacji do igrzysk olimpijskich. Podobnie jak w spotkaniu z Kanadą, Polki w inauguracyjnej partii grały ospale, nierówno i udane akcje przeplatały sporą liczbą błędów. W efekcie przegrały do 21. W ciągu zaledwie kilku minut przeobraziły swoją grę. Poprawiły przede wszystkim blok oraz atak. Dobrą zmianę dała Martyna Czyrniańska, która zastąpiła nieskuteczną Olivię Różański (tylko dwa punkty w pierwszym secie). Polki grały jak w transie i objęły siedmiopunktowe prowadzenie (17:10). Do końca już go nie oddały i doprowadziły do wyrównania w całym spotkaniu. Trzeciego i czwartego seta podopieczne Lavariniego zagrały wręcz koncertowo. Brylowały szczególnie w trzecim, gdzie wręcz zdeklasowały rywalki. Polkom wychodziło wszystko, a Włoszkom praktycznie nic. W czwartej partii Biało-Czerwone postawiły kropkę nad „i” wygrywając do 18. Obrończynie tytułu popełniły bardzo dużo błędów (25), w tym jeden bardzo kuriozalny, bowiem… przekroczyły czas wyznaczony na zagrywkę. Polki oddały błędami zaledwie 16 „oczek”. Jak już wspomnieliśmy wcześniej, nasze reprezentantki bardzo dobrze grały blokiem. Tym elementem zapunktowały 13 razy, a przeciwniczki dziewięć. W naszej ekipie najwięcej punktów zdobyła po raz kolejny Magdalena Stysiak. Tym razem jednak jej skuteczność w ataku była zdecydowanie lepsza, bo wyniosła 45% (22/49). Dołożyła też dwa bloki. Dobre zawody rozegrały Martyna Łukasik oraz Agnieszka Korneluk, które zdobyły po 13 „oczek”.
Polska – Tajlandia 3:0 (20:25, 16:25, 15:25)
To było szybkie spotkanie, bo trwało zaledwie półtorej godziny. Biało-Czerwone pozwoliły rywalkom zdobyć zaledwie 51 punktów. Tylko w inauguracyjnej partii Tajki dobiły do granicy 20 „oczek”. Kolejne dwa sety to już całkowita dominacja naszej ekipy. Polki przede wszystkim lepiej grały w polu zagrywki. Posłały sześć asów serwisowych, a ich rywalki ani jednego. Podopieczne Stefano Lavariniego bardzo dobrze zagrały także blokiem, bo w taki sposób zdobyły punkty 10 razy, a same nadziały się na blok rywalek pięciokrotnie. Nic w tym dziwnego. Skoro Polki tak zdeklasowały rywalki, to statystyki nie są zaskakujące. W polskiej ekipie najlepiej zapunktowały Magdalena Jurczyk (11) oraz Martyna Łukasik (10). Ta pierwsza skończyła 7/12 ataków, co dało jej skuteczność na wysokim 58% poziomie. Do tego dorzuciła jeszcze cztery punktowe bloki. Polki z meczu na mecz tylko się rozkręcały. Tu widoczna była wielka dominacja.
Polska – Serbia 3:0 (25:18, 25:22, 30:28)
Rozpędzona polska lokomotywa pędziła. Na następnej stacji czekała Serbia. Aktualne mistrzynie świata, których Biało-Czerwone nie potrafiły pokonać od ośmiu lat! Serbia, podobnie jak Włochy, na turniej przyjechała w osłabieniu. Przede wszystkim zabrakło MVP ubiegłorocznego mundialu – Tijany Boskovic. Pierwszego seta Polki wygrały zaskakująco łatwo. 22 minuty i po sprawie. Serbki ani razu nie objęły prowadzenia. Drugi set był już bardziej zacięty. W środkowym fragmencie partii Polki odjechały na sześć punktów (14:8). Wydawało się, że mają wszystko pod kontrolą, bowiem w końcówce prowadziły 20:15. Serbki jednak nie rezygnowały, punktowały atakiem, do tego po stronie Polek pojawiło się za dużo błędów i różnica stopniała do punktu (21:20). Na szczęście limit błędów w tym secie został wyczerpany i Polki wygrały trzema „oczkami”. Trzeci set był najbardziej wyrównany, o czym świadczy gra na przewagi. Lepiej w seta weszły Biało-Czerwone (3:0), ale to potem Serbki przejęły inicjatywę (9:14). Bardzo długo utrzymywały punktową przewagę. W końcu podopieczne Stefano Lavariniego wykorzystały swoją najmocniejszą broń, czyli blok i doprowadziły do remisu (23:23). Po wyrównanej końcówce, to Polki triumfowały nie tylko w tym secie, ale i w całym meczu. Biało-Czerwone rozgromiły Serbki blokiem. Tym elementem zapunktowały aż 16 razy, a same nadziały się na serbski blok tylko trzykrotnie. Co za dominacja! Po raz kolejny bardzo dobre zawody rozegrała Magdalena Stysiak. Na 38 prób skończyła 17, co dało jej 45% skuteczność w ataku. Dodatkowo postawiła trzy punktowe bloki. Dwa pierwsze sety to zdecydowanie najlepsze partie w polskim wykonaniu w tegorocznej Lidze Narodów. Biało-Czerwone na razie na tym turnieju sprawiły dwie niespodzianki i narobiły kibicom apetytu na więcej.
Drugą rundę fazy grupowej podopieczne Stefano Lavariniego rozegrają w Hongkongu. Tam zagrają z Dominikaną (13.06. o 11:00), Turcją (15.06. o 11:00), Holandią (16.06. o 11:00) oraz Chinami (17.06. o 14:30). Jak już wcześniej wspomnieliśmy po pierwszej fazie na czele tabeli jest Polska, która dzięki kompletowi zwycięstw zdobyła 11 punktów. Drugie miejsce zajmują Chiny, które przegrywają z Biało-Czerwonymi tylko różnicą małych punktów (poszczególne punkty w setach). Różnice punktowe są tak niewielkie, że na pewno dużo będzie się jeszcze w tabeli zmieniało. Pierwsze i ósme miejsce dzielą tylko cztery „oczka”. Liga Narodów siatkarek po raz pierwszy odbyła się w 2018 roku, zastępując rozgrywki World Grand Prix. Trzy edycje wygrała reprezentacja Stanów Zjednoczonych (2018, 2019, 2021), a ostatnią Włochy. Jak na razie Włoszki niespodziewanie zajmują 12. miejsce, bowiem na cztery spotkania wygrały tylko jedno. Jeszcze gorzej wypadały Serbki, bo przegrały wszystkie spotkania. Czy to oznacza, że mistrzynie i wicemistrzynie świata odpuściły tegoroczną Ligę Narodów? Przekonamy się w następnych spotkaniach. W tym roku w rozgrywkach debiutują Chorwatki. Jak na razie grają fatalnie. Poniosły cztery porażki (Bułgaria, Niemcy, Japonia, Brazylia) i nie urwały ani jednego seta. Taki sam bilans setów ma Korea Południowa i to ona zajmuje ostatnie miejsce. Drużyna, która wypadnie najsłabiej w rozgrywkach Ligi Narodów spada do Challenger Cup.