Roberto De Zerbi ma swój wielki dzień. Jego Brighton przyjechało na Emirates Stadium i pokazało kawał dobrego futbolu. Arsenal mógł jeszcze gdzieś po cichutku marzyć o pościgu, ale maszyna włoskiego trenera brutalnie te marzenia zabiła.
Cztery punkty straty do Manchesteru City i dwie kolejki do końca. To sytuacja Arsenalu. Skryte marzenia o mistrzostwie się ulotniły. Co muszą zrobić The Citizens? Wygrać jeden mecz. Mają handicap w postaci jednego zaległego, czyli zagrają jeszcze trzy razy w Premier League – z Chelsea u siebie, z Brighton na wyjeździe i Brentford na wyjeździe. Właściwie to… nie muszą nawet wygrać ani razu. Wystarczą dwa remisy, gdy weźmiemy pod uwagę bilans bramkowy, który ma znaczenie przy równej liczbie punktów: +41 Arsenalu oraz +61 Manchesteru City. Kanonierzy mogą mieć maksymalnie 87 punktów. I tak to się pewnie skończy, bo zagrają z przeciętnym Wolves i jeszcze słabszym Nottingham Forest. Manchester wygrał 11 ostatnich meczów w lidze. 33 punkty na 33. To pokazuje, z kim musiał się mierzyć Arsenal na wiosnę. Dlatego sugerowanie “zesrania się metr przed kiblem”, czy czegoś podobnego, jest nie na miejscu.
Arsenal stracił marzenia o mistrzostwie, ale musi być też ktoś, kto ich tego finalnie pozbawił. W tę rolę weszło Brighton Roberto De Zerbiego. Prowadzisz 1:0 z wiceliderem, drużyną, która ma wciąż realną szansę na mistrzostwo i zaraz pewnie zacznie szalenie atakować. Co robisz? Normalną odpowiedzią byłoby wycofanie się na własną połowę i wykopywanie piłki, najlepiej gdzieś w okolice szybkiego skrzydłowego, żeby raz na jakiś czas dał odpocząć obronie. Normalną odpowiedzią, ale nie dla De Zerbiego, który zdjął środkowego pomocnika – Gilmoura, żeby wpuścić za niego napastnika – Welbecka. I co się wtedy stało? Otóż Arsenal stał się całkowicie bezradny. W piłkę grali goście, wymieniali się podaniami, pressowali i szli po jeszcze. Arsenal w drugiej połowie oddał zaledwie jeden strzał celny. Jakiekolwiek marzenia o tytule zostały już na pogrzebane. Oddajmy jednak cesarzowi co cesarskie. De Zerbi zachwycił na Emirates.
Czy pierwszy gol dla Brighton został uznany niesłusznie? Tak, bo Ferguson wyraźnie nadepnął Jakuba Kiwiora. Polak też mógł się zachować inaczej, bo po chwili zaczął… zakładać buta, dlatego niekryty Enciso spokojnie pokonał Ramsdale’a. Ta sytuacja wydarzyła się na początku pierwszej połowy, dokładnie w 51. minucie. Było zatem jeszcze sporo czasu, żeby się odkuć, odpowiedzieć. Co zrobił Arsenal? Kompletnie nic. Został skrzywdzony przy bramce, ale opisywanie tego spotkania tylko przez pryzmat tego błędu, byłoby niesprawiedliwie wobec pracy, jaką wykonała tu cała drużyna Brighton. Na Emirates nie wygrała 1:0, ale 3:0. Dosłownie podbiła ten stadion. Wielu fanów Arsenalu bramki Estupiniana na 3:0 już nie widziało, bo opuściło obiekt wcześniej.
Po 4:1 na Etihad Stadium tylko jacyś naprawdę niepoprawni optymiści wierzyli w ligowy cud, więc nie ma co gadać, że Arsenal przegrał w tej kolejce mistrzostwo. On przegrał mentalnie właśnie wtedy na Etihad, gdy był kompletnie bezradny i powinien przegrać jeszcze wyżej. Przegrał też, dając odrobić dwie bramki będącemu w kiepskiej formie West Hamowi, czy tracąc punkty z czerwoną latarnią z Southampton. Strata punktów z Brighton musi być wkalkulowana, ale przecież to normalne, bo każdy gdzieś je gubi. No, chyba, że jesteś Manchesterem City Pepa Guardioli… To nie Brighton De Zerbiego pozbawiło Arsenal tytułu, ale prawdopodobnie ostatecznie rozstrzygnęło, że Guardiola zgarnie go po raz trzeci z rzędu. To już nie ten Arsenal z jesieni. Brakowało tego pazura, pewności siebie, naskoczenia na rywala i przede wszystkim wiary w sukces. A tego nie można odmówić gościom. Za chwilę podejmą City u siebie i wcale nie będą bez szans. Kto ma ich zatrzymać jak nie oni?