Mecz reklamowany jako starcie o mistrzostwo Anglii w rzeczywistości był kopaniem leżącego, który poddał się już w pierwszej minucie. Arsenal potwierdził kiepską formę. Nie pokazał kompletnie nic i nawet przez moment nie wierzył w sukces. Wynik mógł być znacznie okazalszy niż 4:1, gdyby nie kiepska skuteczność Erlinga Haalanda.
Rob Holding miał być słabym punktem defensywy Arsenalu pod nieobecność lidera tej formacji – Williama Saliby. Manchester City upodobał sobie grę na Anglika. Erling Haaland z łatwością się cofał, zastawiał, przyjmował piłkę i rozprowadzał ją, gdzie tylko chciał. Holding opuszczał swoją strefę, ale nie był w stanie Norwega powstrzymać. Robił tylko dziurę na środku defensywy i w ten sposób The Citizens stworzyli kilka dogodnych okazji. Słabość Holdinga pokazał Haaland przy pierwszym golu, w którym to zwiódł go przyjęciem piłki i zagrał asystę Kevinowi De Bruyne. Belg wbiegł akurat w tę strefę, z której Holding został wyciągnięty. Bramka na 1:0 wyglądała jak idealna realizacja planu. Arsenal przegrywał już od siódmej minuty.
Przegrywał, a nawet nie chciał ruszyć. Wyglądało to przedziwnie. Zero pressingu i wiary w sukces. Dużo bliżej podwyższenia prowadzenia był Haaland, który marnował okazję za okazją. Jedną miał też Kevin De Bruyne, ale ze świetną asekuracją wrócił Ben White. Zaskakująco łatwo przechodziły wszystkie prostopadłe podania. Norweg zmarnował w pierwszej połowie trzy doskonałe szanse, a w drugiej przegrał jeszcze sam na sam z Ramsdalem. Śmiało mógł sobie dopisać siódmego w tym sezonie hat-tricka, jednak raz minimalnie chybił, a trzykrotnie zatrzymywał go dobrze dysponowany golkiper Arsenalu. Przed przerwą na 2:0 podwyższył John Stones, ale Kanonierzy stracili tego gola w najbardziej bolesny sposób – po stałym fragmencie gry. Zadecydowały centymetry i wysunięta noga Bena White’a, który złamał linię spalonego. Warto odnotować asystę De Bruyne nr 16 w tym sezonie. Do rekordu brakuje czterech.
W drugiej połowie mecz był już nudny. Gol De Bruyne, po kolejnej asyście Haalanda, zamknął rywalizację. Później niewiele się działo. Obywatele widzieli, że goście są kompletnie niegroźni, dlatego nawet nie chcieli się specjalnie przemęczać. Ciekawy paradoks, że bramkę honorową zdobył akurat Rob Holding. Pep Guardiola pozostawił na boisku Haalanda i to Norweg ustalił wynik spotkania po asyście wracającego po kontuzji Phila Fodena. Gol zostanie zapamiętany z faktu, że napastnik chwilę wcześniej zgubił gumkę do włosów i strzelił go… z rozpuszczonymi włosami. Jednocześnie było to trafienie rekordowe, bo dzięki niemu Haaland stał się samodzielnym królem strzelców w jednym sezonie z 33 trafieniami. Wyprzedził Salaha z sezonu 2017/18 i już czai się na inny rekord – całej historii Premier League. Jeszcze kiedyś, gdy grały 22 drużyny, to 34 gole strzelił Alan Shearer oraz Andy Cole. Norweg nie może tego nie pobić.
Hit okazał się wielkim kitem, a postawa Arsenalu była wręcz żałosna. Ani przez chwilę nie wyglądał na Etihad Stadium jak kandydat do walki o mistrzostwo, a raczej jak uczeń, który spokojnie siedzi w ławce i słucha wykładu profesora. To czwarty z rzędu mecz, w którym Kanonierzy gubią punkty – remisy z Liverpoolem, West Hamem, Southampton, a teraz porażka z Manchesterem City. W taki sposób nie da się poważnie myśleć o mistrzostwie. Za to Obywatele są coraz bliżej trzeciego mistrzostwa z rzędu, a taka sztuka w Premier League (od sezonu 1992/93) udała się tylko Manchesterowi United sir Alexa Fergusona i to dwukrotnie. Biorąc pod uwagę całą historię angielskiego futbolu, dokonało też tego Huddersfield Town, Arsenal oraz Liverpool. Cztery razy z rzędu nie zrobił tego nikt.