Znowu. Właściwie to “znowu” razy dwa, bo po pierwsze – Sevilla ponownie realnie walczy o zwycięstwo w swoich ulubionych rozgrywkach, jakimi jest Liga Europy, natomiast po drugie – jeszcze raz eliminuje Manchester United, ulubioną ofiarę w europejskich pucharach.
Zacznijmy od tego, że Manchester United nie przegrał na Estadio Ramón Sánchez Pizjuán. On został po prostu rozwalcowany. Każdy z graczy United był od swojego przeciwnika mniej agresywny, wolniejszy i słabszy. Miało się wrażenie, że wszystkie stykowe piłki trafiają pod nogi Gudelja, Fernando czy też Loica Bade, a wszystko to przez dużo większe zaangażowanie gospodarzy, napędzanych przez głośnych kibiców na stadionie. Sevilla wygrała 3:0, a śmiało mogła wygrać jeszcze wyżej, gdyby wykorzystywała dogodne okazje. Jeden gol padł też ze spalonego. To, co w tym meczu wyprawiali Harry Maguire oraz David de Gea, nadawało się bardziej do kompilacji pod muzyczkę z Benny’ego Hilla.
Zaczęło się w 7. minucie od błędu, który powinien wziąć na klatę Harry Maguire. Kapitan United pokazał się de Gei do krótkiego rozegrania, podniósł ręce, że chce otrzymać piłkę, więc takie zagranie otrzymał. Zamiast zrobić ruch do piłki, to czekał aż ta przywędruje mu do nogi, a świetnie pressujący zawodnicy Sevilli odcięli mu wszystkie kierunki zagrania. Skończyło się stratą i bramką En Nesyriego. W żadnej chwili nie było takiego poczucia, że Manchester United narzuca swoje warunki, przejmuje kontrolę i jest bliski osiągnięcia sukcesu. Podsumowaniem tego tragikomicznego występu jest wyjście hiszpańskiego bramkarza, po którym chciał “skleić” górną piłkę, ale ta odbiła mu się tak od podeszwy, że wystawił ją idealnie do En Nesyriego, więc Marokańczyk z takiego prezentu skorzystał. Było to trafienie dobijające – na 3:0. Sevilla wyglądała imponująco w każdym aspekcie gry.
A Manchester United? Nie znosi grać z hiszpańskimi drużynami w europejskich pucharach. To już szósty sezon z rzędu, kiedy odpada z rywalem z tego kraju. Na poczet serii zaliczamy też finał Ligi Europy z Villarrealem w Gdańsku. Oprócz tego w różnych rozgrywkach aż trzy razy odpadał z Sevillą, raz z Barceloną i raz z Atletico Madryt. Nawet, gdy już w tym sezonie udało się pokonać dwie hiszpańskie przeszkody – Barcę i Real Betis, to na drodze stanęła trzecia i ona okazała się już nie do przejścia. Zresztą, Sevilla ma patent na Manchester United. Za każdym razem pastwią się nad tym rywalem, gdy tylko na nich trafią – eliminowali Diabły w 1/8 Ligi Mistrzów w sezonie 2017/18, w półfinale Ligi Europy 2019/20, gdy rozgrywano tylko jedno spotkanie z powodu pandemii i teraz w ćwierćfinale Ligi Europy. Na pięć spotkań Sevilla wygrała trzy i dwa zremisowała.
Sevilla może być słaba, mieć swoje problemy, radzić sobie w lidze tragicznie, ale w Lidze Europy wstępuje w nich jakiś potwór. Te rozgrywki to spadkobierca Pucharu UEFA, który ten hiszpański klub wygrał dwa sezony z rzędu – w 2005/06 oraz 2006/07, potem były tryumfy w Lidze Europy i to aż cztery, w tym trzy z rzędu, po finałach z Benficą, Dnipro i Liverpoolem. W tym drugim swój udział miał Grzegorz Krychowiak, kiedy to zdobył jedną z bramek. Na tym wygrywanie się nie skończyło, bo w sezonie 2019/20, gdy wyeliminowali United w półfinale, to uporali się również z Interem w samym finale, zgarniając tym samym swój czwarty puchar Ligi Europy, a licząc z tymi pod szyldem Pucharu UEFA – szósty. Teraz na drodze stoi Juventus, ale nie takie marki już Sevilla pokonała. W końcu to nie liga, żeby bać się Osasuny czy innej Granady. To jest Liga Europy, której fenomen w przypadku Sevilli trudno jakkolwiek wyjaśnić. To jest ich puchar i koniec. Czasami go mogą najwyżej komuś pożyczyć…