Żeby rywalizować z Manchesterem City o tytuł mistrzowski, trzeba być perfekcyjnym albo przynajmniej bliskim perfekcji. Ostatnio takiego wyrachowania brakuje Arsenalowi, bo dwa razy z rzędu stracił prowadzenie 2:0 i w konsekwencji aż cztery ważne punkty.
Rio Ferdinand pokusił się o dość kontrowersyjną opinię, która brzmi tak: – Jeżeli Arsenal skończy sezon bez mistrzostwa, a Manchester United zdobędzie tylko Carabao Cup, to będzie miał bardziej udany sezon. Czy można się zgodzić z taką opinią? Fanatycy wkładania pucharów wszelkiej maści do gabloty (nieważne jakich, może być nawet Tarcza Wspólnoty) powiedzą, że najważniejsze to, żeby “coś” wygrać. Tym “czymś” w przypadku Manchesteru United jest spychany trochę na margines, ale wciąż obecny w angielskich rozgrywkach – Puchar Ligi. Z jednej strony mówi się o przeciążonym terminarzu, z drugiej broni się angielskiej tradycji. We Francji też jeszcze niedawno był Puchar Ligi, ale już go nie ma. Wiele ekip do pewnego etapu daje tam szansę gry rezerwowym. Poważna rywalizacja zaczyna się gdzieś od ćwierćfinału bądź półfinału, gdy realne staje się włożenie “czegoś” do gabloty. Manchester United pokonał w drodze po to trofeum: Aston Villę, Burnley, Nottingham Forest i Newcastle United. Ważny jest też kontekst z perspektywy wygranych, bo Manchester czekał na jakiekolwiek trofeum aż pięć lat. Mityczne “trofeum w gablocie” zamazuje całokształt. Jest pójściem na łatwiznę bez jakiejkolwiek analizy.
Czy naprawdę wygranie tego pucharu można jakkolwiek zestawiać z doskonałą formą Arsenalu przez osiem bądź dziewięć miesięcy? Z bramkami Nketiaha z United, samobójem Emiliano Martineza, sensacyjnym Nelsonem, dającym trzy punkty z Bournemouth? Arsenal wyszarpywał punkty w stylu godnym mistrzów. Dwa razy pokonał Tottenham, regularnie oklepywał słabszych, nie gubiąc niemal nigdzie punktów. Przez cały sezon ociera się o perfekcję. Seria siedmiu zwycięstw z rzędu czy dziesięć wygranych na jedenaście pierwszych meczów sezonu to wyniki, które pozwalały i nadal pozwalają marzyć o największych rzeczach. Arteta zbudował zespół do rywalizacji o mistrzostwo, chociaż nikt się tego przecież nie spodziewał. Prędzej Tuchel, ten Hag, może wreszcie Conte, Klopp, ale że Arteta tak postawi się Guardioli? Transfery błyskawicznie zadziałały – Zinczenko i Jesus z miejsca stali się jednymi z liderów. Arsenal zanotował sezon, który będzie wspominany przez lata i nie można tego spłycać do “trofeum w gablocie”, bo to banalizowanie piłki nożnej. W końcu to rywalizacja napędza. Gdyby nie tak silny Arsenal, to Manchesterowi City do mistrzostwa starczyłoby pewnie jakieś marne 75 punktów.
Bagatelizowanie tego, że Arsenal walczy z “najsłabszym City od lat” też jest nietrafione. Sezony 2017/18 oraz 2018/19 były dla City kosmiczne pod względem punktowym – 100 punktów oraz 98 punktów, ale zdobywanie takiej liczby oczek nie jest normą. W sezonie 2020/21 do mistrzostwa wystarczyło na przykład 86 punktów, a to był ten, który City rozpoczęło fatalnie, nie wygrywając aż siedmiu meczów na dwanaście. Była porażka z Leicester 2:5, remisy z Leeds, West Bromem czy West Hamem, a spoglądając miejsce, można było przecierać oczy ze zdumienia, bo Obywatele przez jakieś trzy miesiące bujali się w okolicach środka tabeli. Potem było aż 15 zwycięstw z rzędu, ale i kilka porażek – zupełnie bez znaczenia, bo i tak przewaga nad drugim zespołem wyniosła 12 punktów. Dużo słabszego City od tego sprzed dwóch, czy trzech lat, nikt nie potrafił wykorzystać. Manchester United Ole Gunnara Solskjaera został wicemistrzem z 74 punktami. Przypomnijmy, że Liverpool dwa razy zostawał wicemistrzem z 93 punktami i 97 punktami.
Arsenal teraz może zdobyć maksymalnie 95 punktów, ale musiałby pokonać Man City, Newcastle czy Brighton, a nawet Chelsea, która zawsze bardziej mobilizuje się na derby Londynu. To, że Kanonierzy podjęli walkę, jest już olbrzymim sukcesem, bo dzięki nim możemy emocjonować się Premier League do końca albo niemal do końca (tego nie wiemy). Spójrzmy na ligę włoską, ligę francuską, ligę hiszpańską czy nawet Ekstraklasę. Tam emocji już nie ma. Wyjątkowo słaby Bayern dba o to, by ciekawy był sezon Bundesligi. To już jest wielki sezon Arsenalu. Może tylko pluć sobie w brodę, że akurat teraz, gdy najbardziej potrzebuje perfekcji, musi grać w obronie Robem Holdingiem i dwa razy wypuszcza przewagę dwóch goli. Przy czym remis z Liverpoolem uratował w dużym stopniu Aaron Ramsdale dwiema klasowymi paradami. Remis z West Hamem był bardziej bolesny, bo Arsenal w pierwszej połowie jechał tam z gospodarzami równo, a potem sam podał im tlen. Będący w kiepskiej formie, ale rozochocony West Ham, wykorzystał taki obrót spraw i stworzył naprawdę sporo szans, a przy tym Bukayo Saka przestrzelił karnego. Szczęście opuściło Kanonierów w najważniejszym momencie. A może to presja walki o tytuł, gdzie coraz bliżej rozstrzygnięć? O tym się przekonamy.
Lubimy, gdy bezpośrednie spotkanie w dużym stopniu może być meczem o mistrzostwo, a takie czeka nas na Etihad Stadium 26 kwietnia pomiędzy City i Arsenalem. Najpierw jednak przystanek – ostatni w tabeli Southampton i tu nie można się potknąć.