Liga angielska wchodzi w decydującą fazę. Manchester City sygnalizuje topową formę i nie odpuszcza prowadzącemu Arsenalowi. Kanonierzy dziś zagrają kolejny mecz, będący sprawdzianem ich dojrzałości. Jeśli wygrają na Anfield z Liverpoolem, będzie to sygnał, że naprawdę mogą TO zrobić.
Man City swój mecz grał wczoraj i wygrał 4:1 z Southampton. Tym samym przewaga Arsenalu stopniała do 5 punktów, a Arsenal rozegrał jedno spotkanie więcej. Jeśli zespół Mikela Artety chce uniknąć nerwówki, musi dziś wygrać i wrócić do dość bezpiecznej przewagi. Inna sprawa, że w bliskiej perspektywie jest jeszcze bezpośredni mecz obu kandydatów do mistrzostwa, który będzie miał niebagatelne znaczenie w końcowym rozrachunku.
Wróćmy jednak do potyczki Liverpoolu z Arsenalem. W ostatnich latach, gdy Jurgen Klopp budował potęgę The Reds, przywykliśmy już raczej do tego, że to liverpoolczycy wygrywają bezpośrednie mecze z Arsenalem. Wprawdzie ostatni mecz zakończył się zwycięstwem 3:2 zespołu z północnego Londynu, ale gdy weźmiemy szerszą perspektywę, to liczby są już dla Arsenalu bezlitosne. Na 20 ostatnich gier z Liverpoolem, The Gunners wygrali ledwie dwie. Do tego dwukrotnie wygrywali po rzutach karnych. Liverpool wygrywał 11 razy.
Dziś jednak historia meczów nie ma żadnego znaczenia. Liczy się tu i teraz. A trzeba przyznać, że tabela nie kłamie i w tym sezonie Arsenal jest zespołem dużo lepszym. Różnica 29 punktów mówi tu sama za siebie. Liverpool wygrał tylko 12 z 28 meczów, podczas gdy Kanonierzy wygrali 23 z 29 spotkań. Siedem ostatnich potyczek ligowych to siedem triumfów Arsenalu. W ten sposób właśnie londyńczycy zareagowali na krótkotrwały kryzys, gdy nawet na chwilę stracili oni fotel lidera. Wszystko wróciło jednak na właściwe tory, a odpadnięciem z Ligi Europy w tej chwili przejmuje się mało kto – w końcu dla The Gunners te rozgrywki były przede wszystkim szansą na przepustkę do Ligi Mistrzów. Dziś o tę przepustkę martwić się już nie trzeba – ekipa Artety zapewni sobie powrót do piłkarskiego raju poprzez ligę. Ale jeśli będzie to 2. miejsce, pozostanie spore rozczarowanie. Kanonierzy zaszli w tej kampanii zbyt daleko, by teraz zadowolić się srebrem.
Tymczasem Liverpool nie wygrał żadnego z czterech ostatnich meczów w lidze – 0:1 z Bournemouth, 1:4 z Manchesterem City oraz 0:0 z Chelsea. Taki ciąg rezultatów nie tylko nie przynosi Liverpoolowi chluby, ale przede wszystkim praktycznie przekreśla szanse tej drużyny na TOP 4. Na dziś The Reds tracą do 4. miejsca aż 13 punktów. Dziś mogą zniwelować tę stratę do 10 oczek, ale to wciąż przepaść, biorąc pod uwagę, że do końca sezonu pozostanie 9 spotkań. Jako że team Kloppa odpadł też z bieżącej edycji Ligi Mistrzów, można przewidywać, że tak jak hymn Champions League powróci w sezonie 23/24 na Emirates, tak pożegna się na jakiś czas z Anfield Road.
Obaj trenerzy – zarówno Klopp, jak i Arteta – nie mogą dziś skorzystać ze wszystkich swoich graczy. Najważniejszy znak zapytania w Arsenalu dotyczy Williama Saliby. To absolutnie kluczowa postać defensywy Kanonierów. Francuz ma problem z plecami. Arteta na przedmeczowej konferencji prasowej nie wyjawił, że stuprocentową pewnością, czy Saliby zabraknie na Anfield, ale spekuluje się, że jest to bardzo prawdopodobne. Poza tym po stronie gości zabraknie Mohameda Elneny’ego, Eddie’go Nketiaha i Takehiro Tomiyasu. W Liverpoolu nie zobaczymy najprawdopodobniej Stefana Bajceticia, Naby’ego Keity i Calvina Ramsay’a. Pod znakiem zapytania stoi występ Luisa Diaza, który pauzuje od wielu tygodni. O żadnym z nich trudno powiedzieć, by był na dziś istotną postacią w układance niemieckiego trenera.
Start szlagierowego starcia na Anfield dziś o 17:30. Po świątecznym obżarstwie warto rzucić okiem na jedno z najważniejszych spotkań końcówki sezonu w Anglii. Czy będzie to przełomowy moment w drodze Manchesteru City do obrony tytułu? A może potwierdzenie mistrzowskiej formy Arsenalu?