Graham Potter podczas pracy w Brighton wyrobił sobie opinię ekscytującego trenera, który potrafi odcisnąć piętno na zespole, wprowadzić efektowny i oryginalny styl gry. W Chelsea niestety wszystko poszło nie tak. Po siedmiu miesiącach został zwolniony.
31 meczów. Więcej tych niewygranych (19) niż wygranych (12). To mierniutki bilans Grahama Pottera w Chelsea. Cierpliwość amerykańskiego właściciela się skończyła i nie pozwolił nowemu trenerowi budować zespołu według jego własnej koncepcji. Potter zostawił Chelsea na 11. miejscu w tabeli Premier League, ale jego najważniejszym spotkaniem był rewanż z Borussią Dortmund. Udało się mu awansować do ćwierćfinału Ligi Mistrzów po bardzo dobrym meczu, w którym Chelsea wreszcie zagrała na miarę swojego potencjału. Więcej było jednak kompromitacji. To już nie były jakieś pojedyncze wpadki. Chelsea zwyczajnie sprzeciętniała, stając się ligowym średniakiem, który praktycznie nie ruszał się w tabeli, tylko stał w miejscu. Można przegrać raz czy dwa, ale tego było za dużo. Brighton, Aston Villa, Newcastle, Manchester City – trzy razy w krótkim czasie (!), Fulham, Southampton, Tottenham… wszyscy ogrywali Chelsea. To właściwie stało się normą.
Co poszło źle i dlaczego Graham Potter nie dostał możliwości budowania składu na spokojnie? Chelsea zachowywała się na rynku transferowym jak stary rupieciarz, który idzie do popularnego chinola lub na bazar i zbiera sprzęt do garażu, bo “mu się przyda”. Ponad 600 milionów euro (533 miliony funów) wydano na transfery. 330 mln euro w samym zimowym okienku, gdy już był Potter. Można opowiadać bajki o spokojnym budowaniu drużyny, cierpliwości, ale wydając taką kupę forsy oczekuje się wyników “na już”, a jeżeli nie, to przynajmniej “na zaraz”. A u Pottera nic nie szło do przodu. Nie pasował do Chelsea, bo on akurat nie słynął z mocnych początków w nowych zespołach. Choć tutaj paradoksalnie to właśnie sam początek miał najlepszy, bo wpadło tam nawet pięć wygranych z rzędu. Ale potem był na przykład moment, że The Blues zdobyli zaledwie bramkę w sześciu meczach z rzędu na przełomie stycznia i lutego. Napad wyglądał wręcz dramatycznie, bez pomysłu na kreowanie akcji ofensywnych.
Czy zwolnienie Pottera to szok? Raczej nie. Jest ono zdecydowanie mniej sensacyjne niż zrzucenie ze stołka Tuchela we wrześniu. Anglikowi szło jak po grudzie. “Osiągnął” średnią punktową 1,27 w lidze. Nie było gorszego menadżera Chelsea w XXI wieku. Nie miał dostatecznej charyzmy, by przekonać gwiazdy do swojej wizji. Był zbyt grzeczny, zbyt poukładany, nie potrafił nadać drużynie tak bardzo potrzebnego charakteru, bo przecież była ona dopiero w fazie budowy. Po prostu nie pasował do takiego klubu, na razie chaotycznie zarządanego przez Todda Boehly’ego. Bo jak nazwać niespodziewane zwolnienie Tuchela, by podkupić menadżera Brighton za 20 milionów funtów, dać mu pięcioletni kontrakt, a później… zwolnić go i musieć wypłacić odprawę? No i samych zawodników było po prostu za dużo. “The Athletic” pisze o tym, że skład pierwszej drużyny Chelsea był tak nabity, że niektórzy musieli siedzieć na podłodze podczas spotkań drużynowych, a inni przebierali się do treningu… na korytarzu. Kiedy też nie było wielu kontuzji, to niektóre sesje treningowe obejmowały dodatkową grę 9 na 9 oprócz zwykłego 11 na 11, tylu było piłkarzy w pierwszym zespole. Trudno, żeby wszystkich zadowolić. Tym bardziej, że taki Aubameyang to jeszcze pomysł transferowy Tuchela.
Od jakiegoś czasu Potter siedział na gorącym stołku. Remis z walczącym o utrzymanie Evertonem oraz porażka z Aston Villą (oba mecze na Stamford Bridge) przelały czarę goryczy. To okazało się już za dużo. W tej chwili tymczasowym trenerem został Bruno Saltor. To 42-letni Hiszpan, który pełnił rolę jednego z asystentów, ale jeszcze niedawno z powodzeniem grał na prawej obronie w Brighton. Katalończyk był tam uwielbiany. Poprowadzi Chelsea w meczu z Liverpoolem, a później? Cóż, puzzle układają się same. Bayern zwolnił Nagelsmanna, żeby uprzedzić rywali i zakontraktować Thomasa Tuchela, no to Chelsea zadziałała schodkowo. Też zwolniła dotychczasowego trenera, żeby być faworytem do przejęcia Juliana Nagelsmanna. Jest też opcja, że Niemiec poczeka do końca sezonu i obejmie zespół dopiero latem. Zatem szansę na wygraną w Lidze Mistrzów otrzymałby… Bruno Saltor. Podobnie kiedyś zwyciężył Roberto Di Matteo. Dobry znak? A Potter? Miał możliwość objąć posadę w Leicester City, ale “The Times” donosi, że nie chciał tak szybko kolejnej pracy.