Trwa fenomenalny dla norweskich piłkarzy sezon. Erling Braut Haaland jest na kursie i ścieżce do pobijania kolejnych rekordów strzeleckich. Z kolei Martin Ødegaard zmierza z Arsenalem po mistrzostwo Anglii. Czy indywidualne popisy w klubach przełożą się wreszcie na sukces reprezentacji Norwegii?
Tak, tak, to nie żart. Wbrew pozorom ostatnim występem piłkarzy z ojczyzny fiordów na wielkiej imprezie były Mistrzostwa Europy rozgrywane w 2000 roku na boiskach Belgii i Holandii. Wówczas Norwegowie nie wyszli z grupy ustępując Hiszpanom, których pokonali w inauguracyjnym starciu, oraz reprezentacji ówczesnej Jugosławii. Ostatniego, bo jedynego gola w tym turnieju strzelił Steffen Iversen, wtedy zawodnik Tottenhamu. Tamta reprezentacja była całkiem solidna – ostoja defensywy Manchesteru United Henning Berg i kat Bayernu z finału Ligi Mistrzów Ole Gunnar Solskjaer, Tore Andre Flo z Chelsea, późniejszy półfinalista Champions League Eirik Bakke z Leeds United, „z kędzierzawą czupryną grający” Dan Eggen oraz młodzi-gniewni, czyli John Arne Riise i John Carew. Na warunki ówczesnej europejskiej piłki całkiem w porządku zespół.
Tamten turniej doskonale pamięta również inny jego uczestnik, obecny selekcjoner reprezentacji „Løvene” Ståle Solbakken. Dla prawego pomocnika Mistrzostwa Europy były ostatnim występem w kadrze. Tuż po zakończeniu imprezy, w wieku 32 lat, Solbakken podjął decyzję o zakończeniu kariery reprezentacyjnej. Los jednak nie oszczędzał norweskiego pomocnika. Rok później w trakcie jednego z treningów w FC Kopenhaga miał atak serca. Tylko dzięki błyskawicznej interwencji klubowych lekarzy Solbakken przeżył. Cudowne ocalenie okupił jednak koniecznością przedwczesnego zakończenia przygody z piłką. Zdecydował się pozostać przy futbolu i w 2002 roku rozpoczął pracę jako trener drugoligowego norweskiego Hamerkameratene. Prawie dwie dekady i pasmo sukcesów jako szkoleniowiec FC Kopenhaga (8 mistrzostw Danii, 4 puchary, awans do LM i ćwierćfinał Ligi Europy) zaprowadziły go w 2020 roku na stanowisko dowodzącego reprezentacją Norwegii.
Przez lata Solbakken już jako widz przed telewizorem musiał oglądać kolejne rozczarowania w eliminacjach do największych turniejów. Polscy kibice doskonale pamiętają kwalifikacje do Mistrzostw Świata w 2002 rozgrywanych w Korei i Japonii, gdzie kadra Jerzego Engela dwukrotnie wyjaśniła Norwegów, którzy całkowicie skompromitowali się w grupie 5. Ekipa Nilsa Johana Semba zajęła dopiero 4. miejsce za Polską, Ukrainą i sensacyjną Białorusią! Katastrofalne eliminacje w wykonaniu „Lwów” miały miejsce jeszcze dwukrotnie – w drodze do mundialu w Brazylii Norwegia wyprzedziła w grupie jedynie Cypr i Albanię, zaś cztery lata później w tabeli swojej grupy była tylko przed San Marino i Azerbejdżanem.
Zwykle norweskiej kadrze brakowało po prostu szczęścia (lub umiejętności), przez co „potykała” się ona na ostatniej prostej. A to zabrakło jednego punktu, a to awans przepadł przez gorszy bilans bramek z inną drużyną. Najczęściej jednak Norwegowie odpadali z wielkich imprez na etapie baraży. O ile dwumecz z Hiszpanią o grę w Euro 2004 w Portugalii można jeszcze przełknąć – to w końcu jedna z najsilniejszych reprezentacji Starego Kontynentu – o tyle porażki z Czechami, Węgrami czy Serbią chluby nie przyniosły. W dobie 24-zespołowych mistrzostw Europy brak awansu norweskiej reprezentacji należy traktować jako spore rozczarowanie.
Norwegia wydaje się być uśpionym tygrysem Europy. No, może odrobinę przesadzam, ale spoglądając w kadrę reprezentacji nie sposób nie dostrzec drzemiącego potencjału. Średnia wieku powoływanych w ciągu ostatnich 12 miesięcy 41 zawodników wynosi nieco ponad 26 lat, a biorąc pod uwagę, że kilku reprezentantów po 30. roku życia powoli żegna się z drużyną narodową ta średnia jeszcze spada. To pozwala realnie myśleć o poważnej stabilności w perspektywie kolejnych 2-3 eliminacji do mistrzostw świata i Europy. Bo przecież ile lat z kolei można oglądać mundiale i Euro przed telewizorem?
Ostatnie eliminacje do katarskich mistrzostw były dla Norwegów słodko-gorzkie. Słodkie, bowiem kadra potrafiła postawić się Holendrom i Turkom. Gorzką pigułkę „Lwy” musiały przełknąć dwukrotnie. Najpierw z covidowych powodów domowy mecz z Turcją musiał zostać rozegrany w hiszpańskiej Maladze. Puste trybuny i brak wsparcia norweskiej publiczności nie pomogły – Norwegia poległa 0:3. Drugim gorzkim akcentem był z kolei frajerski remis na Ullevaal w Oslo ze słabiutką Łotwą. Dwie wpadki przekreśliły marzenia ekipy Solbakkena choćby o barażach do mundialu w Katarze.
Spójrzmy zatem jakim materiałem dysponuje selekcjoner reprezentacji Norwegii? W bramce niepodważalną pozycję ma Ørjan Nyland. Golkiper niemieckiego RB Lipsk jest w swoim klubie tylko rezerwowym, ale brak poważnej konkurencji na tej pozycji gwarantuje mu pewne miejsce w wyjściowym składzie reprezentacji. Nyland ma już 31 lata, więc Solbakken powinien rozglądać się za sensownym następcą. Melodią przyszłości pozostaje Kristoffer Klaesson z Leeds, który musi jednak zacząć gdzieś grać poza rezerwami klubu z Premier League.
W defensywie pewną stabilność znajdujemy po jej bokach. Birger Meling z Rennes i Julian Ryerson z Borussii Dortmund są pewniakami na swoich pozycjach, choć na miejsce Ryersona będzie naciskał Marcus Holmgren Pedersen z Feyenoordu. W środku obrony Solbakken stawia głównie na Leo Østigårda, nadzieję Napoli, który po dobrej rundzie w Genoi wyrobił sobie solidna markę we Włoszech. Obok niego wymiennie pojawiają się Andreas Hanche-Olsen z Mainz i doświadczony Stefan Strandberg z Valerengi Oslo. Z powodu urazów miejsce w kadrze stracił Kristoffer Ajer z Brentford, a to właśnie on w niedalekiej perspektywie powinien stanowić razem z Østigårdem żelazny środek obrony reprezentacji Norwegii.
Drugą linię otwiera kapitan kadry „Løvene” Martin Ødegaard, który w końcu odkleja od siebie łatkę wiecznego talentu, który nie potrafi eksplodować. Obecny sezon w Arsenalu to prime Norwega, który w wieku 24 lat ma już 47 występów w zespole narodowym. Pewniakami w reprezentacji są również Mats Daehli z 1. FC Nürnberg oraz Sander Berge, który z Sheffield United jest na dobrej drodze do powrotu w szeregi Premier League. W rotacji drugiej linii coraz częściej oglądamy Morten Thorsby’ego z Unionu Berlin oraz Kristiana Thorstvedta z włoskiego Sassuolo. W zanadrzu są jeszcze próbujący przebijać się w Romie Ola Solbakken, szukający dłuższej stabilizacji Jens Peter Hauge z Eintrachtu Frankfurt (obecnie wypożyczenie do Gent) czy Fredrik Midtsjø z Galatasaray. Z uwagą będziemy spoglądać na 19-letniego Kristiana Arnstada, który coraz częściej pojawia się w składzie Anderlechtu Bruksela.
No i ofensywa, czyli najmocniejszy punkt norweskiej drużyny. Erlinga Haalanda przedstawiać nie trzeba. Dość powiedzieć, że w wieku 22 lat z wynikiem 21 goli w 23 meczach jest na 7. miejscu na liście najlepszych strzelców w historii reprezentacji Norwegii. Do wyrównania osiągnięcia Jørgena Juve jeszcze sprzed II wojny światowej potrzeba mu zaledwie 12 trafień. Pytanie brzmi nie „czy”, ale „kiedy” rekord pęknie. Obok Haalanda drugim strzelcem obecnej kadry jest Joshua King z Fenerbahçe, który w tym sezonie trapiony jest kontuzjami. Dalej mamy Alexandra Sorlotha z Realu Sociedad San Sebastian oraz Mohameda Elyounoussiego z Southampton. W odwodzie pozostają Erik Botheim z Salernitany oraz młodzi, zdolni Noah Jean Holm z francuskiego Reims, Emil Konradsen Ceide z Sassuolo i duży talent z Manchesteru City, Oscar Bobb.
Potencjał norweskiej kadry jest więc spory. Nie ma tu co prawda talii gwiazd, ale paczka solidnych, a co najważniejsze, regularnie grających ligowców daje Ståle Solbakkenowi prawo do realnego myślenia o awansie do Euro 2024. Czy możemy traktować Norwegów jako poważną reprezentację przekonamy się jeszcze w tym półroczu. Inauguracja z Hiszpanami w Maladze, wyjazd do Gruzji, a później czerwcowe, domowe starcia ze Szkocją i Cyprem powinny dać odpowiedź w jakim miejscu jest relatywnie młoda i głodna sukcesu reprezentacja Norwegii.