Cuda, cuda ogłaszają! 1/8 finału europejskich pucharów, a polski zespół deklasuje rywala, wygrywając w dwumeczu 5:0! Ani przez moment przewaga Lecha z pierwszego spotkania nie była zagrożona. Mecz skończył się właściwie po czerwonej kartce dla Marcusa Danielsona w 44. minucie.
Lech przyjechał do Szwecji po prostu bronić dwubramkowej przewagi. I nie musiał nic wielkiego pokazywać. Wystarczyło nie dać się zepchnąć do głębokiej defensywy i szybko kasować zapędy rywali. Jak się ma takiego szefa obrony, jakim jest Bartosz Salamon, to wszystko wydaje się trzy razy łatwiejsze. Przez całą pierwszą połowę nie było się czym denerwować. Djurgardens IF było mniej więcej tak groźne jak Gracjan Roztocki. W wywiadzie pomeczowym Radosław Murawski wyśmiał brak pokory Szwedów: – Bardzo się z tego cieszymy, bo po pierwszym meczu drużyna Djurgarden dość lekceważąco mówiła o nas. Chciałem tylko im powiedzieć, że trochę pokory zawsze się przyda. Jeśli porównywali nasz stadion i naszych kibiców do swojego no to… sorry, ale ciężko porównać Seicento do Ferrari.
Jeżeli w dwumeczu jest 5:0, no to o czym w ogóle dyskutować? Lech zwyczajnie rozjechał rywala i tyle. W drugiej połowie, grając w 11 na 10, nie musiał się wysilać, a i tak wpakował trzy gole grającemu w ochronnym kasku Jacobowi Zetterstromowi. Pierwsza bramka to bardzo ładna akcja, tym razem asysta z lewej strony od Pedro Rebocho – wycofanie po ziemi tam, gdzie tylko czekał Filip Marchwiński. Nie miał problemu z umieszczeniem piłki w siatce. Lech zdobył tę bramkę dopiero w 77. minucie, ale przecież nie musiał się pocić. Jakaś hurraofensywa byłaby bezsensownym pomysłem. Pewnie to 1:0 utrzymałoby się do końca, ale Szwedzi postanowili w minutę popełnić dwa błędy rodem z orlika. Raz gość kopnął w drugiego we własnym polu karnym, a później, po wznowieniu, nawet nikt nie krzyknął defensywnemu pomocnikowi, że jest naciskany. No to Kwekweskiri zabrał mu piłkę i został bohaterem końcówki z golem i asystą.
Szwedzi nie mogli pogodzić się przede wszystkim z czerwoną kartką dla Marcusa Danielsona pod koniec pierwszej połowy. Łysy stoper został wkręcony w ziemię przez Alfonso Sousę. Portugalczyk już wpadał w pole karne, ale został tuż przed nim wycięty przez obrońcę gospodarzy. Sędzia Duje Strukan z Chorwacji początkowo ukarał go żółtą kartką, ale analiza VAR, pójście do monitorka i zmieniona decyzja: Sousa wychodził na czystą pozycję strzelecką, trzeba więc wyrzucić Danielsona z boiska. Szwedzcy eksperci, piłkarze uważali tę decyzję za niesłuszną, jednak nie można powiedzieć, że bez tej czerwonej kartki Lech zostałby rozjechany. Owszem, to Djurgardens IF do tego czasu miało częściej piłkę, wymieniało więcej podań, ale czy coś z tego wynikało? Raczej tylko to, że można było usnąć przed telewizorem.
Lech dokonuje rzeczy niesamowitych! Jego współczynnik to w tej chwili 17,000, ale aż 12,000 pochodzi z tego sezonu Ligi Konferencji. Dzięki temu w klubowym rankingu UEFA zanotował gigantyczny skok – z 208. aż na 91. miejsce! To 117 miejsc w górę. Jeszcze lepszym, mimo odpadnięcia, popisało się Djurgardens IF – z 269. na 95. miejsce, to z kolei awans aż o 174 lokaty. Jest to bardzo ważne w kontekście późniejszych rozstawień. Szkoda byłoby Lechowi zmarnować współczynnik w kolejnym sezonie, jeśli nie uda się zakwalifikować do Ligi Konferencji. A jeszcze spróbuje ten współczynnik “podkręcić”. Kto zabroni marzyć? Zadanie niezwykle trudne, bo w ćwierćfinale czeka włoska Fiorentina, ale polski zespół teraz już nie “musi”, ale tylko i wyłącznie “może”. Więcej na temat analizy losowania w kolejnym tekście.