Skip to main content

Ćwierćfinał Ligi Konferencji jest naprawdę bardzo blisko. Szwedzkie Djurgårdens IF nie sprawiło większych kłopotów Lechowi Poznań. To był piękny wieczór dla polskiej piłki przy Bułgarskiej. Kolejorz wygrał 2:0 po bramkach Antonio Milicia i Filipa Marchwińskiego.

Rok temu z zazdrością mogliśmy patrzeć na przygodę Bodo/Glimt. Rozsmarowanie Celtiku 5:1 w dwumeczu, legendarne już i kojarzące się z pierwszą edycją tych rozgrywek 6:1 z Romą. Norwegowie zatrzymali się dopiero na ćwierćfinale. Roma po dwóch porażkach i remisie wreszcie była w stanie pokonać Norwegów i to 4:0. Starcia Giallorossich z Bodo stały się takim klasykiem pierwszej edycji Ligi Konferencji, bo drużyny te mierzyły się ze sobą cztery razy, a Jose Mourinho w myślach musiał wiele razy przeklinać na niewygodnych Skandynawów, bo napsuli mu sporo krwi. Polski zespół ma gigantyczną szansę, żeby być w takim samym miejscu. I także okazję na swój klasyk drugiej edycji, jeżeli ponownie trafi na Villarreal. Mistrz Polski także przecież Hiszpanom trochę krwi napsuł. Na wyjeździe był bliski urwania punktów, a u siebie do perfekcji wykorzystywał kontrataki.

Djurgårdens IF przyjechało do Poznania, licząc na jakąś kontrę bądź stały fragment. Doszło do tego, że po kilkunastu minutach Lech miał przewagę posiadania piłki – 80% do 20%. Szwedzi zostali zasłużenie rozjechani przez niebiesko-białą lokomotywę. Bo co też oni mieli wielkiego z gry? Jeden centrostrzał Wikheima, gdzie piłka przeturlała się po poprzeczce oraz jedną doskonałą szansę w drugiej połowie z zamieszania, rykoszetów i pinballu w polu karnym po stałym fragmencie, a nie akcji pozycyjnej. Victor Edvardsen jednak fatalnie przekopał z pięciu metrów. Tak więc Lech miał w tym przypadku duże szczęście. Tylko, że to wszystko, co zrobili Szwedzi. Przypadkowe dośrodkowanie i jedna akcja wynikająca bardziej z chaosu w polu karnym. Jak to się ładnie mówi – przewaga optyczna była zdecydowanie po stronie gospodarzy. Nie jakaś gigantyczna, ale była.

Lech miał swoje szanse. Tu ruletą w polu karnym popisał się Michał Skóraś, tu próbował uderzenia Filip Szymczak. Kolejorz wyszedł jednak na prowadzenie po dośrodkowaniu z rzutu wolnego. Antonio Milić trafił z główki w drugim meczu z rzędu! Z Lechią Gdańsk też było to na 1:0. Tam dośrodkowywał Kalstroem, a tutaj wypieścił dogranie Joel Pereira, który zresztą zasługuje na osobne pochwały. Portugalczyk powinien wykładać na uczelniach technikę dośrodkowań z miejsca i z biegu. To jego trzecia asysta w tej edycji Ligi Konferencji. Podawał do Ishaka z Bodo/Glimt (świeża sprawa), podawał też do Skórasia z Austrią Wiedeń. W sumie to już jego szesnasta asysta (!), odkąd trafił do Lecha.

No i Lech po bramce zobaczył, że Szwedzi są po prostu ciency. Jeszcze Radosław Murawski próbował uderzenia z dalszej odległości, ale ładną paradą popisał się Jacob Widell Zetterstrom. Nie było się czego bać. 30% posiadania piłki i tylko 82 celne podania gości w pierwszych 45 minutach pokazały, kto tutaj dominował. Po przerwie Szwedzi mieli wspomnianą wyżej bardzo groźną okazję i jeszcze uderzenie głową Asoro, a potem grał już tylko Lech. Zmiany Johna van den Broma zrobiły właściwie bramkową akcję na 2:0. Złe wybicie obrońcy, nacisk Filipa Marchwińskiego, krótka klepka z Ba Louą i mocno krytykowany polski skrzydłowy ładnie przymierzył po dalszym słupku. Tylko jednego żal… Strzału Michała Skórasia z 95. minuty. Byłoby już właściwie pozamiatane przed rewanżem. Mimo to Lech pojedzie do Sztokholmu w radosnych nastrojach, broniąc dwubramkowej zaliczki. Nie ma co marudzić.

Related Articles