W niedzielę o 17:30 na Anfield Road rozegrany zostanie angielski ligowy klasyk, w którym Liverpool podejmie Manchester United. A zatem The Reds vs Red Devils.
To prestiżowe starcie trafia się Liverpoolowi w niemal idealnym momencie. Ekipa Erika ten Haga wygrała cztery ostatnie w czterech różnych rozgrywkach. Awansowała dalej w Lidze Europy i Pucharze Anglii, wygrała Puchar Ligi, a przy okazji skasowała 3 oczka w ligowym pojedynku z Leicester. Wszystko zaczyna układać się po myśli fanów Czerwonych Diabłów. Ten Hag jest bodaj najbardziej chwaloną postacią w futbolu ostatnich tygodni. Jego drużyna po mundialu spisuje się naprawdę wybornie. Szanse na zdobycie mistrzostwa kraju nie są za duże, bo Arsenal odjechał na 11 punktów (choć ma jeden mecz więcej), jednak jedno trofeum już udało się wstawić do gabloty, dwa kolejne są całkiem realne (Puchar Anglii i Liga Europy), a o miejsce w TOP 4 przy takiej formie fani Man Utd również nie muszą się martwić.
Drużyna z Old Trafford wreszcie jest monolitem. Wreszcie niemal na każdej pozycji jest odpowiedni zawodnik, który ma sensownego zmiennika. Całość funkcjonuje jak należy i na pewno nikt nie tęskni za Cristiano Ronaldo. Portugalczykowi teraz, post factum, przypina się łatkę hamulcowego drużyny, po którego odejściu szatnia została wyczyszczona z negatywnych emocji, a drużyna odpaliła na wyższych obrotach. W genialnej formie jest Marcus Rashford, który w prawie każdym meczu dostarcza jakieś bramki lub asysty.
Tę sielankę będzie chciał przerwać Liverpool, który ma o co grać. Niedługo najprawdopodobniej drużyna Jurgena Kloppa wyleci z Ligi Mistrzów i cel, na którym będzie musiała się skupić, jest oczywisty – awans do tych rozgrywek w sezonie 2023/24. A sprawa jest trudna, bo czwarty Tottenham ma 6 punktów więcej, a piąte Newcastle dwa oczka więcej. Różnica jest taka, że Spurs zagrali jeden mecz więcej niż The Reds, a z kolei Sroki jeden mecz mniej. W ostatniej kolejce liverpoolczycy ograli 2:0 Wolves, czym na pewno poprawili sobie humory po marnym remisie 0:0 z Crystal Palace. Jakby nie patrzeć jednak wicemistrzowie Anglii notują nad wyraz rozczarowującą kampanię, którą zaczęli w dodatku od bardzo obiecującego triumfy nad Man City w meczu o Tarczę Wspólnoty. Jednak Citizens znów walczą o mistrzostwo, podczas gdy Liverpool wpadł w tarapaty, z których teraz próbuje się wygrzebać.
22 sierpnia na Old Trafford Manchester United ograł Liverpool 2:1, choć wtedy absolutnie nic nie wskazywało na sukces gospodarzy. Zresztą, przebieg gry i statystyki meczowe zdawały się potwierdzać przedmeczowe predykcje. Liverpool miał aż 71% posiadania piłki, co na dystansie 90 minut jest naprawdę oszałamiającym wynikiem. Goście mieli też więcej strzałów, co oczywiste dużo więcej podań, częściej bili rzuty rożne i częściej byli faulowani. I co z tego? Nic. Na bramki Rashforda i Jadona Sancho w 81. minucie odpowiedział Mohamed Salah, jednak w ostatecznym rozrachunku trzy punkty zostały na Old Trafford. Był to jeden z pierwszych sygnałów, że przed Liverpoolem bardzo trudny sezon.
Tym samym Czerwone Diabły trochę odgryzły się Liverpoolowi, który w sezonie 2021/22 był ciemiężycielem. W dwóch meczach bezpośrednich tych ekip Liverpool łącznie zdobył 9 goli, a Man Utd ani jednej! W końcówce sezonu 2020/21 Liverpool wygrał też 4:2, więc z meczów z Czerwonymi Diabłami ekipa Kloppa urządzała sobie treningi na strzelnicy. Przyjście ten Haga zmieniło ten trend. Nie wiadomo, jak daleko zaprowadzi Holender ekipę z Old Trafford, ale apetyty kibiców są rozbudzone, a szkoleniowca chwali nawet Sir Alex Ferguson, pod wodzą którego Czerwone Diabły sięgnęły po ostatnie mistrzostwo – już dekadę temu.