Skip to main content

4 lutego w Premier League doszło do dwóch dużych niespodzianek. Arsenal przegrał z Evertonem a Liverpool z Wolves. Niecały miesiąc później ekipy Mikela Artety i Jurgena Kloppa mogą wziąć rewanż na swoich oprawcach, bowiem dziś rozgrywają zaległe spotkania 7. kolejki, przełożone z powodu śmierci królowej Elżbiety II.

Zacznijmy od liderującego Arsenalu, który ma już za sobą kryzys. Złożyły się nań dwie porażki z Manchesterem City – w Pucharze Anglii i Premier League, wspomniana porażka z Evertonem oraz remis z Brentford. Kanonierzy męczyli się jeszcze z Aston Villą, ale finalnie pokonali tego rywala 4:2, a w ostatni weekend pokonali Leicester 1:0. Wrócili na fotel lidera, który na chwilę stracili. Dziś mogą powiększyć przewagę nad Manchesterem City z dwóch do pięciu oczek. To byłaby całkiem solidna zaliczka, choć oczywiście na 13 spotkań przed finiszem niczego nie gwarantująca.

Na The Emirates przyjeżdża dziś Everton, który usilnie stara się opuścić strefę spadkową. Sean Dyche ograł już Arsenal, a niedawno pokonał Leeds, ale The Toffees grają w kratkę – zwycięstwa przeplatają porażkami. W ostatnią sobotę drużyna Dyche’a uległa Aston Villi i wciąż jest pod kreską. W dodatku Everton to również najmniej skuteczna drużyna ligi – raptem 17 strzelonych goli w 24 meczach. Były wieloletni menadżer Burnley nie ponosi odpowiedzialności za fatalny początek sezonu w wykonaniu Evertonu, ale i pod jego wodzą nie należy się spodziewać fontanny bramek, bo to szkoleniowiec stawiający przede wszystkim na grę w obronie i proste środki. Tak było 4 lutego, gdy dobrze spisująca się defensywa The Toffees zatrzymała lidera, a jedynego gola zdobył po stałym fragmencie gry James Tarkowski.

Fani Arsenalu liczą, że najbliższe tygodnie będą bardzo udane dla ich ulubieńców. Po meczu z Evertonem drużynę The Gunners czekają spotkania z Bournemouth (u siebie), Fulham (na wyjeździe) i Crystal Palace (u siebie). Niewątpliwie nie jest to najtrudniejszy możliwy kalendarz. Komplet punktów z pewnością byłby znakomitym punktem wyjścia do ostatniej prostej wyścigu o tytuł.

Arteta, który przez wiele lat kariery związany był z Evertonem, nie może dziś myśleć o sentymentach. Patrząc na kadrę swojego zespołu trener Kanonierów raczej nie ma prawa narzekać. Poza kontuzjowanym od dłuższego czasu Gabrielem Jesusem, wszyscy najważniejsi zawodnicy są do jego dyspozycji. Dlatego też można się spodziewać, że od pierwszych minut lider włączy wysokie obroty, by na The Emirates nie doszło do powtórki z Goodison Park. W Evertonie zabraknie kontuzjowanych Dominica Calverta-Lewina, Nathana Pattersona oraz Androsa Townsenda.

Już było dobrze! – wrzeszczy wniebogłosy Robert Więckiewicz w popularnym w „internetach” filmiku z serialu „Ślepnąć od świateł”. Chyba podobnie mogą wydzierać się od paru dni kibice Liverpoolu. Ich ulubieńcy pokonali w derbach Everton, a potem Newcastle. Wydawało się, że The Reds wchodzą na właściwe tory. Wydawało się… Potem na Anfield Road po gospodarzach przejechał się boleśnie Real Madryt, a w ostatni weekend wicemistrzowie Anglii zaledwie zremisowali bezbramkowo z Crystal Palace. TOP 4 wciąż jest daleko i wydaje się, że ten wyścig nie zakończy się powodzeniem ludzi Kloppa, o ile nie zaliczą oni w ostatniej fazie sezonu jakiejś znakomitej serii.

Póki co gościem Liverpoolu na Anfield będzie Wolverhampton – ekipa, która w tym sezonie odniosła tylko 6 zwycięstw, w tym jedno właśnie z The Reds, w dodatku aż 3:0. Wcześniej obie drużyny zmierzyły się ze sobą w Pucharze Anglii – tam górą byli liverpoolczycy, wygrywając 1:0 powtórzony mecz na Monlineux. Wcześniej na Anfield było 2:2. „Wilki” wzięły srogi rewanż w lidze. Ciekawe, jak będzie dziś. Każda kolejna strata punktów oddala Liverpool od Champions League, a być może od europejskich pucharów w ogóle. Warto zauważyć, że Wolves przegrali 18 z 20 ostatnich spotkań ligowych na Anfield, co nie wróży im niczego dobrego dziś wieczorem.

Arsenal z Evertonem startują dziś o 20:45, kwadrans później rozpocznie się rywalizacja Liverpoolu z Wolves.

Related Articles