Loris Karius już na zawsze kojarzyć się będzie z finałem Ligi Mistrzów z 2018 roku, kiedy po jego koszmarnych błędach Liverpool przegrał z Realem. Niedawno wydawało się, że Niemiec zakończy karierę sportową. Życie pisze jednak dziwne scenariusze – Karius w niedzielę najprawdopodobniej wystąpi w finale Pucharu Ligi Angielskiej!
Jak do tego doszło? We wrześniu bezrobotny 29-latek podpisał krótkoterminowy kontrakt z Newcastle, podejmując próbę uratowania swojej kariery. Umowę tę parafował później do końca sezonu. Tymczasem w ostatnim ligowym meczu Srok czerwoną kartkę obejrzał Nick Pope. To wyklucza jego występ przeciwko Man Utd w niedzielnym finale. Zagrać nie może też Martin Dubravka, bo wystąpił już w tych rozgrywkach – właśnie w barwach Czerwonych Diabłów. Mało tego, Karl Darlow jest na wypożyczeniu w Hull City, więc od również odpada. Następny w kolejce jest więc Karius. Jeszcze parę miesięcy temu wydawało się, że zakończy piłkarską karierę, a 26 lutego będzie miał okazję wystąpić na Wembley i zatrzymywać próby Bruno Fernandesa, Marcusa Rashforda, Jadona Sancho czy Antony’ego. Karius swój ostatni mecz na profesjonalnym poziomie rozegrał w lutym 2021 roku. Było to spotkanie Union Berlin – Hoffenheim. Dwa lata temu! Niesamowity plot twist.
Ale Newcastle nie będzie faworytem niedzielnego finału – również przez problemy z bramkarzami. Sroki poszukują bezskutecznie zagubionej gdzieś formy. Słabsza dyspozycja kosztowała drużynę Eddiego Howe’a spadek z TOP 4 w lidze. Newcastle nie wygrało żadnego z czterech ostatnich meczów – po trzech kolejnych remisach przyszła porażka z Liverpoolem 0:2 – to właśnie w tym meczu Pope obejrzał „asa kier”. Na ten moment Sroki mogą już zapomnieć o mistrzostwie kraju, ale walka o czwórkę jest jak najbardziej otwarta – Tottenham ma tylko punkt więcej, na dodatek Koguty zagrały jedno spotkanie więcej. Gdyby sezon udało się zwieńczyć awansem do Ligi Mistrzów i zdobyciem Pucharu Ligi, nikt przy St. James’ Park nie miałby prawa narzekać – to i tak byłby wynik ponad stan.
Z kolei Czerwone Diabły przystępują do finału naładowane pozytywną energią. Zespół Erika ten Haga dzięki dobrej formie w Premier League wciąż ma szansę na mistrzostwo kraju, a na dodatek odprawił z Ligi Europy Barcelonę. Powodów do narzekań nie ma. Skutecznością imponuje Marcus Rashford, ale nawet gdy nie strzela, tak jak w czwartek z Barcą, wyręczają go inni. Na Old Trafford nikt już nie pamięta o strojącym fochy Cristiano Ronaldo.
W ostatnich sezonach trofeum EFL Cup zdobywał przeważnie Manchester City. Znakomitą serię Citizens przerwał rok temu Liverpool, który w finale po rzutach karnych pokonał Chelsea. W tym roku układ sił jest jednak inny i Manchester United ma szansę powtórzyć swój sukces z 2017 roku, gdy w finale Czerwone Diabły ograły Southampton. Był to piąty triumf tego klubu w rozgrywkach Pucharu Ligi. W niedzielę Red Devils zagrają w finale po raz 10., z szansą na szóstą wiktorię. Newcastle jest tutaj ubogim krewnym – Sroki w finale tych rozgrywek wystąpiły zaledwie raz – w 1976 roku. Przy 100-tysięcznej widowni na Wembley puchar wzniósł jednak kapitan Manchesteru City. Czy prawie pół wieku później uda się pokonać inną ekipę z Manchesteru?
16 października ubiegłego roku na Old Trafford w meczu Man Utd z Newcastle padł bezbramkowy remis. Obie ekipy były jednak na zupełnie innym etapie. Czerwone Diabły jesieni nie mogą zaliczyć do szczególnie udanych, a z kolei Sroki były jednym z oczarowań okresu przedmundialowego.
Newcastle jest niewątpliwie beneficjentem dość wygodnej drabinki w EFL Cup – zespół Howe’a pokonywał kolejno Tranmere, Crystal Palace, Bournemouth, Leicester i Southampton. Na pewno można sobie wyobrazić trudniejszą drogę na Wembley. Z kolei Man Utd ogrywało kolejno Aston Villę, Burnley, Charlton i Nottingham. Również nie była to droga przez mękę. Ale to nie problem ten Haga czy Howe’a, że inni faworyci wypadli za burtę już wcześniej. W niedzielę liczyć się będzie tylko to, kto na koniec będzie mógł wzbogacić klubowe muzeum o kolejny pucharek. Początek rywalizacji na Wembley o 17:30.