
Czas na imprezę docelową, do której Patryk Rombel przygotowywał reprezentację przez kilka lat. Zawsze mówiło się, że celem są mistrzostwa świata w piłce ręcznej w Polsce. No to są. Wszystko wcześniej to były “przetarcia” i “zgrywanie”. Po turnieju rzetelnie ocenimy pracę selekcjonera. Mistrzostwa rozpoczynamy z grubej rury – meczem z mistrzami olimpijskimi i jednym z głównych faworytów, a więc Francją.
Na co stać reprezentację Polski i na co w ogóle możemy liczyć? Impreza po pierwsze nie jest w ogóle specjalnie “pompowana”. Jeśli ktoś nie interesuje się chociaż trochę piłką ręczną, to pewnie nawet nie ma świadomości, że w katowickim Spodku już dzisiaj rozpocznie się pierwsza faza grupowa, którą zainauguruje mecz Polska vs Francja o godzinie 21:00. W przypadku “Orłów Wenty” albo później jego spadkobiercy – Michaela Bieglera – byłoby to absolutnie niemożliwe. Zresztą wystarczy przypomnieć sobie 2016 rok i Euro rozgrywane całościowo w Polsce. Byliśmy tam jednym z głównych faworytów, bo zawsze kibicowało się przecież Sławkowi Szmalowi, braciom Jureckim, Karolowi Bieleckiemu.
Teraz jest już inne pokolenie i przyszedł czas, żeby ostatecznie powiedzieć “sprawdzam”. Nie ma już nostalgicznie wspominanej kadry, przez którą kibice przeżywali horrory w końcówkach. Jest za to drużyna Patryka Rombela, która chce skupić się na mocnej defensywie. W tym Rombel przypomina chociażby… selekcjonera polskiej kadry koszykarskiej Igora Milicicia. Obaj kładą nacisk właśnie na grę w obronie. Dlatego niekoniecznie Szymon Sićko czy Arkadiusz Moryto będą tutaj najważniejszymi postaciami. Wiadomo, że to od ich skuteczności będzie zależało, ile jesteśmy w stanie osiągnąć, ale kluczem do sukcesu mają być inni – Tomasz Gębala, Maciej Gębala, Bartłomiej Bis czy Dawid Dawydzik. A więc obrońcy. Przykładem tego był sparing z Tunezją. Przegrany, bo obrona nie funkcjonowała tak, jak należy.
Ktoś może powiedzieć – fatalnie, że zaczynamy od razu meczem z Francją. Lepiej byłoby przecież zagrać z Arabią Saudyjską na przetarcie. A może to właśnie lepiej? Francuzi swoje punkty i tak potem odrobią, a mogą potrzebować czasu, żeby się turniejowo rozegrać i wyluzować. Jeżeli ich zaskoczyć, to od razu w meczu otwarcia. W polskiej grupie skala trudności spotkań będzie sukcesywnie malała. Najpierw mocarze z Francji, wielokrotni medaliści, zawsze wielcy faworyci, później Słoweńcy, czyli dla nas arcyważny rywal, bo równorzędny, taki 50/50. Przegrywając dwa pierwsze mecze, później pozostaje już tylko spotkanie z Arabią Saudyjską o wyjście z pierwszej fazy grupowej.
Nawet po pokonaniu Arabów nastroje i tak będą kiepskie, bo marzenia o ćwierćfinale gdzieś ulecą. Zasady są takie, że część punktów przechodzi dalej, do drugiej fazy grupowej. Pokonując więc Słoweńców, będziemy prawdopodobnie zaczynać z dwoma punktami i łączyć się z grupą A, gdzie najpewniej czekają nas spotkania z Hiszpanią, Czarnogórą i Chile. Znów pierwszy zespół to mocarze, drugi jest w zasięgu, a trzeci w obowiązku do pokonania. Na co zatem realnie stać reprezentację Polski? Na to, żeby przynajmniej do 20 stycznia i potencjalnego spotkania z Hiszpanią marzyć o ćwierćfinale (zakładając oczywiście najbardziej realny scenariusz, czyli wygraną Francji i Hiszpanii w grupach oraz nasze wyjście z drugiej lokaty). Jeśli uda się pokonać kogoś dwójki gigantów, to będzie to sensacja i fantastyczny wynik ponad normę. Awans do ćwierćfinału to marzenie, a żeby do niego doszło, to trzeba wyprzedzić w grupie kogoś z tej utytułowanej dwójki.
Polacy tuż przed mundialem rozegrali dwa turnieje towarzyskie. Najpierw było to 4Nations Cup w Krakowie, a potem turniej w Katowicach. “Obyli się” więc z halą, w której zaczną pierwszą fazę grupową oraz z halą, gdzie zagrają (miejmy nadzieję) w drugiej fazie. Zaczęło się kiepsko, bo od jednobramkowej porażki z Tunezją. Tam szczególnie pierwsza połowa była mierna i to co najbardziej zadziwiające – w defensywie, która była niemiłosiernie dziurawa. Tunezyjczycy wchodzili jak w masło, a Rombel kombinował które ustawienie centralnych obrońców będzie odpowiednie. Polacy przegrali jedną bramką – 31:32. Później wyglądało to już lepiej, udało się pokonać kolejno pięciu uczestników mundialu – Koreę Południową (31:27), Brazylię (31:23), Iran (32:27), Maroko (30:23) oraz Belgię (29:18).
Przystępujemy do mundialu z serią kolejnych zwycięstw. Z Koreą świetnie pokazali się zmiennicy, w tym głównie Piotr Jędraszczyk, który może być objawieniem. Z Brazylią uczczono pamięć Pelego minutą ciszy. Jeszcze w pierwszej połowie dosadnie na jednej z przerw grzmiał Rombel, który wyliczył – tu trzy błędy, tam trzy błędy, zejdźcie z boiska. No i wpuścił całą inną szóstkę. Znów brylował Piotrek Jędraszczyk czy też skrzydłowy Mikołaj Czapliński. Obaj razem rzucili aż 11 bramek. To był zdecydowanie budujący mecz Biało-Czerwonych z drugą połową wygraną różnicą siedmiu trafień. Przeciwnicy z Katowic to reprezentacje z niższej półki. Z Iranem martwić mógł jeden duży przestój w pierwszej połówce, ale Arkadiusz Moryto był zabójczo skuteczny, trzymał nam ofensywę. Z Maroko z kolei zmartwiliśmy się z innego powodu – upadku Michała Olejniczaka i to… w ostatniej minucie. Skręcił staw skokowy i nie wiadomo, czy będzie dostępny na Francję. Mecz z Belgią to był z kolei bardzo skuteczny trening gry w obronie, bo długimi momentami rywale byli bezradni.
Mecz z Francją już dzisiaj o godzinie 21:00, zatem będzie miał konkurencje w postaci “Na dobre i na złe”. Przez wzgląd na kiepską reklamę handballowej imprezy, większość pewnie wybierze swój ulubiony serial. Dzwońcie do znajomych najwyżej wtedy, jak będziemy sensacyjnie wygrywać. W zakładach bukmacherskich na piłkę ręczną można znaleźć i takie rozstrzygnięcie, ale jest to realny scenariusz? Jeśli wiara czyni cuda, pozostaje wierzyć.