W drugim dniu ćwierćfinałów wszystko zamknęło się w 90 minutach. Marokańczycy odprawili kolejnego mocnego rywala i zostali pierwszym afrykańskim krajem, który dotarł do półfinału mundialu. Anglikom za to będzie śnił się kolejny niewykorzystany rzut karny. Harry Kane zmarnował go w stylu Davida Beckhama z 2004 roku. I to w obecności Becksa na trybunach.
Maroko – Portugalia 1:0
Recepta na sukces Marokańczyków? Gra na zero z tyłu. Z przodu zawsze coś tam wpadnie, zdarzy się jedna, czy druga akcja. A nawet jeśli nic, to są przecież rzuty karne. My mamy na bramce Bono, a rywale nie. Maroko napisało wielką historię nie tylko swojego kraju, ale i całej Afryki. Dotychczas reprezentacje z tego kontynentu docierały najdalej do ćwierćfinału. Ten najbardziej pamiętny moment to oczywiście Ghana, ręka Luisa Suareza i rzut karny Asamoaha Gyana na wagę półfinału w 2010 roku. Oprócz tego piękną przygodę zaliczył też Senegal w 2002 roku m.in. ze świętej pamięci Papą Boubą Diopem w składzie, a także Kamerun ze słynnym Rogerem Millą w 1990 roku. To było wtedy, gdy ten słynny zawodnik zabrał piłkę kolumbijskiemu bramkarzowi – Rene Higuicie. Potem Kameruńczycy sensacyjnie prowadzili z Anglią 2:1 po golu Ekeke i przez niemal 20 minut byli bliscy półfinału. W 83. minucie Lineker wykorzystał karnego, który dał dogrywkę, a tam wykorzystał jeszcze jednego i to Anglia grała dalej. To były najlepsze wyniki drużyn z Afryki. Aż do mundialu w 2022 roku. Teraz to nieaktualne.
Maroko broni bardzo dobrze i na tym opiera swoją siłę. Świetna postawa Bono w bramce, ofiarność Saissa, Aguerda, Hakimiego czy Amrabata sprawiają, że nikt jeszcze nie strzelił im gola! Wygrali co prawda z Kanadą 2:1, ale tam akurat walnęli samobója. Ze skromnym bilansem bramkowym 4:1 dotarli do półfinału. Ich spotkania nie są efektowne, głównie po prostu się bronią. Jeśli ktoś ma strzelić gola, to zwykle En-Nesyri. Dokładnie tak było teraz. Jeden błąd, nieporozumienie bramkarza Diogo Costy z Rubenem Diasem w sprawie dośrodkowania, a En-Nesyri pogodził ich obu. Gdzie dwóch niezdecydowanych, tam trzeci skorzystał. Dias w ogóle nie skoczył, prawdopodobnie przepuścił tę piłkę, a Diogo Costa został wstydliwie uprzedzony. Kiedy po drugiej stronie przy dośrodkowaniach mylił się Bono, to miał dużo większe szczęście, bo piłka przelatywała zwykle gdzieś na bok. Bramkarz FC Porto takiego farta już nie miał.
Znowu Cristiano Ronaldo rozpoczął mecz na ławce rezerwowych, jednak tym razem Goncalo Ramos nie był już bohaterem. Oddał zaledwie jeden niecelny strzał i tyle było z jego zagrożenia przez 69 minut. Najczęściej próbował Joao Felix i to on był najbliżej powodzenia. Już w 3. minucie uderzał głową po rzucie wolnym, w 31. minucie został zablokowany, ale tak, że Bono mógł tylko obserwować, jak piłka przelatuje nad poprzeczką. W drugiej połowie także oddał groźny strzał z daleka. Maroko prowadziło od 41. minuty i wyżej opisanego błędu w komunikacji. Wystarczyło dośrodkowanie Attiata-Allaha i atomowe wyjście w powietrze En-Nesyriego, który zrobił w ciula obu Portugalczyków. Piłkarze Fernando Santosa próbowali, blisko był Bruno Fernandes, który już trzy minuty po stracie bramki obił poprzeczkę po bardzo zaskakującym strzale z woleja. Jesli Maroko miało jakieś okazje, to po stałym fragmencie albo kontrze w samej końcówce. Kontrze, którą totalnie skasztanił Aboukhlal. Po prostu musiał to trafić w 96. minucie i zamknąć mecz, jednak tego nie zrobił. Na szczęście dla niego 1:0 się utrzymało. Dobrą szansę miał jeszcze wcześniej Bruno Fernandes, ale uderzył nad poprzeczką. Portugalczycy tworzyli więcej okazji, ale nie były jakieś niesamowicie klarowne. Oddali tylko trzy strzały celne, a Bono nie dał się ani razu zaskoczyć.
TOP – Yahia Attiyat Allah. Lewy obrońca Maroka to cichy bohater. Kiedy już się podłączał do akcji ofensywnej, to robiło się groźnie. To on zaliczył najważniejszą i jedyną asystę, a mógł mieć dwie albo trzy. Nawet, gdy w końcówce wybił piłkę “na pałę”, to udało mu się wyprowadzić… Aboukhala sam na sam.
FLOP – Ruben Neves, Goncalo Ramos. Ten pierwszy w środku pola przegrywał pojedynki, wydawało się, że nie nadążał. Dał też się łatwo minąć raz czy dwa. Z przodu nic wielkiego nie wniósł, nie próbował osławionych uderzeń z dystansu, skoro Maroko broniło się na 20. metrze. Ramos był mało widoczny, rzadko posiadał piłkę. Miał bardzo dobrą okazję z główki w 58. minucie, ale konkretnie ją zmarnował, nawet nie trafił w bramkę.
Anglia – Francja 1:2
Anglicy po raz siódmy w historii odpadli w ćwierćfinale. Dla żadnej reprezentacji ta faza nie jest takim przekleństwem, jak właśnie dla Synów Albionu. Jeśli mówi się czasem, że przy wyrównanym meczu decydują “detale”, to tu mamy zaprzeczenie, bo nie zadecydował detal, ale katastrofalnie wykonany rzut karny przez Harry’ego Kane’a. Kapitan Anglii nie wytrzymał presji i fatalnie przekopał w 84. minucie. Wszystko to widział na trybunach David Beckham, który podobnie spudłował przy wykonywaniu jedenastki i to, co ciekawe – także z Francją i także wówczas było 2:1 dla Tricolores. Miało to miejsce 18 lat temu. Wtedy Anglików pogrążył w końcówce Zinedine Zidane, teraz był to Olivier Giroud.
To było dobre, szybkie i efektowne ćwierćfinałowe spotkanie. Nie można go nazwać nudnym. Sprzyjały ku temu też okoliczności, bo Anglia od 17. minuty musiała gonić wynik. Przegrywała 0:1 po precyzyjnym i silnym uderzeniu Tchouameniego z daleka. Nikt nie zdążył go zablokować. Pomocnik Realu Madryt posłał bombę zza pola karnego, piłka idealnie odchodziła w stronę słupka. Było w tym spotkaniu sporo strzałów celnych – aż 13. Harry Maguire uderzył z główki tak, że piłka otarła się o słupek, a całość zakończył Marcus Rashford rzutem wolnym, który wylądował na górnej siatce bramki. Było więc sporo emocji. Obejrzeliśmy ważne i efektowne parady – przede wszystkim Hugo Llorisa, który zatrzymywał głównie klubowego kolegę – Harry’ego Kane’a. Kapitan Anglików grał bardzo dobrze, aktywnie, szukała go piłka, ale i on sam jej szukał. Oddał w sumie pięć strzałów – cztery były w bramkę. No i ten jeden, najważniejszy… niecelny z karnego, gdzieś w przelatujące gołębie.
Anglia upatrzyła sobie słaby punkt w osobie Theo Hernandeza. Non stop Bukayo Saka toczył z nim pojedynki na lewej stronie, bardzo niewykorzystywany był za to Phil Foden. Momentami miało się wrażenie, że w ogóle w tym meczu nie uczestniczy. Saka nieźle sobie poczynał na prawym ataku, zatem to na niego konsekwentnie grali wszyscy partnerzy z drużyny. To on wywalczył karnego numer jeden. Grał jak takie żywe srebro, był wszędobylski. Anglicy zagrali niezłe spotkanie, ale Francuzi byli bardziej skuteczni i wyrachowani. No i mieli w bramce Hugo Llorisa, który raz zatrzymał Kane’a w akcji sam na sam, raz bardzo spektakularnie wybił na róg piłkę po mocnej bombie Bellinghama i ogólnie był pewnym punktem Trójkolorowych. Kyle Walker skutecznie wyłączył Kyliana Mbappe, który miał xG na poziomie… 0,0, ale od czego jest Olivier Giroud? Najpierw zmarnował “setkę”, żeby za chwilę w dużo trudniejszej sytuacji uderzyć idealnie z główki, uprzedzając Maguire’a. Cały on.
TOP – Hugo Lloris, Antoine Griezmann. Jeden obronił siedem strzałów, a drugi był kluczem w ofensywie i przy dużo słabszym dziś Mbappe. Griezmann skończył z dwiema asystami, ale to nie wszystko. Brał na siebie ciężar rozgrywania, mógł się podobać. Walczył też w odbiorze piłki, nie bał się wchodzić w bezpośrednie pojedynki. Nie tylko był artystą, ale i rzemieślnikiem. Kompletny występ.
FLOP – Theo Hernandez. Konkretnie objeżdżany przez Bukayo Sakę. Zrobił też durnego karnego, popychając bezmyślnie mniejszego o głowę Masona Mounta. Miał farta, że Kane nie trafił.