Z Arsenalem jest jak z Leicester w sezonie 2015/16. Wszyscy sądzą, że ten zaskakujący lider w końcu zacznie się potykać i straci prowadzenie w tabeli. Kanonierzy jednak potknęli się tylko dwa razy i wciąż utrzymują przodownictwo w Premier League. W niedzielę przed nimi kolejna weryfikacja – tym razem mecz z Chelsea.
Do finiszu sezonu jeszcze bardzo daleko. Na razie można dywagować, czy Arsenal dowiezie prowadzenie do mundialu. Pozostały dwie kolejki, a ekipa Mikela Artety zmierzy się z Chelsea, a następnie z Wolves – dwukrotnie będą to wyjazdy. Depczący po piętach londyńczykom Manchester City zagra z Fulham i Brentford – w obu wypadkach u siebie. To znacznie łatwiejszy terminarz.
Skupmy się jednak na niedzielnym szlagierze Premier League. Jednym z dwóch notabene, bo o 17:30 Tottenham podejmie Liverpool, który punktów w lidze potrzebuje jak powietrza. Arsenal sezon rozpoczął kapitalnie i ma na rozkładzie już m.in. wspomnianych rywali z drugiego jutrzejszego hitu – Kanonierzy wygrali derby północnego Londynu, pokonali też The Reds. Punkty stracili tylko z Manchesterem United (porażka) i Southamptonem (remis). Ta ostatnia wpadka była zaskakująca i bolesna. Świętych nijak nie da się zaliczyć nawet do ligowych średniaków. Wciąż jednak udaje się utrzymać 2 punkty zapasu nad Citizens, a ostatnie zwycięstwo 5:0 nad Nottingham pokazało, że Arsenal nie traci impetu. Ekipa Artety pokonała w czwartek Zurich i przypieczętowała zwycięstwo w grupie A Ligi Europy. Kanonierzy mogą w spokoju czekać na rozstrzygnięcia losowania, a potem 1/16 finału. Oni wejdą do gry już od 1/8.
Swoje w pucharach zrobiła też Chelsea. Falstart, jeszcze za Thomasa Tuchela, nie okazał się być wielkim problemem. The Blues weszli na zwycięską ścieżką i wygrali grupę. W środę pokonali Dinamo Zagrzeb 2:1. Zrewanżowali się Chorwatom za porażkę w 1. kolejce. Tym samym w poniedziałkowym losowaniu Ligi Mistrzów Chelsea będzie rozstawiona. Żeby nie było jednak tak różowo, Graham Potter, nowy trener londyńskiej ekipy, ma inne problemy. Chelsea nie wygrała trzech ostatnich meczów w lidze – remisy z Brentford i Man Utd, a do tego klęska 1:4 z Brighton to wyniki, które znajdują odzwierciedlenie w tabeli. The Blues spadli na 6. miejsce, a do swojego niedzielnego rywala tracą 10 punktów.
Szczególnie bolesne było 1:4 z Brighton, bo przecież właśnie z tego klubu do Chelsea trafił niedawno Potter. Tymczasem regularnie oskubywane z najlepszych graczy (a teraz też trenera) Mewy pokazują, że wciąż w zespole tkwi duży potencjał. Sam Potter stwierdził, że jego drużyna nie wytrzymała intensywności narzuconej przez gospodarzy. Ktoś tego potwora stworzył…
Arsenal wizyty na Stamford Bridge nie powinien się bać. Mimo, że w ostatnich latach Kanonierzy mogli pozazdrościć wyników (i trofeów) lokalnemu rywalowi, to akurat w bezpośrednich pojedynkach The Gunners radzili sobie dobrze – szczególnie na wyjeździe. Od 2018 roku Arsenal wygrał na Stamford Bridge dwukrotnie i raz zremisował. Co więcej, Arsenal jest dla Chelsea swoistą nemezis. Żaden inny zespół nie pokonywał The Blues w erze Premier League tak często jak Kanonierzy. W niedzielę może dojść do triumfu numer 24. Może, ale nie musi.
Chelsea ma kim straszyć. Raheem Sterling, Kai Havertz, Mason Mount czy Pierre-Emerick Aubameyang. Tych zawodników naprawdę nie trzeba nikomu przedstawiać. Fanom Arsenalu szczególnie tego ostatniego, bo Aubameyang przez cztery lata strzelał bramki dla ich zespołu. Odszedł w niesławie. Nastręczał coraz większych problemów wychowawczych i Arteta postanowił się go pozbyć. Jak się okazuje – był to strzał w dziesiątkę. Arsenal radzi sobie świetnie, a Gabończyk postrzelał trochę w Barcelonie, ale i tak został sprzedany do Chelsea. Tutaj zdobył na razie zaledwie jednego gola w lidze i dwa w Champions League. Czy to już niechybny zjazd 33-latka? To właśnie na nim skupione będą oczy fanów z całego świata w niedzielnym hicie. Pod warunkiem, że Potter go wystawi, bo nie jest to takie oczywiste.
Jednak nie obsada ofensywy jest dla trenera The Blues problemem. Kontuzje wykluczają m.in. Kepę, N’Golo Kante, Reece’a Jamesa, Bena Chilwella czy Wesa Fofanę. Obrywa więc defensywa. Rozpędzony Arsenal może obnażyć te braki. Moc ofensywną drużyny Artety obrazuje fakt, że nawet bez goli Gabriela Jesusa (zerowy dorobek bramkowy w ośmiu ostatnich meczach) drużyna radzi sobie bardzo dobrze. Ciężar strzelania wzięli na siebie inni.
Początek rywalizacji na Stamford Bridge w niedzielę o 13:00, czyli w Anglii w samo południe. Czy rewolwery wypalą?