Skip to main content

Z takiego założenia wyszła reprezentacja Polski w piłce ręcznej kobiet, która przygotowuje się właśnie do mistrzostw Europy. Stąd dwa mecze towarzyskie z obecnymi mistrzyniami olimpijskimi, wicemistrzyniami świata i wicemistrzyniami Europy – Francuzkami.

33:26 w pierwszym spotkaniu i 30:19 w drugim. Towarzyski dwumecz z Francją był odzwierciedleniem poziomów, jakie dzielą obie reprezentacje. Francuzki to jedne z faworytek Euro. Zlały nas 26:16 na mistrzostwach świata, które odbyły się rok temu. Ostatnie ważne zwycięstwo z tą reprezentacją, to 2013 rok i 22:21 w ćwierćfinale mundialu. Polki zajęły tam świetne 4. miejsce drugi raz z rzędu, bo również takie miejsce wywalczyły w roku 2015. To była jednak dużo silniejsza reprezentacja od tej, która jest obecnie. W Podgoricy trzeba będzie wygrać przynajmniej jeden mecz z trzech (Czarnogóra, Niemcy i Hiszpania), żeby liczyć na awans do fazy grupowej numer dwa. Tam już większych szans nie będzie, bo do bilansu (po złączeniu dwóch grup) liczą się także poprzednie spotkania. Patrząc bardzo realnie – wygranie więcej niż dwóch meczów na całym turnieju będzie już niespodzianką.

Polki nie grały żadnego spotkania przez pół roku. W kwalifikacjach na turniej poradziły sobie ze słabymi – Szwajcarią i Litwą. Nie było sprawdzianu z dużo silniejszą Rosją, bo ta została wykluczona z wiadomych względów. Dlatego Polki miały ułatwioną drogę, ale też zagrały dwa spotkania mniej. Tak czy siak – awansowałyby dalej, bo Szwajcarki, które zajęły drugie miejsce w grupie, też wezmą udział w Euro 2022. Polki zagrały dwumecz przy pełnych trybunach w Rennes, co akurat nie jest przypadkowe, bo na Euro zmierzymy się z gospodyniami z Czarnogóry. Dwumecz miał szczególne znaczenie dla Moniki Kobylińskiej i Adrianny Płaczek, które na co dzień grają w lidze francuskiej. W pierwszym sparingu była widoczna różnica, ale obyło się bez wynikowej kompromitacji. Na plus na pewno druga połowa, którą udało się zremisować 16:16. Straty z pierwszej były już jednak zbyt duże i całość skończyła się wynikiem 33:26 dla Francji.

Francuzki nie zagrały “lajtowo”, a wręcz przeciwnie. Momentami wcale nie wydawało się, że to sparing. Wysoka, agresywna obrona zmuszała nasze zawodniczki do oddawania rzutów z niewymuszonych pozycji. Nie wyglądało to najlepiej, a przewaga tylko rosła i zatrzymała się na 17:10 do przerwy. Na plus z tego spotkania skuteczność z rzutów karnych – 6/7. Zawodniczką, która sprawiała najwięcej kłopotów rywalkom była Sylwia Matuszczyk. Nasza rezerwowa kołowa dobrze się odnajdywała, sama rzuciła cztery bramki, ale też wywalczyła kilka rzutów karnych, dając dobrą zmianę. Rozluźnione Francuzki pozwoliły na zniwelowanie przewagi, która wynosiła już więcej niż dziesięć bramek. Wynik 33:26 nie wyglądał źle, druga połowa została zremisowana.

Najlepszą partię Polki rozegrały w drugim spotkaniu. Można było przecierać oczy ze zdumienia, że to w ogóle ta sama reprezentacja. 14:12 do przerwy z mistrzyniami olimpijskimi! Monika Kobylińska grała swój własny mecz. Nasza liderka w całym spotkaniu rzuciła cztery bramki. Po raz kolejny z dobrej strony pokazała się Emilia Galińska z MKS-u Zagłębia Lubin. Adrianna Płaczek także pomagała w bramce. Skrzydłowe również dawały radę, biegały do kontr, były skuteczne w ataku pozycyjnym – zarówno prawoskrzydłowa Magda Balsam, jak i lewoskrzydłowa Mariola Wiertelak. Brawa zwłaszcza dla tej drugiej, bo choć ma już 31 lat, to na poziomie międzynarodowym jest jedną z najmniej doświadczonych zawodniczek, które powołał selekcjoner Senstad. Wszystko wyglądało pięknie, aż sędzia nie wznowił drugiej połowy. Tam, po absolutnej katastrofie w ataku, Polki zdobyły… pięć bramek. Średnia bramki na sześć minut! Szkoda komentować.

Pierwsza połowa drugiego meczu pokazała, że Polki mają momenty, w których stać je na wszystko. Tyle, że są nieregularne, mają swoje przestoje i mogą każdą przewagę zmarnować. Warto było jednak zmierzyć się z Francją, żeby mieć dobre przetarcie przed Euro. Turniej rusza już 4 listopada.

Related Articles