Skip to main content

Rozgoryczony po porażce z Arsenalem Jurgen Klopp wypalił, że jego drużyna odpadła właśnie z wyścigu o mistrzostwo. Z jednej strony ktoś może to odebrać jako kokieterię, ale z drugiej fakty raczej uprawniają takie stwierdzenie. The Reds tracą do Arsenalu 14 punktów, a do Manchesteru City oczko mniej. I właśnie z Citizens zagrają w niedzielę. Czy została wywieszona biała flaga?

Mimo kłopotów Liverpoolu to wciąż wielki szlagier Premier League. To właśnie Liverpool i Man City zdominowały angielski futbol w ostatnich sezonach. City częściej rządziło w lidze, a The Reds mieli swoje sukcesy w Champions League – trzy finały, z czego jeden wygrany. Tego trofeum wciąż brakuje w gablocie Obywateli. Czas nie stoi jednak w miejscu i każdy sezon to nowe rozdanie. Wiele wskazuje na to, że w trwających rozgrywkach na czele stawki na mecie nie musi znaleźć się ten duet. O ile Manchester City radzi sobie świetnie jak zawsze, o tyle Liverpool jest cieniem samego siebie.

Po ośmiu kolejkach podopieczni Kloppa mają mało ekskluzywny bilans 2-4-2. Gdy do tego dorzucimy fakt, że jedno z tych zwycięstw odniesione zostało bardzo fartownie, dzięki bramce w ostatnich sekundach, to mamy naprawdę marną całość. Pocieszające w tym wszystkim dla kibiców Liverpoolu może być to, że po klęsce 1:4 z Napoli w Lidze Mistrzów, potem udało się odnieść trzy zwycięstwa. Brak awansu do 1/8 finału dopełniłby obrazu nędzy i rozpaczy. To najpewniej się jednak nie wydarzy. By podreperować sobie humoru liverpoolczycy rozbili w środę Rangersów aż 7:1. To już druga taka kanonada wicemistrzów Anglii w tym sezonie. W lidze roznieśli 9:0 Bournemouth. Klopp zapewne zamieniłby ten wynik na osiem zwycięstw 1:0.

Co jednak w tym wszystkim najciekawsze, sezon The Reds zaczęli bardzo obiecująco. Tarcza Wspólnoty nie jest może trofeum najwyższej rangi w Anglii, ale pokonanie Manchesteru City w bezpośrednim meczu to przyjemny promyk nadziei na udaną kampanię. Zamiast tego jest sześć strat punktów na osiem kolejek, a do niedzielnego meczu Liverpool przystępuje z serią trzech meczów bez wygranej w Premier League.

I pomyśleć, że po tamtym lipcowym meczu o Tarczę dywagowano, że Darwin Nunez będzie lepszym transferem niż Erling Haaland. Urugwajczyk strzelił jedną z bramek, a The Reds wygrali. Haaland zmarnował dogodną sytuację, uderzając w poprzeczkę, a Citizens po raz drugi z rzędu przegrali prolog sezonu – rok wcześniej z Leicester. Minęły ponad dwa miesiące i Haaland ma 15 goli po 9 kolejkach, śrubując jakieś absurdalne rekordy. Nunez zdobył 2 bramki i zanotował kretyńską czerwoną kartkę. Przewidywania niektórych rozjechały się z rzeczywistością w dwóch różnych kierunkach.

Ale bezpośredni mecz to inna sprawa. Nikt nie uważa przecież, że potencjał Liverpoolu oddaje 11. miejsce w lidze. Zespół Kloppa musi się podnieść. I naprawdę nie jest to całkowicie wykluczone, że zrobi to w niedzielę na Anfield, gdy przyjedzie tam teoretycznie najsilniejszy z ligowych rywali. I nigdzie nie jest powiedziane, że znów Nunez nie strzeli gola, a Haaland nie zmarnuje sytuacji. To tylko futbol, który tak często wymyka się rozumowi.

Bo gdyby patrzeć jedynie przez pryzmat rozumu, to po prostu trzeba przyznać trzy punkty ekipie Pepa Guardioli, która z bilansem 7-2-0 ogląda tylko plecy Arsenalu. Bilans bramkowy 33-9 robi piorunujące wrażenie, ale gdy masz w zespole takiego predatora jak Haaland, to wszystko staje się łatwiejsze. A przecież i bez niego Citizens taśmowo zdobywali tytuł mistrza Anglii.

Klopp zresztą na przedmeczowej konferencji prasowej wypowiadał się o przeciwniku w samych superlatywach. Podkreślał, że uwielbia każdy mecz, ale te z City są szczególne, bo to fantastyczna drużyna bez słabych punktów, o niebo lepsza niż Rangersi, zatem nawet jeśli nastroje w zespole się poprawiły, to nikt w Liverpoolu nie jest tak głupi, by sądzić, że to co wystarczyło na wicemistrza Szkocji, wystarczy w niedzielę na maszynkę Guardioli. Klopp nie odniósł się do kwestii zdrowotnych, a w jego drużynie jest kilka znaków zapytania. Jeden z podstawowych to Trent Alexander-Arnold. Złośliwi powiedzą pewnie, że dla Liverpoolu lepiej byłoby, gdyby Anglik odpoczął sobie od piłki, bo jego gra ostatnio jest tragiczna. Z podstawowych graczy z kontuzjami zmagają się ponadto Joel Matip, Naby Keita i Luis Diaz. Ten ostatni granie ma z głowy na dłuższy czas.

Po stronie Manchesteru City Guardiolę martwić może przede wszystkim uraz Kyle’a Walkera. Brakiem Johna Stonesa czy Kalvina Phillipsa nikt się raczej nie przejmuje. W ofensywie prawdopodobnie wszyscy zdrowi i gotowi, więc biada obrońcom The Reds, którzy nie są w zbyt dobrej formie.

W ubiegłym sezonie oba ligowe starcia gigantów Premier League kończyły się remisami 2:2 po pasjonujących wręcz spotkaniach. Liverpool dodatkowo triumfował w półfinale FA Cup – znów po wielkim meczu (3:2). I na kolejny meczycho liczymy, szczególnie, że spotkanie rozpocznie się w trakcie hiszpańskiego El Clasico i dla wielu fanów oznaczać to będzie konieczność wyboru. My polecamy jednak stream live z Real – Barca w Unibet TV, a na większym ekranie angielski szlagier prosto z Anfield. Początek o 17:30.

Related Articles