Skip to main content

To drugi mecz z rzędu, który Lech Poznań remisuje 0:0. Mistrz Polski długimi fragmentami próbował przebić mur głową. Niby stworzył więcej okazji od Hapoelu Beer Szewa, ale to goście mieli taką patelnię, że aż wstyd czegoś takiego nie wykorzystać.

To taki mecz, po którym trudno Lecha jednoznacznie ocenić. Z jednej strony piłkarze próbowali kreować sytuacje, prowadzić grę, oddali dużo więcej strzałów na bramkę rywali i bardziej zasłużyli na zwycięstwo. Z drugiej natomiast można było mieć wrażenie, że w wielu akcjach ofensywnych popełniali dziwne i irytujące błędy, podejmowali złe decyzje, a do tego niezwykle łatwo można ich było ugryźć jakąś prostą kontrą i aż dziwne, że goście z Izraela wyjeżdżają z zerowym kontem. Lech nie za szybko “kasował” rywali, gdy ci przejęli piłkę. Hapoel nie oddał ani jednego celnego strzału na bramkę Filipa Bednarka, ale niech to nie świadczy o tym, że zagrali bardzo słabe spotkanie. Brakowało im decyzyjności w ostatnim momencie akcji, bo Lech zostawiał naprawdę dużo miejsca. Nie wiadomo jakim cudem Astrit Shelmani nie trafił w bramkę z czterech metrów. Tomer Hemed też miał w pierwszej połowie groźną okazję, ale też nie trafił w ogóle w bramkę.

Żeby nie było – Lech nie zasłużył znowu na taką krytykę, bo nie ulega wątpliwości, że był w tym spotkaniu po prostu zespołem lepszym. Z tym, że… nie tworzył nie wiadomo jak znakomitych szans. Nie przypominał też wyrachowanej ekipy, która niedawno zlała Austrię Wiedeń 4:1. Lechici byli dobrze blokowani albo trafiali prosto w Glazera. Ten obronił kilka strzałów, ale w żadnym nie musiał wykazywać się jakimiś ponadprzeciętnymi umiejętnościami. Velde dwa razy uderzył mu na dość łatwe interwencje, Ishak też, podobnie Filip Marchwiński z główki, gdy akurat posłał piłkę w środek bramki, idealnie na taką paradę “na notę”. To więc nie jest tak, że Lech miał jakieś nieziemskie okazje. Najlepszą i tak miał Shelmani z Hapoelu. Cztery metry do bramki, piłka na nodze, wyprzedzony i wyraźnie spóźniony Kwekweskiri. A zawodnik z Izraela nie trafił nawet w bramkę. Duża to sztuka strzelić obok słupka z takiej pozycji i z leżącym już bramkarzem.

Lech Poznań niby więc był zespołem lepszym i bardziej zasłużył na trzy punkty, ale trzeba pamiętać właśnie o tej doskonałej okazji gości, a także dużo lepszej w ich wykonaniu drugiej połowie, gdzie chyba zobaczyli, że Polacy zostawiają sporo miejsca i warto by coś takiego wykorzystać. Wynik jest rozczarowujący, ale gra nie była jakaś totalnie bezbarwna i nijaka. Po prostu brakowało “czegoś”. Tej jednej akcji, żeby przepchnąć wygraną. Magomeda-Szapi Sulejmanow nie mógł postraszyć Lecha, bo nawet nie dostał pozwolenia na wjazd do naszego kraju. Rosjanie bowiem mają zakaz wjazdu do Polski i żaden piłkarz nie stanowi wyjątku. Musiał więc zostać w domu i oglądać mecz w telewizji. Jeśli zapomniał i włączył go na przykład dopiero w drugiej połowie albo nie zrobił tego wcale, to lepiej dla niego. Czas zaoszczędzony. Powinien podziękować, a nie się bulwersować.

Krótko, bo tu nawet nie ma specjalnie o czym pisać. Szkoda tych punktów, ale sytuacja Lecha i tak jest w tej chwili niezła, bo zajmuje w swojej grupie drugie miejsce. Teraz najważniejsze jest to, by nie przegrał w Izraelu i nie dał się przeskoczyć Hapoelowi, bo Villarreal jest już zdecydowanie poza zasięgiem.

Related Articles