To były pierwsze derby Manchesteru dla Erlinga Haalanda i od razu je sobie zawłaszczył. Popisał się imponującym bilansem trzech bramek i dwóch asyst, a Manchester City rozbił swojego sąsiada aż 6:3.
Były to 187. derby Manchesteru i proszę sobie wyobrazić, że jeszcze nigdy nie padło w nich aż tyle bramek. Nawet wówczas, gdy wyniki przypominały raczej inną dyscyplinę sportu, to spotkania czerwonego i niebieskiego Manchesteru nigdy nie obfitowały w specjalnie dużą liczbę trafień. Kilka razy w historii było ich po sześć czy siedem, między innymi w pamiętnym spotkaniu na Old Trafford, gdy ekipa Manciniego wygrała 6:1, a Mario Balotelli pokazał koszulkę: “Why always me”. Siedem bramek oglądaliśmy też, kiedy Michael Owen strzelił swojego najsłynniejszego gola w koszulce United – na 4:3 w 96. minucie. Jednak dziewięć bramek… Tyle nie było nigdy!
To, jak wielka to była kompromitacja, najlepiej oddają słowa Erika ten Haga na temat Cristiano Ronaldo: – Nie wprowadziłem go na boisko z szacunku dla jego wielkiej kariery i dla samego Cristiano. Holenderski trener nie chciał wpuszczać Portugalczyka przy wyniku 1:4 czy 1:5, bo jego zdaniem byłby to wstyd. Zwycięzca i tak był już przesądzony, a wielokrotny zdobywca Złotej Piłki i trofeum Ligi Mistrzów po prostu nie zasłużył na to, żeby firmować ten blamaż swoją twarzą. To dość ciekawa perspektywa. Ten Hag powiedział, że wolał wpuścić wracającego po kontuzji Anthony’ego Martiala, który tych minut potrzebował. Francuz się sprawdził, bo w końcówce zmniejszył rozmiary porażki z 1:6 na 3:6 i wynik derbów wygląda już trochę inaczej.
Pierwsza połowa to był popis siły gospodarzy. 4:0 to najniższy wymiar kary, bo śmiało mogło być 6:0 lub 7:0. Oprócz bramek Fodena i Haalanda, w słupek z rzutu wolnego trafił Ilkay Gundogan. Była też jedna akcja, w której The Citizens oddali trzy strzały z rzędu – Haaland, De Bruyne i Bernardo Silva (jeszcze przy 0:0). Raz David de Gea obronił też strzał De Bruyne zza szesnastki. City atakowało skrzydłami i już w 23. minucie po żółtej kartce na koncie mieli boczni obrońcy United – Diogo Dalot i Tyrell Malacia. Erling Haaland do przerwy miał dwie bramki i asystę, a skończył mecz z hat-trickiem i dwiema asystami. Warto odnotować kolejną kosmiczną asystę De Bruyne. Drugą piłkę po meczu zabrał kumpel Haalanda – Phil Foden. Wychowanek City zdobył swojego pierwszego hat-tricka dla klubu. Norweg to natomiast fenomen. To, co wyprawia przechodzi ludzkie pojęcie. Stał się pierwszym piłkarzem, który zdobył trzy hat-tricki z rzędu w Premier League w meczach u siebie.
Sprowadzenie Manuela Akanjiego było strzałem w dziesiątkę. Szwajcar nie tyle okazał się uzupełnieniem składu, co jest w tym momencie… najlepszym stoperem w drużynie. Tak, tak, to prawda. W derbach czyścił konkretnie i nawet wyprowadzał odważnie piłkę, przebijając się na połowę rywali. Zaskakującą parę stoperów stworzył z Nathanem Ake, a więc środkowym obrońcą, który zachwycał z kolei na początku sezonu. Kiedy zszedł w 20. minucie z kontuzją na St’ James Park, to defensywa City zaczęła się gubić. John Stones i Ruben Dias nie dawali sobie rady z zawodnikami Srok i stracili w 25 minut pierwszej połowy dwie bramki. Dlatego wracający po kontuzji Laporte i Ruben Dias siedzieli na ławce, a grali Ake z Akanjim. Świetny mecz (może najlepszy w City) zaliczył też Jack Grealish. Chociaż skończył bez liczb, to szalał na lewym skrzydle. Diogo Dalot zrobił na nim żółtą kartkę już w 2. minucie, a potem przez cały mecz musiał uważać.
Czy są jakieś pozytywy z perspektywy United? Na pewno wejście Martiala, który po kontuzji pokazał, że może być napastnikiem numer jeden, jak w pre-seasonie. Luke Shaw także przypomniał, że Tyrell Malacia nie musi być pewny miejsca w składzie. I to tyle. Reszta to bolesna weryfikacja poziomów sportowych. Guardiola w 75. minucie zrobił… poczwórną zmianę. Przy wyniku 6:1 The Citizens trochę spuścili z tonu i to kosztowało ich dwie stracone bramki. Guardiola pewnie na ten temat w szatni trochę sobie pogadał…