Derby północnego Londynu elektryzują publiczność nie tylko w stolicy Anglii, niezależnie od miejsc zajmowanych aktualnie przez obie drużyny. Ale sobotnie starcie Arsenal – Tottenham jest również meczem na szczycie Premier League.
Takiej sytuacji nie było już bardzo dawno. W lidze zdominowanej przez Manchester City, Liverpool czy Chelsea ekipy z północnego Londynu, a szczególnie Arsenal, odgrywały ostatnio rolę drugoplanową. Wciąż w Big Six, ale głównie z nadziejami na załapanie się do czwórki – nic poza tym. Ten sezon może jednak to zmienić. Po siedmiu kolejkach Arsenal jest na czele, a Tottenham traci punkt i zajmuje 3. miejsce. Dwójkę sobotnich rywali rozdziela mistrz kraju, czyli Citizens.
Wygląda na to, że sternicy klubów z północnego Londynu postawili na właściwych ludzi. Mikel Arteta miał w Arsenalu trudne momenty. Kilka razy wydawało się, że podzieli los poprzednika, czyli Unaia Emery’ego, żegnając się ze stanowiskiem. Ale Arsenal wykazał się cierpliwością. Arteta systematycznie przebudowywał zespół na swoją modłę. Ze składu, który zastał prawie 3 lata temu, został już mało kto. Ale ta przebudowa dziś, z perspektywy obecnego miejsca Kanonierów, jawi się jako niezbędny proces.
Z kolei Tottenham w trakcie poprzedniego sezonu zwolnił Nuno Espirito Santo, stawiając na Antonio Conte. Impulsywny, ekspresyjny Włoch już w niejednym miejscu pracy dał się poznać jako dobry fachowiec. Przeważnie jednak z powodu „krótkiego lontu” jego praca nie trwa przesadnie długo. Progres Spurs pod wodzą byłego szkoleniowca Interu widać jednak gołym okiem. Strzałem w dziesiątkę okazały się też niektóre transfery – Cristian Romero, Dejan Kulusevski czy Richarlison stanowią ważne punkty drużyny. A to nie koniec, bo lato w północnym Londynie było naprawdę gorące. Z Interu do Tottenhamu trafił Ivan Perisić, a z Barcelony udało się wypożyczyć Clementa Lengleta. Duże nadzieje wiązane są też z Yvesem Bissoumą z Brighton. Tak owocnego polowania nie przeprowadził nawet Arsenal, choć transfery Gabriela Jesusa i Oleksandra Zinczenki z Man City okazały się strzałami w dziesiątkę.
W zeszłym sezonie Kanonierzy i Koguty skutecznie bronili swoich twierdz. Arsenal we wrześniu 2021 roku pokonał Tottenham 3:1. Co ciekawe, drużyna Artety przystępowała do tego meczu na ostatnim miejscu w tabeli, a ekipa Espirito Santo na pierwszym! Majowy rewanż wygrali Spurs, nie zostawiając złudzeń – było 3:0. Tamta wygrana miała ogromne znaczenie dla walki o 4. miejsce w lidze. Finalnie rzutem na taśmę tę walkę przegrał Arsenal i po raz kolejny Ligę Mistrzów piłkarze tego klubu oglądają w telewizji. Tottenham rywalizuje w elicie, choć ostatnia porażka 0:2 ze Sportingiem była dla kibiców Kogutów niepokojąca. Grupa nie jest jednak przesadnie trudna – oprócz Portugalczyków są tam jeszcze Eintracht Frankfurt i Olympique Marsylia.
Jeśli North London Derby to można spodziewać się bramki Harry’ego Kane’a. Anglik zaczynał swoją karierę w grupach młodzieżowych Arsenalu. Tam się jednak nie przebił, przeszedł do Tottenhamu, gdzie stał się gwiazdą ligi. W bezpośrednich starciach regularnie jest katem Arsenalu. W dodatku Kane jest po prostu w bardzo dobrej formie i w klasyfikacji strzelców Premier League ustępuje tylko niesamowitemu Erlingowi Haalandowi. Defensywa The Gunners ma się kogo obawiać. Neutralizacja tego zagrożenia wydaje się być połową sukcesu. Inna sprawa, że do formy strzeleckiej wraca Son. Koreańczyk zaczął sezon od strzeleckiego „zatwardzenia”, ale przed reprezentacyjną przerwą strzelił hat-tricka i przypomniał, że jest przecież jednym z dwóch królów strzelców poprzedniego sezonu.