Lech Poznań zdobył pierwsze punkty Lidze Konferencji i to od razu trzy! To był mecz, który należało wygrać, myśląc o wyjściu z grupy. Mistrz Polski pokonał u siebie 4:1 Austrię Wiedeń i wskoczył na drugą pozycję w grupie C. Zaimponował zwłaszcza w drugiej połowie.
Porażka z Austrią Wiedeń zdecydowanie skomplikowałaby sytuację w grupie. Trzeba ogrywać bezpośrednich przeciwników w walce o awans i to na własnym obiekcie. Lech to zadanie zrealizował, do tego to mocno podbijając sobie bilans bramkowy. To też jest przecież ważne, bo w przypadku porażki w Wiedniu i późniejszej równej liczbie punktów – będą decydowały mecze bezpośrednie, a tu Lech ma nad Austriakami na razie przewagę +3. Reszta spotkań ułożyła się tak korzystnie, że Polacy z trzema punktami są teraz na drugim miejscu. Villarreal ograł Hapoel Beer Shevę, ma sześć punktów i lideruje. Zespół z Izraela ma tylko punkcik, który zdobył za remis z Austrią Wiedeń w pierwszej kolejce.
Wygranie grupy daje bezpośrednią przepustkę do 1/8, natomiast drugie miejsce to jeszcze jeden dodatkowy mecz w 1/16. Teraz Lecha czekają dwa mecze z rzędu z Hapoelem, z czego pierwszy jest u siebie. Nie można krytykować mistrza Polski za to, że wygrał spotkanie w fazie grupowej pucharów 4:1. Wszystko jednak nie przyszło tak łatwo, jak wskazuje wynik. Kluczowe były przede wszystkim trzy rzeczy: obroniony rzut karny przez Filipa Bednarka, wyjście na drugą połowę z dużo większym animuszem, pressingiem i zaangażowaniem oraz rola, jaką wnieśli zmiennicy – Douglas ustabilizował lewą obronę po elektrycznym występie Pedro Rebocho, Murawski dał jakość w środku pola, wchodząc jeszcze przy wyniku 1:1, a Velde zdobył dwie bramki. Nawet Filip Marchwiński pokręcił trochę przez 20 minut.
Ponad 20 tysięcy kibiców pojawiło się na stadionie przy Bułgarskiej, spora część była też w tym samym miejscu, gdy Rafał Murawski pakował gola z tymże przeciwnikiem 14 lat temu. Austria Wiedeń to szczęśliwy rywal dla Lecha – wówczas było 4:2, co dało pierwszą, pamiętną przygodę jeszcze wtedy w Pucharze UEFA. Teraz 4:1 i bardzo pewny pierwszy krok w stronę awansu do fazy pucharowej Ligi Konferencji. Austriacy mogli się tylko dziwić, że znów w protokole meczowym znalazło się nazwisko Murawski. Szczególnie imponująca w wykonaniu Lecha była druga połowa. Mistrz Polski był tam dużo lepzy, wygrał drugie 45 minut 3:0 i nie pozwolił przeciwnikowi na oddanie ani jednego celnego strzału. Filip Bednarek nie musiał być już bohaterem, jak to miało miejce w pierwszej połowie.
No właśnie, bo kluczowym momentem tego meczu była obroniona jedenastka podyktowana po bardzo głupim faulu Rebocho. Bednarek wspominał później w wywiadzie dla TVP Sport, że miał rozpisanych poszczególnych zawodników i ucieszył się, że to akurat Fischer podszedł do jedenastki, bo był niemal pewien, że uderzy w jego lewo. Widać było po bramkarzu od razu, że w ciemno chce iść właśnie w tę stronę i nie reaguje, nie czeka, nie kombinuje. Mieliśmy 36. minutę spotkania i Austria mogła wówczas objąć prowadzenie 2:1, a wtedy to już kto wie, jakby się to wszystko zakończyło… Podsumowując – w Lechu nie zawodzą liderzy. Przede wszystkim Michał Skóraś i Mikael Ishak znowu dołożyli po sztuce, a Kristoffer Velde upodobał sobie strzelanie i asystowanie w pucharach.
Jeszcze raz wielkie brawa za drugą połowę i reakcję na pierwsze 45 minut. Brawa za skuteczność (cztery strzały celne i trzy gole w drugiej połówce) i przede wszystkim za to, że 4:1 to nie żaden fuks. To był po prostu dobry mecz Lecha Poznań i miły czwartek dla polskich kibiców. Na pewno od gry Kolejorza nie bolały oczy i wyglądało to efektownie.