Mamy to! Polacy po raz trzeci z rzędu zagrają w finale mistrzostw świata i po raz trzeci z rzędu mogą tę imprezę wygrać! Jak zawsze, na naszej drodze stanęła Brazylia, choć tym razem w półfinale. O złoto zagramy z Włochami, którzy gładko przejechali się po Słoweńcach.
Pamiętacie te czasy, kiedy za żadne skarby nie mogliśmy pokonać Brazylii? Na szczęście to już tylko odległa historia! Starcia z reprezentacją Canarinhos to siatkarski klasyk. Od 2006 r., kiedy Polska wróciła do siatkarskiej czołówki, co mundial mierzymy się z Brazylijczykami na różnych etapach turnieju. W 2006 r. było to w wielkim finale, gdzie rywale sprawili nam lanie (przegrane sety do 12, 22, 17). Na kolejnych mistrzostwach świata obie drużyny rywalizowały na etapie drugiej fazy grupowej. Wówczas ponownie górą byli Brazylijczycy, pokonując nas 3:0. Ostatecznie wygrali tam cały turniej i był to dla nich trzeci złoty medal z rzędu. Po czterech latach Polacy przerwali ich hegemonię. Spotkali się z Brazylią w finale i wygrali 3:1. Podobna sytuacja miała miejsce w 2018 r., gdzie także pokonaliśmy 3:1 drużynę z „Kraju Kawy”. Na tegorocznym mundialu reprezentacje spotkały się szybciej, bo na ostatniej prostej do finału. Jaki był przebieg tego półfinału?
Polska 3:2 Brazylia (23:25, 25:18, 25:20, 21:25, 15:12)
Mecz rozpoczęli dobrze Biało-Czerwoni. Po skutecznym ataku Kamila Semeniuka, kontrze Aleksandra Śliwki oraz punktowym bloku prowadziliśmy trzema „oczkami” (5:2). Od początku spotkania w brazylijskiej drużynie dobrze spisywał się Ricardo Lucarelli. Jego atak z lewej strony oraz błąd Polaków sprawiły, że na tablicy wyników pojawił się remis 8:8. Lucarelli nie wstrzymywał ręki także w polu serwisowym. Jego as dał Brazylii minimalne prowadzenie (10:11). Rywale dobrze bronili, podbijali nasze pierwsze ataki, a nasza skuteczność bardzo mocno spadła (17:19). Polacy ruszyli w pogoń za przeciwnikami. Przy stanie 19:23 zrobiło się niebezpiecznie. Po akcji Yoandy’ego Leala Canarinhos mieli piłkę setową (23:24), ale nasi dzielnie walczyli. W tym momencie zrobiło się gorąco w „Spodku”. Po kapitalnej akcji naszej drużyny, w której Semeniuk ofiarnie obronił piłkę, Kurek wystawił sposobem dolnym, a Śliwka wybił piłkę po bloku, mieliśmy remis 24:24. Nie trwało to jednak długo, bowiem Brazylijczycy wzięli challenge. Po analizie okazało się, że zanim piłka po ataku Śliwki spadła na boisko, nasz zawodnik dotknął siatki i set zakończył się zwycięstwem gości (23:25).
Kibice mieli nadzieję, że ta minimalna przegrana napędzi jeszcze bardziej Biało-Czerwonych. Tym razem po wyrównanym początku szybko zbudowali trzy „oczka” przewagi (9:6). Gdy podwójny blok zatrzymał Wallace’a, to drużyny dzielił czteropunktowy dystans (14:10). Polakom zdobywanie punktów przychodziło z łatwością. Zdobyli pięć „oczek” z rzędu i po błędzie podwójnego odbicia przez Bruno Rezende, prowadzili 17:10. Brazylijczycy próbowali jeszcze zmniejszyć dystans, ale było już za późno. Na szczęście. Blok Jakuba Kochanowskiego na Lealu zakończył drugą partię i doprowadził do remisu w całym meczu (25:18).
Początek trzeciej partii należał do Brazylii. Po tym jak Falvio wykorzystał piłkę przechodzącą, było 3:5. Decydującym momentem w tej odsłonie było doprowadzenie do remisu przez Polaków (12:12). Chwilę potem Kamil Semeniuk skończył dwa kontrataki i prowadziliśmy dwoma punktami (15:13). To był kolejny dobry set w wykonaniu Biało-Czerwonych. Złapali swój rytm i przejęli kontrolę nad grą (18:14). Trio Kurek, Semeniuk, Śliwka wzięło na siebie ciężar zdobywania punktów (23:18). Mateusz Bieniek dynamicznym atakiem ze środka doprowadził do piłki setowej. Dwie Brazylijczycy obronili, ale za trzecim razem seta zakończył Semeniuk. Kolejna partia wygrana z dużym zapasem punktowym. Cisza prze burzą?
Polakom brakowało już tylko (albo aż) jednego seta do zakończenia półfinału. Chociaż w początek partii lepiej weszli Brazylijczycy (1:3), to potem na minimalne prowadzenie wyszli Polacy (9:7; 11:9). Niestety straciliśmy trzy punkty z rzędu i po kontrze Lucarelliego przeciwnicy prowadzili (14:16). Bardzo dobrze spisywał się Bruno Rezende, który już na stałe zastąpił Fernando. Kolejny przestój zdarzył się Polakom przy stanie 16:16. Brazylijczycy złapali wiatr w żagle i zdobyli pięć „oczek” z rzędu (18:23). Przy serwisach Kochanowskiego strata zmalała do dwóch punktów (21:23). Było blisko, ale… jednak daleko. W ostatniej akcji tej odsłony Semeniuk nie oszukał brazylijskiego bloku (21:25) i o awansie do finału decydował tie-break.
Decydująca odsłona zaczęła się od dwupunktowego prowadzenia Polaków (0:2). Szybko jednak Brazylijczycy wyrównali (3:3). Za chwilę miała miejsce identyczna sytuacja. Po ataku Kurka z prawego skrzydła Polacy prowadzili 7:4. Zaraz jednak Rodrigo zatrzymał go pojedynczym blokiem, potem Kurek dostał niedokładną wystawę i znowu był remis (7:7). Kilka minut później Kurek pomylił się znowu i zrobiło się nieprzyjemnie. Canarinhos objęli prowadzenie (10:11). Nieubłaganie zbliżał się koniec tie-breaka. Czekała nas ekscytująca i nerwowa końcówka. W najważniejszym momencie ręka nie zadrżała Śliwce i mieliśmy meczbola (14:12). Wykorzystaliśmy go za pierwszym razem. Semeniuk odrzucił Brazylijczyków od siatki tak skutecznie, że nie wyprowadzili już żadnej akcji.
Oczywiście na koniec garść statystyk. Zawodnicy obydwu drużyn ryzykowali w polu serwisowym. Niestety w obu przypadkach skończyło się na większej liczbie zepsutych zagrywek (po 19 każdy z zespołów) niż asach serwisowych (po trzy każda z drużyn). Świadczy to o tym, że w polu serwisowym rywalizacja była wyrównana. Gra blokiem była na podobnym poziomie. Polacy 10 razy zablokowali rywali, a Brazylijczycy ośmiokrotnie. W całym spotkaniu Biało-Czerwoni popełnili 34 błędy, a Canarinhos 30. W polskiej ekipie najlepiej zapunktowali Bartosz Kurek (24) oraz Kamil Semeniuk (23). Obydwaj atakowali ze skutecznością 52%. W porównaniu do poprzedniego meczu, kapitan reprezentacji Polski nie zepsuł żadnej zagrywki, a w polu zagrywki stawał 16 razy. Raz popisał się asem serwisowym. Po jednej punktowej zagrywce dołożyli także Jakub Kochanowski oraz Mateusz Bieniek. Biało-Czerwoni wygrali z Canarinhos 3:2 i zameldowali się po raz trzeci z rzędu w finale mistrzostw świata. Tam zmierzą się z reprezentacją Italii, która w swoim półfinale bez większych problemów pokonała Słowenię 3:0.
Włochy – Słowenia 3:0 (25:21, 25:22, 25:21)
Dużo mniej emocji było w drugim półfinale, gdzie Włosi bez problemu pokonali Słoweńców. We włoskiej ekipie najlepiej spisali się Lavia i Romano, którzy zdobyli odpowiednio 15 i 12 punktów. Podobnie jak Polska i Brazylia, Włochy i Słowenia w polu zagrywki utrzymały remis. Obydwie reprezentacje ustrzeliły po dwa asy serwisowe oraz popełniły po dziesięć błędów. Minimalnie blokiem lepiej zagrali Słoweńcy (10:9). Współgospodarz mundialu także więcej popełnił ogólnych błędów (24:17). Sam praktycznie oddał seta rywalom.
Finał między Polską a Włochami rozpocznie się o 21:00. Czy po dwóch pięciosetowych bataliach z rzędu starczy Biało-Czerwonym sił na obronienie tytułu? Może być trudno, bo Włosi są w gazie. W ćwierćfinale pokonali 3:2 mistrzów olimpijskich, a w półfinale nie namęczyli się za bardzo. W tym sezonie dwukrotnie w Lidze Narodów mierzyliśmy się z Italią. W meczu fazy grupowej przegraliśmy 1:3, a w spotkaniu o brązowy medal triumfowaliśmy 3:0. Wiadomo, że finał MŚ to inna kategoria wagowa, ale w „Spodku” już nie takie „cuda” się działy. Trzy godziny wcześniej o brązowy medal powalczą reprezentacje Brazylii oraz Słowenii.