Skip to main content

Czy można wygrać spotkanie 4:1 i się przy tym skompromitować, żeby na koniec piłkarzy żegnały gwizdy i buczenie? Lech pokazał, że można, bo na własne życzenie doprowadził do dogrywki. Raków Częstochowa za to dopełnił formalności i spokojnie awansował do fazy play-off.

Raków Częstochowa – Spartak Trnava 1:0
Zaczniemy od tego, co jest dużo przyjemniejsze. Raków w II rundzie pokonał w dwumeczu Astanę 6:0, a teraz w III Spartaka Trnavę 3:0. Defensywny bilans Rakowa w dwóch edycjach Ligi Konferencji jest więcej niż imponujący. Na 10 spotkań jest to aż dziewięć czystych kont! W rewanżu wicemistrz Polski po prostu zrobił to, co miał zrobić. Nie dość, że spokojnie obronił przewagę uzyskaną na Słowacji, to jeszcze wygrał po bramce Władysława Koczerhina i dopisał sobie dodatkowe rankingowe punkty. Częstochowianie mogli objąć prowadzenie już w 11. minucie po bardzo ładnej akcji i strzale Tudora, który jednak minimalnie minął prawy słupek bramki. Trzy minuty później brak VAR-u uratował gości przed podyktowaniem jedenastki. Gutkovskis uderzył prosto w rękę jednego z obrońców, ale źle ustawiony w tej sytuacji arbiter nie zauważył tego przewinienia, a na tym etapie nie ma możliwości skorzystania z powtórek.

Spartak miał swoją okazję po złym wyprowadzeniu piłki przez Trelowskiego, który za krótko ją wybił. Później jednak naprawił swój błąd i zatrzymał strzał Milana Ristowskiego. Jeszcze jedną dobrą okazję po strzale zza szesnastki miał Patryk Kun. Była to solidna bomba posłana po interwencji obrońców przy rzucie rożnym, ale uderzył prosto w Dominika Takaca. W drugiej połowie goście mieli jedną naprawdę groźną kontrę, ale w fatalnym stylu wykończył ją Ristowski, który z 10 metrów strzelił gdzieś w okolice banerów reklamowych nad kibicami. Oprócz tej okazji, już niewiele ze strony Spartaka się działo. Nie oddali nawet jednego celnego strzału na bramkę Trelowskiego. Raków też nie robił zbyt wiele, bo i wcale tego nie potrzebował. Był stały fragment i niezłe uderzenie Iviego Lopeza z rzutu wolnego, ale generalnie wystarczyła jedna składna akcja, w której Gutkovskis oszukał dwóch rywali, a później podał do Iviego Lopeza, ten znalazł jeszcze Koszerhina i mieliśmy 1:0. Spokojny awans Rakowa, który teraz zmierzy się ze Slavią Praga. Jeśli awansuje, to będzie to duża sprawa dla polskiej piłki.

Lech Poznań 4:1 Vikingur Reykjavik
Nawet sam początek meczu był dla Lecha wstydliwy. Niby coś tam próbował, ale tak nieudolnie, że Vikingur miał dwie naprawdę świetne okazje, żeby wyjść na prowadzenie. Dopiero po 32 minutach Lech zrobił pierwszą, konkretną akcję. Velde dograł ze skrzydła do Ishaka, a ten oderwał się od obrońcy i uderzył silnie po długim rogu. Później swoje trafienie dołożył sam Velde i trochę ośmieszył się celebracją, w której to uciszał hejterów. Jakby nie wiedział, jak beznadziejnie wyglądał w poprzednich spotkaniach… Końcówka spotkania to istny dramat, marnowanie kolejnych szans na potęgę, nieudolne kontry, które byłyby wstydliwe nawet dla chłopaków na gierce orlikowej, a co dopiero dla mistrzów Polski… A potem Danijel Djuric zszokował cały stadion w Poznaniu, kiedy z kilku metrów wpakował piłkę do pustej bramki po bardzo ładnej akcji gości. No i mieliśmy niespodziewaną dogrywkę. Tam Filip Marchwiński ładnym uderzeniem dał trochę spokoju. Portugalczyk Alfonso Sousa zmarnował jeszcze rzut karny, jednak potem się zrehabilitował i w innej akcji trafił na 4:1.

Niby wynik wysoki, ale… no właśnie. Gra mistrzów Polski pozostawia wiele do życzenia. Lech jest szczególnie krytykowany za to, co zrobił w końcówce podstawowego czasu. Kiedy trzeba było całkowicie zamknąć dwumecz i wykorzystać jedną z mnóstwa okazji, które były możliwe dzięki hektarom miejsca, to każda z nich była konsekwentnie marnowana. Lech musiał grać dodatkowe 30 minut przez własną głupotę. Dobrze ten mecz opisuje określenie “kuriozalny”, bo z jednej strony było przecież 4:1, ale z drugiej piłkarzy żegnały gwizdy i ogromna krytyka. Po 90 minutach było 2:1 i gdyby nie zmieniona formuła o nieliczących się już przy remisie bramkach na wyjeździe, to Lech pożegnałby się z pucharami i byłby to jeden z najbardziej frajerskich występów w historii polskich europucharów. Awansował do kolejnej rundy, w której zmierzy się z Dudelange, ale sam awans jest tutaj tym, z czego należy się cieszyć, bo gra była chaotyczna i oparta głównie na indywidualnych umiejętnościach. Ambitni Islandczycy otrzymali za to… owacje na stojąco od poznańskiej publiczności.

Related Articles