Skip to main content

3:2 to ulubiony wynik West Hamu w tym sezonie. Tak skończył się ich spektakularny mecz z Liverpoolem, a teraz również tyle pokonali Chelsea. "Młoty" w efektowny sposób wróciły na zwycięską ścieżkę.

7 listopada West Ham przerwał serię Liverpoolu, która wynosiła 25 kolejnych meczów bez porażki. To do tej pory jedyna porażka "The Reds" nawet nie tyle w lidze, co w całym sezonie. Tamto zwycięstwo na London Stadium było ważne i efektowne. "Młoty" wyprzedziły wtedy nawet Liverpool w tabeli, lądując na trzecim miejscu. Później pojawił się mały kryzys i brak wygranej w Premier League w trzech kolejkach – najpierw wyjazdowa porażka 0:1 z Wolverhampton, przegrana 1:2 na Etihad Stadium i 1:1 z Brightonem u siebie, gdzie West Ham stracił trzy punkty w samej końcówce. TOP3 się oddaliło, a trzeba było oglądać się za plecy, gdzie czaili się: Arsenal, Tottenham czy Man United. Dziś jest już pewne, że West Ham czwartą pozycję obronił.

A obronił… w spektakularny sposób, bo pobił przecież zwycięzcę Champions League i lidera Premier League. I to mimo tego, że przegrywał już przecież 0:1, później 1:2, a mecz nie układał się dla nich korzystnie – po drodze do tego zwycięstwa stracili najpierw Bena Johnsona, a później Kurta Zoumę, ale formacją defensywną będą się martwić w następnej kolejce… Mecz ten miał zresztą niespodziewanego bohatera, czyli Arthura Masuaku, który najpierw po kontuzji długo nie podnosił się z ławki rezerwowych, a grał głównie w krajowych czy europejskich pucharach. Reprezentant Demokratycznej Republiki Konga strzelił niesamowitego gola, którego po polsku nazwalibyśmy centrostrzałem, ale był to centrostrzał niesamowity, bo z niezwykłą parabolą lotu piłki. Sam Masuaku dostał oczywiście pytanie, czy tak chciał, więc napisał na Twitterze: – A więc to była wrzutka czy strzał (podpowiedź: byłem tak samo zaskoczony, jak wy).

West Ham potrzebował takiego meczu, bo wpadł w mały kryzys. Początek należał do Chelsea, goście przyjechali i grali swoje raz po raz atakując bramkę Łukasza Fabiańskiego. Oddali w 45 minut aż sześć strzałów celnych. I można przypuszczać, że "zamknęliby" ten mecz już w tej części, ale przy prowadzeniu 1:0 Jorginho podłączył im tlen, podając nieodpowiedzialnie piłkę do Mendy'ego. Senegalczyk też nie zachował się dobrze, bo zamiast wywalić piłkę byle gdzie, to zaczął się kiwać z Bowenem, a później go sfaulował. Lanzini trafił z karnego na 1:1. Cztery minuty później było 2:1 dla Chelsea po znakomitym woleju Masona Mounta. Anglik jest w świetnej formie. To on wcześniej dorzucił też na główkę Thiago Silvy. W dwóch meczach – z Watfordem i West Hamem – miał dwa gole i dwie asysty.

Druga połowa należała już do West Hamu, który odwrócił losy meczu. Gol Bowena, a później strzał Masuaku (który docelowo był wrzutką) dały "Młotom" bardzo ważne trzy punkty. Trzeba zaznaczyć też, że negatywny udział przy dwóch golach miał Edouard Mendy. Bramkarz Chelsea sfaulował w polu karnym Bowena, a przy trafieniu na 3:2 dał się zaskoczyć Arthurowi Masuaku, choć na pewno mógł się w tej sytuacji zachować lepiej. Najlepsze w West Hamie z tego sezonu jest to, że mierzą się z najsilniejszymi zespołami w lidze i grają jak równy z równym. Fanom na London Stadium zapewnili kolejny spektakl po tym, jak również 3:2 pokonali Liverpool. To przecież także oni zakończyli zwycięską passę Manchesteru City w EFL Cup, eliminując ekipę Pepa Guardioli. Spece od pokonywania gigantów?

Related Articles