Do kuriozalnej sytuacji doszło w lidze portugalskiej. Drużyna Belenenses wyszła na mecz z Benficą… w dziewięciu i to z bramkarzem w polu. Wszystko przez multum zachorowań na COVID – dokładnie aż 17, a 13 wśród samych piłkarzy.
Kto wiedział, ten stawiał overy po wysokich kursach jeszcze na kilka godzin przed meczem. Już wtedy pojawiały się sygnały o wielu zachorowaniach w zespole Belenenses. Ci nie chcieli oddać meczu walkowerem, nie chcieli też go przełożyć. Pogłoski mówiły nawet, że wyjdą w siedmiu. Okazało się, że wyszli w dziewięciu, z bramkarzem Joao Monteiro w polu. Po 45 minutach było 7:0 dla Benfiki. Gospodarze nie wychodzili z szatni przez ponad 20 minut, ale pojawili się finalnie przy owacji miejscowych trybun. Na drugą połowę wybiegli jednak w siedmiu, dwóch zawodników zostało w szatni. Wystarczyła jeszcze tylko jedna "kontuzja" i arbiter musiał przerwać mecz. Na boisku musi być w jednej drużynie minimum siedmiu graczy. Okazało się, że wyszli tylko na minutę, a wtedy jeden z graczy zasymulował kontuzję i spotkanie zostało zakończone.
Skończyło się więc na 7:0, więc zespół Belenenses nie pobił rekordu ligi portugalskiej, który wynosi bodajże 13:1. Ten przedziwny mecz od razu przypomniał wszystkim rozgrywki juniorskie, czy wiejsko-amatorskie, gdzie nieraz jechało się na mecz w niekompletnym składzie. Żeby drużyna nie płaciła za walkowery, wtedy największy aktorzyna z zespołu udawał, że boli go noga i nie jest w stanie grać. Sędzia liczył zawodników – niestety, mamy tylko sześciu – no i kończył zawody. Każdy, patrząc na mecz ligi portugalskiej, wiedział z czym to się je. Tylko, że nie były to rozgrywki gminne, a spotkanie pierwszej ligi transmitowane przez światowe telewizje – w Polsce mogliśmy ten mecz śledzić na Eleven Sports 3. Prawdodpodobnie liga portugalska w tym sezonie nie cieszyła się tak wielkim zainteresowaniem, jak właśnie w sobotę, kiedy każdy chciał z ciekawości zerknąć na tę przedziwną sytuację.
Zapewne celem gospodarzy było jak najdłuższe bronienie się przed pierwszym celnym ciosem. Wiadomo, że dopóki jest 0:0, to nawet w dziewiątkę werwa jest większa. Myślisz – oby utrzymać jak najdłużej. Krócej remisu utrzymać się nie dało, bo kuriozalny mecz zaczął się w kuriozalny sposób – samobójem już w 26. sekundzie. Zespół Belenenses trzymał się potem dzielnie przez 13 minut, a później trafienie dołożył Haris Seferović. Znów trzymali taki wynik przez 13 minut i w 27. minucie wszystko pękło. Julian Weigl wpakował najładniejszego gola wieczoru i po tym bramki wpadały już co chwilę. Zawodnicy gospodarzy próbowali się kłaść, siadać na murawie, ale ostatecznie wstawali i grali dalej. To jednak kazało głośno się zastanowić, czy aby na pewno dotrwają do końca…
No i nie dotrwali… nie chcieli przyjąć bagażu 20 goli i po prostu wyszli na drugą połowę z opóźnieniem w siódemkę. Minęła może minuta, nastąpiła wspomniana wyżej kontuzja i arbiter zakończył ten cyrk. To jeden z najbardziej absurdalnych meczów, który został ustawiony przez korona-bingo. Drużyna Belenenses zajmuje w tabeli miejsce trzecie od końca. Prawdopodobnie mecz z Benficą i tak był z góry uznany za przegrany, więc może gdyby sytuacja dotyczyła bezpośredniego rywala w walce o utrzymanie, to wtedy zespół zachowałby się inaczej, nie chcąc grać w zdekompletowanym składzie. To jednak tylko gdybanie… Fakty takie, że byliśmy świadkami jednego z najdziwniejszych meczów, który będziecie wspominali jeszcze za kilkanaście lat.