Robert Lewandowski nie zagrał z Węgrami. Nie mógł nawet wejść w drugiej połowie i pomóc, ponieważ nie został w ogóle zgłoszony do tego meczu. Powstała wokół tego "narodowa afera".
Wcześniej myśleliśmy, że absencja napastnika Bayernu to tak naprawdę decyzja samego Paulo Sousy, który chciał sprawdzić, jak drużyna poradzi sobie bez największego gwiazdora. Taka utrzymywała się narracja. Selekcjoner dał wolne Lewemu, nie wystawił w pierwszym składzie Zielińskiego, a Glika bał się wystawiać, żeby nie wykartkował się na pierwszy mecz barażowy. Skończyło się, jak się skończyło i selekcjonerowi oberwało się po głowie za to, że przez jakieś własne widzimisię przegrał rozstawienie i mecz na Stadionie Narodowym, samemu wpędzając się na siłę w kłopoty. Dlaczego kazał Lewandowskiemu zagrać ze słabiutką Andorą, a w meczu z dużo lepszymi Węgrami mu odpuścił? Wszyscy analizowali co można było zrobić inaczej. Już pomińmy Piątka, Linetty'ego czy Puchacza w pierwszym składzie, a skupmy się na samym Lewandowskim.
Selekcjoner sam z siebie dał mu wolne na mecz o ważne rozstawienie w barażach. Dziwne, ale niech będzie… Tymczasem dziennikarz Interii – Sebastian Staszewski – "podpalił" media społecznościowe, pisząc artykuł, w którym podał informację, że to sam Robert Lewandowski poprosił Sousę o wolne. Internauci zauważyli też, że kapitan reprezentacji Polski w filmie na kanale "Łączy nas piłka" jakby w ogóle nie ogarniał o co chodzi z tym całym rozstawieniem i o co toczy się stawka w ostatnim meczu eliminacyjnym. Lewandowski poprosił o wolne, dzień przed meczem bawił się razem z żoną na urodzinach jednego z polskich milionerów, a innym reprezentantom nie podobała się postawa kapitana i odpuszczenie spotkania. Decyzja miała wywołać zmieszanie i niezadowolenie innych zawodników. Przynajmniej tak pisał Staszewski z Interii.
Paulo Sousa (znów według artykułu) miał wziąć całą winę na siebie i stwierdzić, że to on jest odpowiedzialny za tę decyzję i drugi raz podjąłby taką samą, ponieważ nie boi się podejmować ryzyka, a łatwo jest oceniać coś już po fakcie. Fakt jest natomiast taki, że Lewandowski zagrał ze słabiutką Andorą, z którą pewnie i tak byśmy sobie poradzili, mimo beznadziejnego występu, natomiast zabrakło go w meczu z Węgrami, który zdecydował o tym, że Polska straciła rozstawienie. Jasne, że łatwo oceniać po fakcie… Lewandowski nie miał kontuzji, nie miał kłopotów rodzinnych, nie przytrafiła mu się żadna tragedia. Był na ławce rezerwowych, cieszył się po golu Świderskiego, ale pomóc nie mógł, bo do meczu zgłoszony nie został. Pytanie brzmi – dlaczego?
Całe to zamieszanie spowodowało, że kapitan reprezentacji Polski wydał nawet oświadczenie. Nie będziemy całego przekopiowywać, treść znalazła się na oficjalnej stronie portalu "Łączy nas piłka" – KLIKNIJ. Główna i najważniejsza informacja brzmi tak: – Trener słusznie nie chciał zlekceważyć meczu z Andorą. Wspólnie ustaliliśmy, że zagram w tym spotkaniu i w przypadku wygranej, w meczu z Węgrami szansę dostaną inni zawodnicy. WSPÓLNIE. Listopadowe zgrupowanie reprezentacji Polski miało być przyklepaniem miejsca w barażach, podreperowaniem morale po rozbiciu Andory i niegrających już o nic Węgier, a skończyło się tak, że zarówno Paulo Sousa, jak i Robert Lewandowski strzelili sobie pistoletem na kulki w kolano. Niesmak wokół "lewej afery" pozostał. Sprawa wróci jak bumerang, kiedy w pierwszej rundzie wylosujemy Portugalczyków bądź Włochów.